Flirty Lady Lipton kusi soczyście różowym opakowaniem, na którym znajdujemy informację, że to zmysłowa herbata z kwiatowym aromatem, a jej smak jest czarujący. Mało konkretnie, ale intrygująco. To po prostu czarna herbata z dodatkiem aromatu (nie wiadomo jakiego), ale spróbowałam.
W pudełku jest dwadzieścia torebek w kształcie piramidek. Listki w nich są dość kruche, niezbyt twarde. Mają bardzo słaby aromat, przywykłam, że z takich opakowań wręcz bucha jakiś intensywny zapach. Nic z tych rzeczy.
Zalecone parzenie to 2-3 minuty wrzątkiem. Napar, który uzyskujemy, jest stosunkowo jasny jak na czarne herbaty Lipton. Klarowny, dość przejrzysty. Pachnie kwiatowo, nawet całkiem naturalnie i przynajmniej na początku nie razi sztucznością. Świeżo zaparzona herbata smakuje nieźle, gładko i delikatnie, nie jest cierpka. Ten kwiatowy dodatek specjalnie nie wpływa na smak zwykłej czarnej herbaty, tyle że pozostawia trochę takiego chemicznego posmaku na podniebieniu. Ale tylko przez chwilę.
Flirty Lady Lipton w sumie nie jest zła, z nóg też nie zwala. Można spróbować. To raczej łagodna herbata, odrobinę sztuczna, ale gdzieś tam między posiłkami albo do ciastka w sam raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podpisz się, proszę.