sobota, 29 grudnia 2018

Dorota Masłowska - Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu



Dużo czasu w święta spędziliście przed telewizorem? Ja w sumie niewiele (to zależy, jak zakwalifikować Netflixa?), za to sądzę, że Dorota Masłowska sporo i być może przygotowuje teksty doskonale podsumowujące to, co zobaczyła. Jej zbiór felietonów Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu to genialny przegląd i błyskotliwa krytyka kultury masowej - tego, co przede wszystkim zobaczycie w telewizji. Jest tutaj też kilka zjawisk pozatelewizyjnych jak np. gazetka Przyślij przepis.



Kojarzę Kuchenne rewolucje czy muzykę disco polo, ale przewija się przez tą książkę sporo programów, o których istnieniu nie wiedziałam albo znałam nazwę, ale zupełnie nie wiedziałam, o co w nich chodzi. Jednak to wcale nie przeszkadza w odbiorze tekstów - te o nieznanych bohaterach są równie ciekawe, śmieszne i pouczające. Jej opisy powalają mnie na łopatki - śmiałam się przy tej lekturze bardzo głośno. Z jednej strony Masłowska jest bezlitosna dla tych nienajwyższych lotów rozrywek, z drugiej - wpatruje się w nie jak zaczarowana! Bo to jednak wciąga. I bardzo dużo mówi o ludziach - najdoskonalsza analiza społecznych nastrojów, dążeń czy problemów.

Możesz co czwartek biegać do Zachęty (czy wstęp w czwartki jest ciągle bezpłatny?), co miesiąc być w teatrze i chodzić tylko do kin studyjnych. Ale większość Polaków ogląda telewizję i to przez wiele godzin w ciągu dnia. To takie lustro, w którym przeglądają się Polacy. Warto mieć jakieś pojęcie na ten temat - Dorota Masłowska przygotowała nam taki podręcznik. Ta lektura to świetna zabawa, ale spodziewajcie się po niej raczej gorzkiej refleksji...

czwartek, 27 grudnia 2018

Sir Adalbert`s Soursop Green Tea



Święta za nami, przetrwaliśmy! Piszę to oczywiście z przymrużeniem oka, chociaż wyobrażam sobie, że dla niektórych mógł to być swego rodzaju survival i teraz nieco cierpią z przejedzenia. Na to i w ogóle na wszystko dobra jest zielona herbata, cudowny, złoty środek. Dzisiaj polecam tą od Sir Adalbert's.



W pięknej puszce z emblematem złotego słonia znajduje się zielona herbata wzbogacona o ciekawy dodatek: wyciąg z flaszowca miękkociernistego. Owoce tej rośliny mają być tutaj źródłem wielu cennych składników odżywczych (wapń, potas i witaminy), ale z pewnością wpływają też na smak. Listki herbaty są dość grube i mocno poskręcane.



Na opakowaniu widnieje informacja, żeby parzyć tą herbatę w 100 stopniach przez 2-3 minuty i to się naprawdę sprawdza. Otrzymujemy klarowany, ciemnożółty napar o słodkim zapachu i naprawdę dobrym smaku. To raczej łagodna herbata, o gładkiej fakturze z wyraźną słodką nutą. Posłodzona zielona herbata - tyle że zupełnie naturalnie. Co ważne, nie robi się gorzka, ani cierpka.





Jeśli spotkacie gdzieś tą herbatę - bierzcie bez zastanowienia! Jest świetna, idealnie wyważona i osłodzona.

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Marcinkowski Łukasz, Berent Radek - O roślinach oraz Ewa Wojtowicz - Roślinny Patrol



Książki pod choinkę? It`s always a good idea! Jeśli brakuje Wam jeszcze jakiegoś prezentu, na pewno warto się za czymś rozejrzeć w księgarniach. Jeśli obdarowywana osoba ma w domu chociaż jeden doniczkowy kwiatek, to mam coś godnego polecenia!





O roślinach to przecudowny album (tak chyba można określić książkę pełną tak wspaniałych zdjęć) Radka Berenta i Łukasza Marcinkowskiego - zawodowych florystów z Poznania. Oprócz opisu kilkudziesięciu kwiatów doniczkowych, które hodują, znajdziecie tu również eseje dotyczące roślin oraz dużo porad. Przepiękna rzecz!





Bardziej poradnikowy, ale równie inspirujący jest Roślinny patrol Ewy Wojtowicz. Na fali zachwytów pięknymi zdjęciami z poprzedniej książki możecie zapragnąć mieć w swojej kolekcji którąś roślinkę i trzeba będzie się nią odpowiednio zaopiekować. Autorka przeprowadzi Was bezboleśnie przez wszystkie tajniki pielęgnacji kwiatów w przystępny sposób. Jako bonus jest tu garść wywiadów z ludźmi, którzy wypełnili swoje domy roślinami w doniczkach.



Od zawsze jestem szaloną fanką kaktusów i sukulentów, ale to nie jedyne rośliny, które posiadam. Muszę natomiast przyznać, że po lekturze tych książek zdecydowanie przychylniej i z większą troską spoglądam na tą nie-kaktusową część mojego domowego ogrodu i krok po kroku ją również rozwijam... Bo  - ostrzegam! - po tych książkach jeszcze trudniej opanować się na zakupach w kwiaciarni :)

Rok temu polecałam na święta ten zestaw książek - uważam, że jest ciągle aktualny :)

wtorek, 11 grudnia 2018

Yellow Huang Xiao Tea



Bardzo się cieszę, że kolejny raz próbuję herbaty żółtej! Yellow Huang Xiao Tea pochodzi z Chin i jedną z głównych informacji na jej temat przewijających się w Internecie jest to, że była wielokrotnie nagradzana w herbacianych konkursach.



Susz to drobne, dość ciemne listki. Są mocno poskręcane i dość sztywne. Z opakowania wydobywa się zapach suchego drewna, może trochę gryzący, ale w sumie znajomy, przywołujący dobre skojarzenia.



Parzenie oczywiście w niskiej temperaturze - najchętniej pomiędzy 70 a 80 stopni - bez termometru raczej ciężko będzie się obejść. Napar dłuższą chwilę nabiera koloru, te 3-4 minuty parzenia są jak najbardziej uzasadnione. Ostatecznie herbata jest jasnożółta, tą żółć łamie nieco brązowa barwa. Również pachnie drewnem, po zaparzeniu nieco ciężej.



Po pierwszym parzeniu Yellow Huang Xiao Tea ma bardzo wyraźny smak zdominowany przez drzewno-orzechową nutę. Herbata jest gładka, nie cierpnie, nie jest gorzka - jest perfekcyjnie wyważona. Warto spróbować zaparzyć susz kolejny raz, ale tym bardziej trzeba to robić dłuższą chwilę.



Nie pozostaje mi nic innego, jak tą herbatę gorąco polecić. Gatunek żółtych herbat, które dopiero poznaję, nie zawodzi mnie, są świetne w smaku. Życzę sobie i Wam samych takich wspaniałych odkryć.

niedziela, 9 grudnia 2018

Katarzyna Nosowska - A ja żem jej powiedziała



Powszechnie wiadomo, że do książek pisanych przez artystów i wszystkie osoby publiczne należy podchodzić ostrożnie. Pisarstwo nie jest ich głównym fachem, jedynie dopełnieniem podstawowej twórczości i wychodzi bardzo różnie. Już sama tematyka tych książek jest wątpliwa - jak żyć, jak jeść, jak ćwiczyć - poradnikowy pseudofilozoficzny mętlik. Zwykle. Ale Kasia Nosowska (nie jestem obiektywna, kocham ją od wczesnej młodości i niezmiennie od 15-tu lat ganiam na jej koncerty) wyszła poza utarty schemat. Stworzyła absolutnie niepowtarzalną pozycję na rynku wydawniczym.



A ja żem jej powiedziała to zbiór krótkich, zaledwie dwu-trzystronnicowych tekstów, w których autorka opowiada o swoich spostrzeżeniach dotyczących różnych stref życia. Nieco o miłości, związkach, samoakceptacji, ale także o celebrytach, social-mediach, alkoholizmie. Przeróżne problemy z perspektywy życiowych doświadczeń piosenkarki, która ma niesamowity, godny podziwu dystans do siebie i otaczającego ją świata - cecha niezwykle deficytowa. Nosowska zdaje się być poziom wyżej, spoglądając na to wszystko i oceniając to uważnie, ale z rozsądnej odległości. No i to poczucie humoru! Wszystkie teksty są okraszone jej markowymi żartami, które uwielbiam. Poważnie, ale na wesoło.

Ten tekst obroniłby się sam, ale co szkodziło otoczyć go piękną grafiką? Książka jest świetnie wydana, intensywnie kolorowe ilustracje nadają jej wyrazistości.

Gorąco polecam. Dla otrzeźwienia, zyskania świeżej perspektywy, pociechy w trudnych chwilach.

niedziela, 2 grudnia 2018

Boh



Dzisiejsza herbata może zostać podciągnięta do kategorii ślubnych! W końcu przyjechała z podróży poślubnej - fakt, że nie naszej, ale naszych przyjaciół. Dostaliśmy ją w prezencie - prosto z Malezji!



Niewiele jestem w stanie odczytać z opakowania - aż tak daleko moje zdolności językowe nie sięgają, ale nie ma wątpliwości, że to czarna herbata z malezyjskich plantacji. Te granulki, w które uformowany jest susz, są przepiękne! Pachną bardzo mocno, nieco dymnie - przywodzą na myśl te mocne, indyjskie herbaty sprzed ćwierć wieku, które królowały wówczas w polskich domach.



Byłam w stanie doczytać się także zaleconego parzenia - 3-5 minut. Czyli tak jak klasyczna czarna herbata. Otrzymujemy bardzo ciemny napar o intensywnym, ciężkim zapachu już po niecałych trzech minutach, więc jeśli życzylibyście sobie coś łagodniejszego, trzeba parzyć tą herbatę dużo krócej.



Smakuje tak samo, jak pachnie - mocno, wyraziście, ale jeśli nie była parzona dłużej niż 5 minut, nie cierpnie, nie gorzknieje nadmiernie. To taka mocniejsza wersja english breakfast. Jestem zachwycona, bardzo polecam.



Jeśli wybieralibyście się do Malezji, kupcie mi jej jeszcze trochę (Drodzy Znajomi i Czytelnicy)!

czwartek, 22 listopada 2018

Joanna Bator - Purezento



Mniej więcej rok temu pojawiła się tu inna książka Joanny Bator - Rok królika. Tamta powieść doskonale wpisywała mi się w listopadową aurę. Ostatnie dzieło pisarki - Purezento - wydaje mi się równie jesienne i jakże mgliste. Wówczas rzecz działa się w Polsce, tym razem autorka zabiera nas do swojej drugiej ojczyzny - Japonii.



Cel podróży głównej bohaterki jest niby prosty, został wyartykułowany - została poproszona o zaopiekowanie się domem znajomej pod jej nieobecność. Tam na miejscu dzieje się Murakami na całego - jest kot, jest tajemniczo, coś gdzieś dzwoni, różni ludzie przemykają przez powieść, nagle znikają. Oczywiście motyw drogi, podróży okazuje się nie tylko dosłowny, ale wielopłaszczyznowy i wyprawa staje się okazją do autoterapii.

W tle (a może na pierwszym planie?) toczy się kurs kintsugi, w którym główna bohaterka bierze udział. Niezwykle metaforyczna technika polega na łączeniu kawałków potłuczonej ceramiki z użyciem złotych plomb, co w rezultacie daje naczynie upstrzone siatką złotej pajęczyny i daje przedmiotowi drugie życie. Bohaterka naprawia ceramikę i porządkuje swoje życie - ot, taka pokrzepiająca historia.

Przeczytałam z przyjemnością. Ale w fotel mnie nie wbiło. Książka na uspokojenie. Do zrelaksowania się. Może wywoła chwilę zadumy? Ale znika z pamięci, nic prócz tych złotych nitek nie pozostawia po sobie. Niestety.

A widzieliście już zwiastun ekranizacji Ciemno, prawie noc?.

poniedziałek, 19 listopada 2018

Świątynia smaków



Jaka herbata tym razem? Sama muszę zgadywać, bo nie mogę dotrzeć do dokładnego opisu jej składu, a nazwa niewiele mówi: Świątynia smaków. Z opakowania wiem tyle, że są tu zarówno liście czarnej i zielonej herbaty - różnica między nimi jest dobrze widoczna. Oprócz tego widzę kandyzowanego ananasa i drobinki truskawek. Ale nie jestem pewna, czy coś mi nie umknęło.



Zalewam ją wodą bliską wrzenia - dosłownie kilkanaście sekund przestudzoną. I wcale nie mam wrażenia, że profanuję zieloną herbatę :) Parzę ją dłuższą chwilę, żeby wyciągnąć smak z owoców - 3-4 minuty. Napar ma głęboki, brązowy kolor i delikatny aromat ananasa.



W smaku tej herbacie zdecydowanie bliżej do czarnej niż zielonej, mimo wszystko jest raczej łagodna. Wyczuwalny w niej jest owocowy posmak, może nawet odrobinę kwaskowaty. Mało wyrazisty. Delikatny napój do popijania między posiłkami.

sobota, 10 listopada 2018

Irving Biała granat z agrestem



Wbrew mglistym (a raczej smogowym) porankom zaczynam dzień z herbatą, która jest dedykowana na lato - w końcu summer edition. Daleka jestem od przypisywania herbat konkretnym porom roku, raczej kieruję się tym, na co mam po prostu ochotę. Także dzisiaj torebkowana biała herbata wzbogacona o różne dodatki od marki Irving.



Tych dodatków jest naprawdę sporo, sami spójrzcie. Obok białej herbaty pochodzącej z Chin, znajdziecie tu również: jabłko, agrest (10%), aromat, liść jeżyny, skórkę granatu (2%), korzeń cykorii, skórkę cytryny, kwiat hibiskusa, kwas cytrynowy, korzeń lukrecji (0,3%), koncentrat soków z marakui i papai. Czy tego nie jest aż za dużo?



Torebki pachną lekko owocowo, widać, jak przesypują się w nich różnokolorowe drobinki. Temperaturę parzenia determinuje biała herbata - powinno to być maksymalnie 80-90 stopni. Napar jest początkowo bardzo jasny, ale po chwili nabiera głębszego żółto-pomarańczowego koloru.




Napar pachnie owocowo, zupełnie jak te mieszanki, w których herbaty nie ma w ogóle (Teekanne ma dużo takich w swojej ofercie). Niestety po spróbowaniu okazuje się, że w smaku również tej białej herbaty brakuje - niezbyt przebija się przez tą ilość dodatków. Oczywiście, biała herbata z natury jest niezwykle delikatna, ale tutaj została stłumiona już zupełnie. Wyczuwam głównie lukrecję i granat, o agreście bym nie pomyślała, jeśli nie wymieniono by go na opakowaniu. Herbatka owocowa, za wiele wspólnego z herbatą to nie ma...

sobota, 27 października 2018

Isabel Allende - El amante japonés



Pojawiały się już tutaj książki, które przeczytałam w oryginale w języku angielskim, ale po hiszpańsku (przeczytałam ich dotąd dosłownie kilka) jeszcze nie było. Stąd dzisiaj El amante japonés czyli Japoński kochanek autorstwa Isabel Allende - chilijskiej, niezwykle poczytnej pisarki. Światowa sława autorki była dla mnie poniekąd gwarancją, że nie będę żałowała wysiłku włożonego w czytanie w obcym języku, bo historia będzie bardzo dobra. I tak rzeczywiście było!



Główną bohaterkę Almę, wojenną imigrantkę z Polski do Stanów Zjednoczonych, łączy z tytułowym japońskim kochankiem wieloletni, ukrywany romans. Książka zawiera w zasadzie historię całego ich życia - od najmłodszych lat, gdy się poznali, do samego kresu. Stopniowo z upływem stron, przez dociekliwość jej wnuka i pracownicy domu spokojnej starości, w którym przebywa Alma, poznajemy wszystkie sekrety ich pogwatmanego życia. Allende krok po kroku odkrywa kolejne tajemnice, przez co powieść intryguje i zaskakuje. Ostatnie strony to prawdziwy punkt kulminacyjny, wynagradzający niektóre nieco przydługie fragmenty.

Jeśli chodzi o styl, na pewno mogę powiedzieć, że jest kwiecisty, autorka nie szczędzi przymiotników i opisów w ogóle. Jest dość drobiazgowa, momentami niepotrzebnie, ale w sumie czyta się to dobrze. Co do polskiego przekładu się nie wypowiem, nie wpadł mi w ręce, ale sądzę, że ta historia w naszym ojczystym języku też się obroni, bo fabuła jest naprawdę ciekawa. Jeśli ktoś rozważa tą lekturę pod kątem praktykowania hiszpańskiego - to raczej wyższy poziom, opowiadana historia wymaga od czytelnika znajomości wszystkich czasów, a słownictwo jest bardzo szerokie.

Kolejny cel - przeczytać powieść po rosyjsku! Ale to dopiero za jakiś czas...

piątek, 19 października 2018

Kekecha



Coś nowego! Takiej herbaty wcześniej jeszcze nie próbowałam (jeszcze dużo przede mną) - oto herbata żółta. Być może w tym przypadku to odrobinę kontrowersyjna klasyfikacja, gdyż nie pochodzi z krzewów Camellia Sinensis jak większość herbat, ale ze spokrewnionych z nimi roślin Camellia Ptilophylla - niemniej jednak to dla mnie zupełnie nowy rodzaj napoju, co mnie bardzo cieszy.



Kekecha pochodzi z chińskiej prowincji Guangdong. Oprócz źródła jej pozyskiwania istnieje jeszcze kilka powodów, dla których jest bardzo wyjątkowa. Najważniejszy z nich to zupełny brak kofeiny. Zawartość przeciwutleniaczy z kolei przewyższa klasyczne herbaty.



Listki herbaty są spore, ale bardzo delikatne, gładkie, lekkie. Pachną korą drzew, a może nawet trochę warzywnie. Zalecone parzenie to 2-3 minuty w 85 stopniach i uważam, że to się świetnie sprawdza. Niech Was nie zraża fakt, że napój ma bardzo bladą barwę, jakby nie zaparzył się odpowiednio. Wszystko jest zupełnie w porządku - herbata barwi wodę na delikatny żółtawy (różowawy?) kolor.





Gotowa Kekecha ma bardzo słaby zapach, ale za to wspaniały, łagodny smak, nieco bardziej wyrazisty pod koniec. Jest bardzo orzeźwiająca, świeża.



To moje pierwsze spotkanie z żółtą herbatą jest niezwykle udane, naprawdę z radością sięgam po tą herbatą do szafki. Mam nadzieję na kolejne herbaciane odkrycia. Kekechę gorąco polecam!

sobota, 13 października 2018

Donna Tartt - Tajemna historia



Z początkiem września zawsze wracam myślami do podstawówki, a z początkiem października - do czasu studiów. Książka Tajemna historia świetnie się w takie nostalgiczne wspomnienia wpisuje. Główny bohater zaczyna naukę na wyższej uczelni, gdzie dzięki swojemu uporowi (połączonemu z fascynacją) trafia do bardzo elitarnej, intrygującej grupy studentów. Pozornie łączy ich tylko nauka greki pod kierunkiem doświadczonego wykładowcy. W istocie w tym zamkniętym kręgu młodych ludzi na porządku dziennym są eksperymenty z używkami, za sprawą których przekraczają kolejne, niebezpieczne granice.



Głównemu bohaterowi z jednej strony ciężko się od tej grupy uwolnić, jest nią otumaniony, z drugiej - wyraźnie od grupy odstaje i nie jest w stanie w pełni się z nią zintegrować, przez co ciągle pozostaje nieco z boku i nie czuje się swobodnie. Szczególnie, gdy wydarzenia stopniowo wymykają się spod kontroli. Weekendy spędzane poza miastem, zalane morzem alkoholu i w narkotykowych oparach, muszą skończyć się źle, a wręcz tragicznie - dla innej osoby, która się z grupą nie w pełni zasymilowała. Myślę, że bez cienia ironii można tą książkę określić mianem współczesnej "Zbrodni i kary". To na nowo przepracowane zagadnienia winy, ponoszenia konsekwencji swoich czynów i wymierzania sprawiedliwości.

Debiutancka powieść Donny Tartt jest nieco krótsza niż osławiony Szczygieł, ale nie wiem, czy w sumie nie zawiera w sobie więcej: emocji i wydarzeń. Lektura Tajemnej historii to bardzo intensywne doświadczenie - tego właśnie powinna dostarczać literatura. Takich kopniaków wyrzucających poza utarte schematy myślenia. Absolutely #mustread - jak to mówią młodzi ;)