niedziela, 29 listopada 2015

Loyd Moroccan Mint



Jeśli chodzi o herbatę, ciągle szukam ciepłych kierunków. W Maroku z pewnością jest teraz przyjemniej i jest tam więcej słońca niż w Polsce. Napar z mięty, którym Marokańczycy gaszą pragnienie, to pikantna kompozycja, za co odpowiada przede wszystkim cynamon. Dzisiaj proponuję Wam herbatę marki Loyd inspirowaną właśnie marokańskimi mieszankami.




W składzie Loyd Moroccan Mint znajdziecie: rzeczony cynamon (25%), liść mięty (15%), liść jeżyny, owoc jabłka, korzeń prażonej cykorii, skórka pomarańczy (8%), naturalny aromat mięty (7%), owoc dzikiej róży i korzeń lukrecji (5%).






Wszystkie składniki zostały zamknięte w miękkich, przyjemnych w dotyku torebkach-piramidkach. Zapach, który unosi się z opakowania jest obłędny! Intensywnie słodki i pikantny zarazem, jestem zachwycona.




Zalecony sposób parzenia to pięć minut we wrzącej wodzie. To zrozumiałe - wszystkie owocowo-ziołowe składniki właśnie w tej temperaturze najlepiej oddadzą swój smak. Aromat naparu jest nieco inny niż suchego produktu - mniej pikantny, duuużo bardziej słodki. Bardzo przyjemny. Napój również smakuje bardzo słodko, a cynamon jest wyczuwalny jedynie pod koniec i jest bardzo łagodny.




Po otwarciu pudełka spodziewałam się bardziej charakternego naparu. Jednak ten, który rzeczywiście powstaje po zaparzeniu tych torebek, to coś dużo delikatniejszego, ale w sumie bardzo ciekawego w smaku. Spróbujcie, myślę, że warto.


środa, 18 listopada 2015

Trylogia Zygmunta Miłoszewskiego o prokuratorze Szackim



Kryminały czytam rzadko, ale jeśli już po nie sięgam, wybieram te o naprawdę dobrych opiniach i oczekuję świetnej rozrywki, mimo wszystko co najmniej przyzwoitej literacko. Zygmunt Miłoszewski w tym obszarze literatury ma ugruntowaną pozycję, co potwierdza pokaźna lista zdobytych nagród. Bez wahania kupiłam bardzo ładnie wydaną trylogię o prokuratorze Szackim. Czy było warto? Cóż, gdyby nie garść sentymentów, nie wiem, czy bym nie żałowała. Poniżej kilka słów o każdej z książek tej serii.




Uwikłanie

Pierwsze spotkaniem z osławionym prokuratorem ma miejsce w Warszawie. Tutaj, dosłownie trzy przystanki od miejsca, w którym mieszkam, dochodzi do morderstwa w czasie kilkudniowej sesji psychoterapeutycznej. W zbrodnię z założenia uwikłani są wszyscy, którzy w sesji brali udział, tym samym lista podejrzanych jest krótka, ale, powiedzmy, że zagmatwana. Ta cała psychologiczna otoczka uwierała mnie przez całą książkę, jestem bardzo sceptycznie nastawiona do tej dziedziny nauki. W tej sytuacji ogromnym plusem jest to, że w tle głównego wątku rozwikłana zostaje zagadka innej sprawy sprzed lat - mniej psychologicznie wydumanej. Oczywiście błądzenie z bohaterami po znanej mi Warszawie zawsze gwarantuje przyjemną lekturę (to potrafi w moich oczach uratować każdą powieść, spójrzcie).

Szacki daje się poznać jako rozsądny człowiek, bardzo skupiony na swojej pracy, skrupulatny i szczegółowy, co oczywiście sprawia, że sprawnie ujawnia mordercę. W opozycji do jego poukładanego i metodycznego stylu pracy, poznajemy jego drugie, uczuciowe oblicze. W życiu osobistym emocje biorą górę. Niezależnie od tego, zapałałam do tej postaci dużą sympatią (niestety, straciłam ją w ostatniej części).




Ziarno prawdy

Otoczenie się zmienia, przenosimy się z wielkomiejskich klimatów do teoretycznie spokojnego Sandomierza - chociaż, jak wiadomo, od czasów serialowego ojca Mateusza trup ściele się w tym miasteczku gęsto. W Ziarnie prawdy ofiar też jest kilka, a same zbrodnie niesamowicie wysublimowane. Naprawdę, czapki z głów, Miłoszewski stworzył seryjnego mordercę z prawdziwego zdarzenia i zaaranżował symboliczne morderstwa. Śledztwo okazuje się bardzo trudne, a jego rozwiązanie dosłownie spektakularne.

W Sandomierzu każdy zna każdego i wobec tego klimat powieści ma być ciasny i duszny - w tej sytuacji trudno o zupełnie obiektywną ocenę zdarzeń. Mimo tej atmosfery i makabrycznych okoliczności miasto wydaje mi się intrygujące i na pewno została zachęcona do odwiedzenia go. Prokurator w tej części ma wątpliwą przyjemność brylować w mediach i nie ma żadnych skrupułów, żeby głośno wyrażać swoje niejednokrotnie kontrowersyjne poglądy. W życiu osobistym romans, także równie ciekawie...




Gniew

Przenosimy się do Olsztyna. I tu znów moje sentymenty, zanim zamieszkałam w Warszawie, spędziłam trzy licealne lata właśnie w stolicy Warmii i Mazur. Teraz bywam tam sporadycznie, ale oczywiście doskonale znam każdą dróżkę, którą podążał w tej książce Szacki, wiem, gdzie mieszka i pracuje. Przyznaję, że czerwone światła się tam przeciągają - ale czy aż tak jak w powieści? No bez przesady.

Znowu mamy do czynienia z dość okrutną zbrodnią, bardzo dokładnie zaplanowaną. Sprawa jest intrygująca, w śledztwie brakuje wyraźnych punktów zaczepienia, same poszlaki. Niestety dla powieści bezpośrednio w wydarzenia zostaje wplątana bliska osoba z rodziny prokuratora. Kończy się chłodny osąd sytuacji, górę ze zrozumiałych powodów biorą emocje. Powstaje rodzinny melodramat i już od tej pory nic mi się tym kryminale nie podobało. Rzeczywiście, w tej sytuacji seria o Szackim definitywnie się kończy, jej kontynuowanie traci sens.


*


Czy polecam tą trylogię? Umiarkowanie. Pierwszą i trzecią część ratuje w moich oczach miejsce wydarzeń, druga - moim zdaniem najlepsza - dosłownie spływa krwią i może być dla niektórych aż nadto makabryczna. Mam mieszane uczucia, nie żałuję, że przeczytałam, ale oczekiwania miałam większe. Serii nie trzeba czytać w przytoczonej kolejności, każda z książek może funkcjonować oddzielnie. Myślę, że to świetna lektura tak na jeden wieczór, żeby przeczytać, rozerwać się i zatrzymać w głowie mgliste wspomnienie.

niedziela, 15 listopada 2015

Green Hills Kenya Pearl



Oczywiście, jak co roku, nie zgadzam się wewnętrznie z tym, że nadchodzi zima i myśl o niej odsuwam jak najdalej od siebie. W temacie herbat pozostaję w afrykańskich klimatach. Dzisiejsza herbata to propozycja z sieciowego supermarketu, całkiem ciekawa.






Liście herbaty Green Hills Kenya Pearl rzeczywiście pochodzą z Kenii. Są drobniutkie, sztywne, mają głęboki kolor, a wśród nich przebłyskują jaśniejsze - prawdopodobnie fragmenty gałązek. Zostały zamknięte w bardzo przyjemnych w dotyku torebkach-piramidkach. Muszę przyznać, że po otwarciu opakowania nie wydobywa się z niego żaden specjalny zapach. Szkoda.






Zalecone parzenie to 5 minut we wrzącej wodzie. Z temperaturą wody zgadzam się jak najbardziej - w końcu to czarna herbata, ale te pięć minut wprawiło mnie w konsternację. Nie za długo? Otóż nie. Rzeczywiście, ta mieszanka jest najbardziej wyrazista po tym czasie.




Napar, który otrzymujemy, ma piękną głęboką barwę i delikatny, słodkawy aromat. Smakuje nieco gorzkawo, ale nie cierpko (mimo długiego parzenia) i pozostawia na podniebieniu aksamitny posmak. Nie za słodki, ale też nie gorzki. Niestety trochę sztuczny, co stawia tą herbatę na drugim miejscu za ostatnią, w końcu liściastą (!), afrykańską pozycją, którą tu prezentowałam. W każdym razie w tym wypadku porównanie z herbatami assam także jest trafione.




Podsumowując, nieźle jak na herbaciany produkt z supermarketu. Warto sięgnąć bez dużych oczekiwań.


wtorek, 10 listopada 2015

Ernest Hemingway - Niepokonany



Żeby w końcu znaleźć czas na ten wpis, musiałam aż iść na zwolnienie. Mimo zażytego morza leków przeciwbólowych i różnych skutków ubocznych zabiegu, który przeszłam, mój umysł funkcjonuje całkiem sprawnie i z przyjemnością opowiem Wam dzisiaj o zbiorze opowiadań jednego z najwybitniejszych, moim zdaniem, pisarzy w historii - Ernesta Hemingwaya.

Jak da się zauważyć, choćby klikając w zakładkę opowiadania, ta forma literacka pojawia się tu rzadko. Traktuję opowiadania jako takie rozgrzewki, przedbiegi do prawdziwej literatury, której kwintesencją są dla mnie powieści. O ile powieść uważam za formę totalną, o tyle opowiadanie jest dla mnie zaledwie dodatkiem do niej (mimo, że przecież nie każdy autor opowiadań pisuje powieści i odwrotnie). Tym samym opowiadania czytam naprawdę rzadko. Wolę zanurzyć się w długą powieść i przenieść do niej na kilka kolejnych dni czy tygodni - nawet najbardziej poruszające opowiadanie trwa zaledwie chwilę. Robię wyjątki dla naprawdę wyjątkowych pisarzy, jednym z nim jest Hemingway. Po przeczytaniu jego niemal wszystkich powieści, sięgam do pozostałych utworów, które stworzył, a więc właśnie opowiadań. Jego twórczość niezmiennie mnie zachwyca.




Na blogach literackich i w innych miejscach regularnie przewija się pytanie jak książka zmieniła twoje życie? czy też która lektura była najważniejsza w twoim życiu?. Oczywiście uważam, że odpowiedzieć na to pytanie się nie da, bo to całość przeczytanych przez nas książek kształtuje nas jako czytelników i w pewien sposób odmienia nasze życie, jedna książka nie jest w stanie tego zrobić. W każdym razie nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiła na mnie lektura Komu bije dzwon. Miałam piętnaście lat, leżałam w szpitalu (to prawie tak, jak dziś, tylko szpital mam w domu i sama sobie jestem lekarzem) i zabrałam się do czytania tej powieści, którą zabrałam z półki z domu. Była oszałamiająca. Ciarki przeszły mnie już po przeczytaniu pierwszych jej słów, cytatu z angielskiego poety Johna Donna: Dlatego nigdy nie pytaj, komu bije dzwon; bije on tobie. A potem to już nie wiedziałam, co porusza mnie bardziej - forma czy treść? Bo forma była inna niż we wszystkich książkach, które przeczytałam wcześniej - gdzie się podziały przymiotniki? To niesamowite, że można pisać powieść w tak prosty sposób! Ile emocji można zawrzeć w tak prostych dialogach? Rzeczywiście, rozwlekłe opisy nie są nikomu potrzebne. A treść? Atmosfera wszechobecnej śmierci, ostateczności. Zgubny wpływ ideologii pomieszanej z przypadkiem. Po prostu ta książka to było dla mnie swego rodzaju olśnienie, krok milowy w moim, chyba już wtedy dorosłym, czytelnictwie. (Niecały rok później w liceum jako drugi język wybrałam hiszpański i nie mam wątpliwości, że Hemingway wpłynął na moją decyzję :)




Zbiór opowiadań Niepokonany (swoją drogą też pochodzi z półki z mojego rodzinnego domu) z każdym kolejnym tytułem porusza jakąś strunę, gra na jednym z wielu ludzkich uczuć. W końcu to opowiadania - forma krótka. Tym samym tytułowy Niepokonany pokazuje niesamowitą walkę mimo różnych przeciwności. W zdumienie wprawia siła i męstwo chłopca z utworu Oczekiwanie. Mój stary traktuje o trudnych, rodzinnych relacjach. I tak krok po kroku Hemingway kolejny raz opowiada o tych ludzkich cechach, które są w życiu najważniejsze, które należy cenić najbardziej. Nie rozwodzi się, nie rozwleka, pisze konkretnie, zwięźle, za co uwielbiam behawiorystów. Ten nurt w literaturze może się wydawać surowy i nieprzystępny, jednak osobiście uważam, ze to jedyna w pełni szczera i prawdziwa forma narracji.

Niepkonany może być świetną odskocznią, odtrutką na otaczający nas ocean spraw nieistotnych. Mówi tylko o rzeczach ważnych, skupia się na sensie życia, odrzucając wszystko, co miałkie i bez znaczenia (a takie rzeczy w dzisiejszej dobie w większości wypełniają otaczającą nas rzeczywistość). Nie wiem, czy w te listopadowe, pochmurne dni, nie wprawi Was w jeszcze większą melancholię, ale w tym ciemnym tunelu jest światełko. Polecam.