Ostatnio było tutaj sporo książek, więc to najwyższa pora, żeby nadrobić herbaciane zaległości. Nastał już ten wspaniały czas, w którym aura pozwala na komfortowe picie wieczornej herbaty na balkonie - mimo zapadającego zmroku na zewnątrz jest jeszcze ciągle ciepło i przyjemnie. W tych okolicznościach chciałabym zaprosić Was na degustację herbaty zakupionej we wrocławskiej Czajowni - Tiger River.
Tiger River to czarna, cejlońska herbata z regionu Kandy i zgodnie z informacją na opakowaniu została spakowana jeszcze przed wylotem z wyspy. Szczelna torebka wewnątrz kartonowego pudełka świetnie zachowała aromat listków - jest intensywny, nieco dymny i korzenny. Same listki są krótkie, i dość sztywne, nie pylą się.
Zalecony spośób parzenia tej herbaty to maksymalnie trzy minuty we wrzątku i absolutnie się z tym zgadzam. Producent dopuszcza możliwość, że ktoś może do naparu dodać cukru albo mleka, jednak ja uważam, że byłaby to profanacja tak dobrego napoju ;)
Herbata ma jasny, klarowny kolor i wspaniale pachnie. Smakuje również wspaniale - klasycznie, wręcz idealnie! Ma właściwą intensywność, bez nawet cienia goryczki. Ideał czarnej herbaty. Polecam gorąco do delektowania się w te wspaniałe, ciepłe wieczory. Błogość... :)
za czarną nie przepadam ,ale od czasu do czasu i czarnej się napiję , musiałabym spróbować :)
OdpowiedzUsuń