Książką Krzysztofa Vargi pod tytułem Trociny byłam po prostu zachwycona. Rozpływałam się nad świetnym wątkiem i ciętymi ripostami. Od Karoliny oczekiwałam tego samego. Ależ się przeliczyłam. To jedna z najgorszych książek, które przeczytałam w tym roku.
Ta powieść (?) to swego rodzaju portret, wariacja na temat tytułowej Karoliny. Dla narratora to kobieta-zagadka, bliższa lub dalsza koleżanka, o której fantazjuje. Niby ją zna, kojarzy, ale jednak więcej tu domniemywań na jej temat, co jest okropnie irytujące. Nawet rzekome fakty wydają się naciągane i w sumie nie wiadomo, gdzie jest granica między tym, co dla autora w tej postaci pewne i realne a tym, co jest tylko mniej ważną otoczką. Nie ma tu absolutnie żadnego wątku (a to rzadko któremu pisarzowi da się wybaczyć), pełno tu niezgrabnych przeskoków między różnymi opowieściami o tej w sumie nieciekawej dziewczynie. Ani przez chwilę nie nabrałam ochoty, żeby ją poznawać, raczej w miarę przewracania kartek tylko się coraz bardziej do niej zniechęcałam. Ale kończę lekturę wszystkich książek, więc tą też skończyłam...
Oczywiście, nie można odmówić Karolinie świetnego języka. Varga po raz kolejny wykazuje się niebywałą zręcznością w żonglowaniu środkami literackim, ale to nie wystarcza, gdy historia jest błaha i kiepska. Miażdżący przerost formy nad treścią. Przytłaczający tak bardzo, że nie da się oddychać. Nie polecam. Nie, nie, nie.
Dość osobliwym uczuciem było czytać niemal na każdej stronie tej książki swoje imię, nierzadko powtórzone kilkakrotnie ;)