czwartek, 22 listopada 2018

Joanna Bator - Purezento



Mniej więcej rok temu pojawiła się tu inna książka Joanny Bator - Rok królika. Tamta powieść doskonale wpisywała mi się w listopadową aurę. Ostatnie dzieło pisarki - Purezento - wydaje mi się równie jesienne i jakże mgliste. Wówczas rzecz działa się w Polsce, tym razem autorka zabiera nas do swojej drugiej ojczyzny - Japonii.



Cel podróży głównej bohaterki jest niby prosty, został wyartykułowany - została poproszona o zaopiekowanie się domem znajomej pod jej nieobecność. Tam na miejscu dzieje się Murakami na całego - jest kot, jest tajemniczo, coś gdzieś dzwoni, różni ludzie przemykają przez powieść, nagle znikają. Oczywiście motyw drogi, podróży okazuje się nie tylko dosłowny, ale wielopłaszczyznowy i wyprawa staje się okazją do autoterapii.

W tle (a może na pierwszym planie?) toczy się kurs kintsugi, w którym główna bohaterka bierze udział. Niezwykle metaforyczna technika polega na łączeniu kawałków potłuczonej ceramiki z użyciem złotych plomb, co w rezultacie daje naczynie upstrzone siatką złotej pajęczyny i daje przedmiotowi drugie życie. Bohaterka naprawia ceramikę i porządkuje swoje życie - ot, taka pokrzepiająca historia.

Przeczytałam z przyjemnością. Ale w fotel mnie nie wbiło. Książka na uspokojenie. Do zrelaksowania się. Może wywoła chwilę zadumy? Ale znika z pamięci, nic prócz tych złotych nitek nie pozostawia po sobie. Niestety.

A widzieliście już zwiastun ekranizacji Ciemno, prawie noc?.

poniedziałek, 19 listopada 2018

Świątynia smaków



Jaka herbata tym razem? Sama muszę zgadywać, bo nie mogę dotrzeć do dokładnego opisu jej składu, a nazwa niewiele mówi: Świątynia smaków. Z opakowania wiem tyle, że są tu zarówno liście czarnej i zielonej herbaty - różnica między nimi jest dobrze widoczna. Oprócz tego widzę kandyzowanego ananasa i drobinki truskawek. Ale nie jestem pewna, czy coś mi nie umknęło.



Zalewam ją wodą bliską wrzenia - dosłownie kilkanaście sekund przestudzoną. I wcale nie mam wrażenia, że profanuję zieloną herbatę :) Parzę ją dłuższą chwilę, żeby wyciągnąć smak z owoców - 3-4 minuty. Napar ma głęboki, brązowy kolor i delikatny aromat ananasa.



W smaku tej herbacie zdecydowanie bliżej do czarnej niż zielonej, mimo wszystko jest raczej łagodna. Wyczuwalny w niej jest owocowy posmak, może nawet odrobinę kwaskowaty. Mało wyrazisty. Delikatny napój do popijania między posiłkami.

sobota, 10 listopada 2018

Irving Biała granat z agrestem



Wbrew mglistym (a raczej smogowym) porankom zaczynam dzień z herbatą, która jest dedykowana na lato - w końcu summer edition. Daleka jestem od przypisywania herbat konkretnym porom roku, raczej kieruję się tym, na co mam po prostu ochotę. Także dzisiaj torebkowana biała herbata wzbogacona o różne dodatki od marki Irving.



Tych dodatków jest naprawdę sporo, sami spójrzcie. Obok białej herbaty pochodzącej z Chin, znajdziecie tu również: jabłko, agrest (10%), aromat, liść jeżyny, skórkę granatu (2%), korzeń cykorii, skórkę cytryny, kwiat hibiskusa, kwas cytrynowy, korzeń lukrecji (0,3%), koncentrat soków z marakui i papai. Czy tego nie jest aż za dużo?



Torebki pachną lekko owocowo, widać, jak przesypują się w nich różnokolorowe drobinki. Temperaturę parzenia determinuje biała herbata - powinno to być maksymalnie 80-90 stopni. Napar jest początkowo bardzo jasny, ale po chwili nabiera głębszego żółto-pomarańczowego koloru.




Napar pachnie owocowo, zupełnie jak te mieszanki, w których herbaty nie ma w ogóle (Teekanne ma dużo takich w swojej ofercie). Niestety po spróbowaniu okazuje się, że w smaku również tej białej herbaty brakuje - niezbyt przebija się przez tą ilość dodatków. Oczywiście, biała herbata z natury jest niezwykle delikatna, ale tutaj została stłumiona już zupełnie. Wyczuwam głównie lukrecję i granat, o agreście bym nie pomyślała, jeśli nie wymieniono by go na opakowaniu. Herbatka owocowa, za wiele wspólnego z herbatą to nie ma...