niedziela, 2 grudnia 2018

Boh



Dzisiejsza herbata może zostać podciągnięta do kategorii ślubnych! W końcu przyjechała z podróży poślubnej - fakt, że nie naszej, ale naszych przyjaciół. Dostaliśmy ją w prezencie - prosto z Malezji!



Niewiele jestem w stanie odczytać z opakowania - aż tak daleko moje zdolności językowe nie sięgają, ale nie ma wątpliwości, że to czarna herbata z malezyjskich plantacji. Te granulki, w które uformowany jest susz, są przepiękne! Pachną bardzo mocno, nieco dymnie - przywodzą na myśl te mocne, indyjskie herbaty sprzed ćwierć wieku, które królowały wówczas w polskich domach.



Byłam w stanie doczytać się także zaleconego parzenia - 3-5 minut. Czyli tak jak klasyczna czarna herbata. Otrzymujemy bardzo ciemny napar o intensywnym, ciężkim zapachu już po niecałych trzech minutach, więc jeśli życzylibyście sobie coś łagodniejszego, trzeba parzyć tą herbatę dużo krócej.



Smakuje tak samo, jak pachnie - mocno, wyraziście, ale jeśli nie była parzona dłużej niż 5 minut, nie cierpnie, nie gorzknieje nadmiernie. To taka mocniejsza wersja english breakfast. Jestem zachwycona, bardzo polecam.



Jeśli wybieralibyście się do Malezji, kupcie mi jej jeszcze trochę (Drodzy Znajomi i Czytelnicy)!

4 komentarze:

Podpisz się, proszę.