piątek, 3 stycznia 2014

Janusz Rudnicki - Chodźcie, idziemy



Po książkę Chodźcie, idziemy Janusza Rudnickiego sięgnęłam z sympatii do autora. Jego teksty publikowane w Wyborczej, które zdarza mi się czytać, zawsze wywołują uśmiech na mojej twarzy. Rudnicki ma swój niepowtarzalny styl, który zapada w pamięć.

Powieść Chodźcie, idziemy zaczyna się nijak. Główny bohater wraca z emigracji, zderza się z naszą polską rzeczywistością pod postacią sąsiadów, życie codzienne w bloku się toczy. Potem jest Wielki Wybuch. Pierwszy rozdział wydał mi się zbiorem bezsensownych dialogów przytaczanych przez osobę w stanie maniakalnym - zdania o niczym gonią się nawzajem, orzeczenia i równoważniki zdań prześcigają się, byle opowiedzieć więcej i szybciej (nieistotnych rzeczy). Przerost formy nad treścią.



Na szczęście potem było już tylko lepiej! Mój okropny nawyk czytania do końca nawet najgorzej zapowiadających się książek (część niestety jest najgorsza już do końca) dał tym razem dobry rezultat. Po Wielkim Wybuchu kształtuje się na naszych oczach grupa niezwykłych bohaterów, pośród których pada (nie raz) tytułowe chodźcie, idziemy.

Postacie wędrują przez karty książki i doświadczają serii trudnych, tragicznych wydarzeń. Trochę ta powieść swoim przebiegiem przypomina felieton. Krótkie scenki, fragmenty dialogów, trafne spostrzeżenia. Problemy i rozwiązania (lub ich brak). A wszystko, mimo że na pograniczu z Niemcami, takie polskie. Tłum zachowuje się po polsku, politycy zachowują się po polsku, poziom absurdu jest polski i można tak wyliczać w nieskończoność. Widocznie po powrocie z emigracji rzuca się ta polskość w oczy tak mocno, że Janusz Rudnicki musiał o tym napisać. w felietonie się nie zmieściło, więc mamy powieść. Chodźcie, idziemy czytać, jak śmieszni, zadufani w sobie, nielogiczni, uparci i pomysłowi jesteśmy.

Pierwszy, mało zachęcający rozdział szybko nadrobiły kolejne (kropką nad "i" jest gorzkie zakończenie) i wybaczyłam tą wpadkę w okamgnieniu. Nie wybaczyłam natomiast igrania z interpunkcją, której w powieści nie brakuje. Ten zabieg uważam za kompletnie nieudany, bo po prostu niepotrzebny - nic nie wnosi. W ogóle chyba nie toleruję zabierania z właściwego im miejsca kropek, przecinków i pozostałych ważnych znaków (co uprzykrza mi korzystanie z Internetu - z ortografią na blogach jest zwykle super, ale interpunkcja często woła o pomstę do nieba!).




Szczerze polecam Wam tą książkę. Dobitna, wyrazista literatura. Dla wzmocnienia zachęty dodam, że była nominowana do Literackiej Nagrody Nike w 2008 roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podpisz się, proszę.