piątek, 31 stycznia 2014

Wiesław Myśliwski - Traktat o łuskaniu fasoli



Tajemniczy przybysz zjawia się w domu starszego człowieka, daje się zaprosić do środka, wizyta się przeciąga, mimo iż miał tylko kupić od niego fasolę. A przychodzi mu wysłuchać długiej, niesamowitej historii. Niespiesznego monologu o życiu i o tym, co w życiu ważne. Tak pokrótce przedstawia się Traktat o łuskaniu fasoli Wiesława Myśliwskiego.

Książka stanowi zapis wspomnień osoby, której losy zostały naznaczone przez wojnę. Trudna młodość, życiowe ścieżki będące kompilacją zbiegów okoliczności, przypadku. Zawody, rozczarowania, krótkie chwile szczęścia. Powieść jest przepełniona życiową mądrością, pięknymi podsumowaniami. Skłania do refleksji, należy się nad tą historią zatrzymać i zapytać o sens istnienia.




Mimo przeciwności losu, z którymi zmaga się główny bohater, cechuje go niebywała pokora. Żadnej złości, nienawiści. Pogodzenie się z przeznaczeniem. A miłość? (...) miłość to niedosyt istnienia podsumowuje. Związki z kobietami opisuje powierzchownie, nie dopowiada wszystkiego. Ale muszę przyznać, że wszystkie kobiece postaci tej powieści są wyjątkowe. Wyraziste w swojej sile lub bezsilności, mężczyźni wydają się przy nich nijacy. Chociaż mimo to największą miłością bohatera pozostaje muzyka.

Opisana historia jest poruszająca i wartościowa, ale jestem zachłanna i chciałabym, żeby autor opowiedział ją mi, czytelnikowi, jak w Ostatnim rozdaniu. Ciągłe zwracanie się do nieokreślonego przybysza, próby dialogu wydały mi się zupełnie niepotrzebne. Drażniła mnie forma gawędy, zwroty typowe dla podań ustnych, bo w końcu to powieść. Długie dygresje, przeciągnie scen też nie przypadło mi do gustu. Główny bohater zdawał się ciągle wiedzieć lepiej, co wzbudzało moją irytację. Chociaż ostatecznie dochodzę do wniosku, że wiek ma swoje prawa i być może do tej formy powieści jeszcze nie dorosłam... Ale tak naprawdę nie o formę tu chodzi, najważniejsza jest treść!

Wiesław Myśliwski za Traktat o łuskaniu fasoli został uhonorowany Literacką Nagrodą Nike w 2007 roku. Dziesięć lat wcześniej ta sama nagroda została przyznana pisarzowi za powieść Widnokrąg.


środa, 29 stycznia 2014

Dodatki do herbaty: Malina i Żurawina



Same listki herbaty czy z dodatkami? Wśród herbat, o których piszę, jest cała masa przeróżnych mieszanek z owocami, płatkami kwiatów czy nawet marchewką (tu i tu). Są to gotowe mieszanki przygotowane przez herbaciarnie. Możemy też sami zadecydować, co i w jakiej ilości dodamy do herbaty, sięgając po wybrane dodatki. Wśród naszych ślubnych prezentów znalazły się dwie takie paczki: liofilizowane maliny i liofilizowane połówki żurawiny. Liofilizacja różni się od zwykłego suszenia tym, że produkt zostaje wstępnie zamrożony i w takiej postaci pozbawia się go wody. W przypadku owoców taka obróbka sprawia, że mimo wysuszenia utrzymują niemal w pełni swój pierwotny kształt.




Suszone maliny i żurawina wyglądają super. Szczególnie żurawina, która ma błyszczącą skórę i intensywny ciemnoczerwony kolor. Malina zniosła suszenie odrobinę gorzej i ma nieszczególny aromat. Żurawina za to pachnie obłędnie! Na początek dodałam je do naparu czarnej, ekspresowej herbaty.






Owoce po zalaniu nieco pęcznieją. Żurawina nadaje herbacie owocowy aromat i odrobinę kwaskowaty, orzeźwiający smak. Sama w sobie jest bardzo kwaśna, spróbowałam zjeść tylko jedną połówkę i na tym się skończyło. Malina - przeciwnie, do jedzenia nadaje się świetnie! Jest słodka i wrzucona do herbaty nadaje jej delikatnego posmaku.

Kilka malin wrzuciłam też do zielonej herbaty. Otrzymałam bardzo ciekawy napar: o brązowym kolorze, orzechowym (!) zapachu i słodkawym smaku. Bardzo polecam to połączenie!




Gama możliwych dodatków do herbaty jest ogromna. Najciekawsze, które wyszukałam w internetowych sklepach to między innymi: liofilizowana skórka pomarańczy, liofilizowane połówki czerwonej i czarnej porzeczki, trawa cytrynowa, kandyzowany ananas, płatki bławatka i róży. Wybór i możliwości komponowania własnej, wyjątkowej herbaty są spore.


wtorek, 28 stycznia 2014

Bieganie zimą



Bieganie zimą niezmiernie gorąco polecam. Trening na świeżym powietrzu w mroźne dni to super sprawa i zapewniam Was o tym ja - osoba absolutnie uczulona na zimno, osiągająca komfort cieplny tak naprawdę jedynie w upalne dni. A mimo to regularnie się przełamuję i nawet teraz, gdy słupek rtęci jest bardzo nisko, z własnej nieprzymuszonej woli wychodzę na dwór, żeby pokonać kilka kilometrów. Naprawdę warto.

Oczywiście najtrudniejszym jest w ogóle wziąć się w garść i wyjść z domu przy minusowej temperaturze (walczę ze sobą za każdym razem!). Ale gdy już znajdziemy się na zewnątrz (odpowiednio ciepło ubrani), jest już z górki. Jeszcze ani razu nie zdarzyło się, żebym zimowego treningu żałowała - satysfakcja nie do opisania!

Dodatkową motywacją do biegania po śniegu w ostatnich dniach były dla mnie widoki, których namiastkę zamieszczam na zdjęciach: Mazury zimą!






niedziela, 26 stycznia 2014

Spacer Kochanków | Jak sprawić, żeby herbata była udanym prezentem?



Herbata Spacer Kochanków to potwierdzenie, że nazwa miała znaczenie dla naszych weselnych gości: otrzymaliśmy dwie takie paczuszki.




Spacer Kochanków to prawie taka sama mieszanka, co opisywana już tutaj Moja Miłość. Drobne, połamane listki czarnej herbaty są udekorowane małymi, cukrowymi serduszkami (w Mojej Miłości był jeszcze dodatek liofilizowanych owoców róży). Susz wygląda uroczo.

Wrażenia po wypiciu tego naparu są oczywiście niemal identyczne jak przy Mojej miłości. To całkiem dobra czarna herbata o słodkim zapachu i nieco słodkawym smaku (ale zupełnie delikatnym). Myślę, że byłaby dobrym sposobem na stopniowe odzwyczajanie się od słodzenia herbaty ;)



To, że herbata jest genialnym prezentem, staram się Wam udowodnić z każdym wpisem na tym blogu. Mam nadzieję, że przekonuję Was do tego, wyrażając zachwyt nad różnorodnością herbat, którymi zostaliśmy obdarowaniu w dniu ślubu. Herbata może sprawdzić się jako podarek na każdą inną okazję: urodziny, imieniny, parapetówka, Gwiazdka, rocznica, awans w pracy... Zarówno dla osób uwielbiających herbatę i tych, którzy piją ją tylko okazjonalnie.

Jak sprawić, żeby herbata była udanym prezentem?

1. Wybierz na prezent herbatę o umiarkowanie intensywnym smaku. Nie kupuj mocnych w smaku mieszanek ze składnikami, które zdominują napar (na przykład jaśmin lub cynamon). Coś takiego może nie przypaść do gustu obdarowywanej osobie, podczas gdy każda łagodna herbata sprawdzi się na pewno. Zwróć uwagę na to, żeby ewentualne dodatki do herbaty były naturalne (płatki kwiatów, suszone owoce), unikaj sztucznych aromatów.

2. Mniej znaczy więcej. Zamiast jednego przepastnego opakowania herbaty, wybierz kilka mniejszych. Taki prezent będzie ciekawszy, bo daje możliwość spróbowania większej ilości smaków i żaden nie zdąży się znudzić. Właśnie jedno z opakowań Spaceru Kochanków otrzymaliśmy jako element takiego zestawu. Był to prezent idealny: Spacer Kochanków - czarna herbata, osłodzona cukrowymi serduszkami, Wiosenna Tęcza - zielona herbata z płatkami bławatka i słonecznika oraz cząstkami truskawki, Kwiat Miłości - biała herbata artystyczna oraz Susz Wiśnie w Rumie - mieszanka hibiskusa, wiśni, jagód, rodzynek i ananasa. Po prostu cudowne zestawienie!

3. Nie wydawaj na herbatę majątku. Wybierz coś w przystępnej cenie. Zakup bardzo drogiej i wyjątkowej herbaty należałoby zarezerwować dla koneserów tego napoju, którzy będą wiedzieli, z czym mają do czynienia i jak się z tym obejść ;) Ktoś nieobeznany może nieświadomie zmarnować susz.

4. A propos punktu poprzedniego: w miarę możliwości postaraj się, żeby do opakowania została dołączona instrukcja parzenia. Chociażby taka ogólna jak ta. Oddzielnym tematem jest data przydatności do spożycia. Czy dla dobrej jakości herbat liściastych takowa istnieje? Z czasem nabierają nowego smaku i właściwości. To temat na całą dyskusję. Jednak jeśli w herbacie znajdują się cząstki owoców lub inne dodatki, data, do której najlepiej sporządzić taki napar, powinna znaleźć się na opakowaniu.

5. Jeśli zdecydujesz się kupić herbatę liściastą, moim zdaniem, najlepiej jest zawsze do prezentu dołączyć zaparzacz, jeśli nie mamy pewności, czy obdarowywana osoba go ma. A nawet jeśli ma i mimo to go kupicie, uważam, że zaparzaczy nigdy nie za wiele. Do herbaty w torebkach można ewentualnie dołączyć tak zwany skapek, jak na przykład ten.

6. Jeśli przygotowujesz większy prezent, bardzo pożądanym będzie dodanie jeszcze czegoś trwałego, co nie przeminie po wypiciu herbaty ;) Jestem trochę sceptyczna wobec kubków - muszą być naprawdę wyjątkowe, inaczej mogą stać się tylko jednymi z wielu w szafce. Dobrym rozwiązaniem jest komplet filiżanek lub czajniczek, a dla herbacianych maniaków gaiwan lub czarki.

7. Dla urozmaicenia do herbacianego prezentu można dołączyć dodatki: paczkę suszonych lub kandyzowanych owoców, płatków róży czy trawy cytrynowej, które pozwolą obdarowanej osobie wzbogacić smak naparu. Tym samym zapraszam Was już na kolejny wpis na blogu, który będzie właśnie o dodatkach do herbaty.

piątek, 24 stycznia 2014

Lipton Jagodowa Muffinka



Według blogowych statystyk post o herbacie Lipton Truskawkowa Babeczka jest jednym z najczęściej wyświetlanych na mojej stronie. Jestem ciekawa, czy takie samo zainteresowanie wzbudzi kolejna rzekomo herbaciano-ciastkarska wariacja Lipton Jagodowa Muffinka, dla której jestem łaskawsza i oceniam ją odrobinę lepiej ;)






Lipton Jagodowa Muffinka to czarna herbata zamknięta w torebkach w kształcie piramidek. Na opakowaniu widnieje deklaracja: z owocami. Według składu jagody stanowią 2,1%. Do tego mamy jeszcze nieokreśloną ilość aromatu, którego nie sposób nie poczuć po otwarciu pudełka - jest naprawdę intensywny, rzeczywiście jagodowy.






Po zaparzeniu otrzymujemy napój o kolorze typowym dla czarnych herbat o nieco lżejszym zapachu niż przed zalaniem wrzątkiem. Trzy minuty parzenia, tak jak zalecono na opakowaniu, są w sam raz. Herbata ma owocowy, nieco sztuczny, dość charakterystyczny smak. Kojarzy mi się z lodami jagodowymi - pewnie używa się do nich tych samych aromatów. Aczkolwiek nie jest to słodki smak - słowo muffinka w nazwie znowu się nie sprawdziło.




Nie mogę tej herbacie odmówić oryginalnego smaku. Ekspresowe owocowe herbaty kojarzą mi się nijako, wszystkie wydają się być dość podobnie. A ta naprawdę się wyróżnia. I za to ma u mnie plus, chociaż z muffinkami ma niewiele wspólnego.

środa, 22 stycznia 2014

Swietłana Aleksijewicz - Czarnobylska modlitwa Kronika przyszłości



Swietłana Aleksijewicz stała się moją ulubioną reportażystką (absolutnie na równi z Ryszardem Kapuścińskim) po lekturze Wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Ten poruszający obraz wojny z kobiecej perspektywy to arcydzieło reportażu. Niemal tak samo mocny i zapadający w pamięć jest stworzony przez białoruską autorkę zbiór dziecięcych relacji z tego samego okresu: Ostatni świadkowie Utwory solowe na głos dziecięcy.

Reportaże Aleksijewicz są zbudowane w wyjątkowy sposób. Historie w nich opowiedziane to historie ludzi zupełnie dosłownie. Z rozmów ze świadkami wydarzeń pisarka wybiera najważniejsze zdania, przywołuje całe monologi. Podpisuje je imieniem i nazwiskiem rozmówców i dodaje, kim są z zawodu. Żadnych dodatkowych informacji, statystyk, opisów. Tylko ludzkie, przejmujące głosy. Często są to głosy ludzi, których nikt inny w życiu nie wysłuchał, nie pytał o zdanie.

Czarnobylska modlitwa jest reportażem wyjątkowym, gdyż jednym ze świadków wydarzenia jest
sama Aleksijewicz. Przytacza własną refleksję na temat białoruskiej katastrofy jak pozostali bohaterowie książki. O ile w poprzednich reportażach tylko dobór i zestawienie tekstów pośrednio pokazywały nam jej punkt widzenia, o tyle tutaj otrzymujemy jej bezpośrednią relację.




Czym był dla ludzi wybuch w reaktorze jądrowym w Czarnobylu? Przyczyną największych życiowych tragedii: straty bliskich, kalectwa, konieczności opuszczenia domu. Nierzadko z powodu tej katastrofy ludzkie życie zmieniało się w piekło, ciąg nieszczęśliwych zdarzeń. Dla fizyków i inżynierów, którzy stworzyli elektrownię, była to zawodowa porażka. Lekarze zajmujący się ofiarami promieniowania ponosili same klęski. Dla polityków było to wyzwanie. Dla wojska - misja. Ale najbardziej zaskoczyło mnie i nie wyobrażałam sobie, że byli tacy ludzie, dla których skażone tereny wokół zniszczonego reaktora okazały się ziemią obiecaną.

Relacje świadków tego samego wydarzenia okazują się być zupełnie różne. Nie chodzi nawet o sam sposób postrzegania katastrofy, uczucia w obliczu tragedii czy sytuację życiową, w której się znaleźli. Okazuje się, że ci ludzie żyli w ogromnym informacyjnym chaosie. Nie istniały żadne spójne komunikaty na temat tragedii, naukowcy nie byli w stanie jednoznacznie określić skali katastrofy. Nawet na wysokich szczeblach władzy, gdzie teoretycznie takie raporty powinny spłynąć, panowała dezinformacja. Działania rządu w takich warunkach sprowadzały się do bezładnych prób zażegnania kryzysu.

Znamienne jest to, jak ludzie radzą sobie z ogromem tragedii, jaki ich dotknął: bardzo często w swoich opowieściach świadkowie przytaczają dowcipy na temat katastrofy. Pomniejszanie znaczenia wydarzeń to jeden ze sposobów radzenia sobie z dużym stresem. Są też tacy, którzy zapominają, wypierają ze świadomości nieszczęście, które ich spotkało.

Czy gdyby zebrać relacje od ludzi, którzy doświadczyli konsekwencji ostatniej tragedii elektrowni w Fukushimie, otrzymalibyśmy podobne świadectwo? Sądzę, że nie. Kontekst polityczny wybuchu w Czarnobylu okazał się niezwykle silny. Wydarzenia splotły się z upadkiem socjalizmu. Wszystko miało miejsce w kraju, który bardzo dobrze pamiętał niedawną wojnę, pośród ludzi, którzy nade wszystko przekładali dobro narodu. Słowa bohater, bohaterstwo stale padają w wypowiedziach świadków. Aczkolwiek z powątpiewaniem w ich znaczenie. Białoruska mentalność i obyczajowość odegrały w czarnobylskiej historii ogromną rolę.




Mimo, że w Czarnobylskiej modlitwie nie ma głównego wątku, chronologii, a zbiór ludzkich świadectw łączy jedynie wspólny temat, trudno się od tej książki oderwać. Polecam, bo to historia najnowsza opowiedziana najdobitniej, jak to możliwe. Podtytuł Kronika przyszłości jest nieprzypadkowy.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Czarna Żurawinowa



Dawno nie raczyłam Was czarną, liściastą herbatą, więc dzisiaj przedstawiam Wam właśnie taką - Żurawinową. Została nam sprezentowana w zestawie z Zieloną Egzotyczną oraz Mandarynką z Imbirem.




Od razu zaznaczę, że moje zdziwienie wywołane suszoną marchewką w herbacie, którą spotkałam w mieszance Brzoswkiniowy Sad, to już nieaktualne. Oto kolejna, w której to warzywo gra jedną z głównych ról. Obok czarnej herbaty (dość drobno pokruszone listki) jest tutaj także kwiat ostu (pięknie wygląda), czerwona porzeczka oraz naturalny aromat żurawiny (samego owocu żurawiny niestety nie ma). Susz pachnie dość intensywnie. Nie mogę się zdecydować, czy to bardziej słodka czy gryząca woń. Kojarzy mi się z kwiatami.

Po zaparzeniu wrzątkiem herbata utrzymuje wyrazisty, kwiatowy aromat. Napar ma jasnobrązowy kolor. W smaku napój jest delikatny, złagodzony dodatkami, ale nie słodki, ani owocowy. Zadeklarowana żurawina gdzieś się gubi, a porzeczki w suszu jest zbyt mało, żeby była wyczuwalna. Przy dłuższym zaparzaniu herbata wyraźnie gorzknieje.




Czarna Żurawinowa to herbata do picia na co dzień. Łagodny smak sprawi, że będzie się dobrze komponowała z każdym posiłkiem. Roztacza przyjemny zapach.


sobota, 18 stycznia 2014

Kwiat Miłości



Kwiat Miłości został nam sprezentowany wspólnie z (między innymi) Wiśniami w Rumie oraz Wiosenną Tęczą. Można podejrzewać, że przy wyborze tej herbaty na prezent, nazwa miała niebagatelne znaczenie :) Aczkolwiek jest tak wyjątkowa, że aż się prosi, żeby takie cudo komuś podarować.






Kwiat Miłości to tak zwana herbata artystyczna. Specjalnie zwinięte liście, taka misterna konstrukcja sprawiają, że po zaparzeniu z małej kuleczki wskutek pęcznienia rozwija się coś na kształt kwiatka. Wygląda to bardzo pięknie, to taki kilkominutowy spektakl. W tym wypadku mamy do czynienia z liśćmi białej herbaty z dodatkiem kwiatu lichi o płatkach zabarwionych na różowo. To małe arcydzieło zostało wykonane ręcznie.




Jedną kulkę tej herbaty należy zalać około litrem wody o temperaturze 80 stopni. Oczywiście najlepiej jest to zrobić w przezroczystym naczyniu, żeby móc podziwiać jej rozwijanie się. Zalecany czas parzenia to około 6 minut. Herbatę można zaparzać kilkakrotnie, ale trzeba obchodzić się z nią ostrożnie, żeby się nie rozpadła. Ja zaparzałam ją trzy razy i za każdym razem otrzymywałam równie wyrazisty w smaku i aromacie napar.








Napój, który otrzymujemy ma bardzo ciekawy kolor - dość intensywnie pomarańczowy. Podejrzewam, że to zasługa tych barwionych liści kwiatu lichi. Aromat jest wyrazisty, ciężki. W smaku początkowo jest bardzo delikatna, trochę jakby trawiasta, a pod koniec cierpka, jakby palona. Coś naprawdę wyjątkowego.




Kwiat Miłości to nie dość, że bardzo dobra w smaku herbata, to jeszcze bardzo piękna. Polecam na wyjątkowe okazje! Przy stole na pewno zwróci uwagę wszystkich gości i zachęci do spróbowania.

czwartek, 16 stycznia 2014

Alice Munro - Za kogo ty się uważasz?



U mnie na tapecie Alice Munro. Nadrabiam zaległości w czytaniu ostatniej Noblistki. Tym razem Za kogo ty się uważasz?, pisałam już o Widoku z Castle Rock. Konstrukcja obu tych książek jest taka sama: opowiadania, spośród których każde stanowi pełną, samodzielną historię, ale czytane wszystkie razem, po kolei stanowią spójną całość.

Bohaterką Za kogo ty się uważasz? jest Rose, której tytułowe pytanie zostaje zadane przez macochę w dzieciństwie, a w układzie książki - w pierwszym i ostatnim opowiadaniu. Losy bohaterki poznajemy przez pryzmat ważnych wydarzeń i postaci z jej życia.




Rose wychowuje się na kanadyjskiej wsi i swoje ubogie pochodzenie ma z tyłu głowy przez wszystkie późniejsze lata, kiedy już przenosi się do miasta, kończy studia i awansuje społecznie. Wychodzi za mąż, rodzi córkę. Zawodowo zajmuje się różnymi rzeczami: wykłada na uczelni, nagrywa audycje radiowe, zostaje aktorką. Niby nic nadzwyczajnego, ale Alice Munro zrobiła z tego piękną opowieść.

W Za kogo ty się uważasz? zachwyciło mnie, jak niezwykle trafnie opisane są uczucia, które towarzyszą ludziom na różnych etapach życia. Czy pamiętacie złość na rodziców z dziecięcych awantur? Czy pamiętacie podziw dla starszych koleżanek w szkole, które Wam imponowały? Czy pamiętacie pierwsze poważne życiowe rozczarowania? Ta książka przypomni Wam, co wtedy czuliście.

Bardzo podoba mi się konstrukcja poszczególnych opowiadań. Autorka opisuje zdarzenia, emocje im towarzyszące, a na koniec podsumowuje je z perspektywy kolejnych lat. Takie zderzenie tego, jak główna bohaterka postępowała w danej sytuacji z tym, jak oceniała te zdarzenia wiele lat później i jak wpłynęły na jej życie. Świetny zabieg. Dopiero upływający czas weryfikuje słuszność naszych zachowań.




Piękna książka. O dorastaniu, o dojrzewaniu. O tym, że z dzieciństwem nie mijają od razu wszystkie nasze infantylne zachowania, w niektórych aspektach życia dorastamy później. Albo w ogóle. Niekiedy pozostajemy już zawsze naiwni jak dzieci. Samo życie, ale opisane w sposób zdumiewający - tak potrafi chyba tylko Alice Munro.


wtorek, 14 stycznia 2014

Brzoskwiniowy Sad



Brzoskwiniowy Sad to kolejna propozycja dla smakoszy zielonej herbaty z dodatkami. O ile herbat zielonych w torebkach z dodatkami jest niewiele (pisałam o tym à propos Lipton Truskawkowej Babeczki), o tyle liściastych jest całe mnóstwo z przeróżnymi dodatkami w przeróżnych kombinacjach.




Skład herbaty jest (przynajmniej dla mnie) zaskakujący. Konkretnie jeden składnik wprawił mnie w zdumienie: marchewka. Rzeczywiście, jeśli przyjrzeć się mieszance, znajdujemy w niej małe, pomarańczowe strzępki tego warzywa. Przejrzałam z grubsza Internet w poszukiwaniu jakichś związków herbaty z marchwią, nic na ten temat nie znalazłam, żadnej innej takiej mieszanki. Natrafiłam tylko na informację o naparze z nasion marchwi. Sądzę, że marchewka w tym przypadku ma ożywić kolor suszu, chociaż być może wpływa trochę na smak.

Pozostałe dodatki do tej zielonej herbaty są dość typowe (klasyczne, powiedziałabym): ananas, trawa cytrynowa, malwa, jabłko, kwiat słonecznika i aromat. Aromat robi za tytułową brzoskwinię, bo owocu jako takiego tutaj nie ma. Same liście herbaty są dość mocno pokruszone. Susz ma niezbyt przyjemny, ciężki zapach.




Napar ma słodki aromat, ale z wyrazistą, gryzącą nutą. Napój ma piękny, żółty kolor. W smaku wyraźnie wyczuwa się słodkość dodatków (można się uprzeć, że przypomina to brzoskwinię), ale też delikatną gorycz pod koniec.

Zaparzałam ten sam susz dwa razy i to drugie parzenie było zdecydowanie lepsze. Tak jakby moc dodatków już się wyczerpała i sama zielona herbata doszła do głosu. Także z czystym sumieniem polecam Brzoskwiniowy Sad w drugiej odsłonie.




Na stronie internetowej, do której odsyła opakowanie Brzoskwiniowego Sadu, możecie znaleźć pokaźny wybór tak zwanych herbat artystycznych. O takim cudku będzie kolejny herbaciany wpis tutaj :)

niedziela, 12 stycznia 2014

Dilmah English Afternoon Tea



Niedzielne popołudnie, a w zasadzie, patrząc za okno, wieczór. Idealna pora na zaparzenie dobrej herbaty i delektowanie się nią w cieple mieszkania i miłej, relaksującej atmosferze oraz zbieranie sił na przyszły tydzień. Na tą okazję chcę Wam dzisiaj polecić Dilmah English Afternoon Tea.




English Afternoon Tea to czarna, cejlońska herbata z regionu Nuwara Eliya, którą dostaliśmy w cudownym zestawie A variety of Fine Tea. Dziesięć saszetek z torebkami każdej z ośmiu (!) herbat jest dodatkowo szczelnie ofoliowanych, co sprawia, że aromaty nie wietrzeją i nie mieszają się.






Po zaparzeniu English Afternoon Tea uzyskujemy jasnobrązowy (jaśniejszy niż inne czarne herbaty), aromatyczny napar. Nawet przy dłuższym parzeniu nie cierpnie i nie staje się nieznośnie gorzki. Przeciwnie, smak, który uzyskujemy, jest zaskakująco łagodny. Po mocnych, czarnych herbatach ta zadziwia aksamitną gładkością.

Naturalne wydaje się porównanie naparu z herbatą z tego samego zestawu, której próbowaliśmy niedawno czyli Dilmah English Breakfast Tea. Rzeczywiście smak śniadaniowej zdecydowanie różni się od popołudniowej. Jest ostrzejszy, bardziej wyrazisty. Dilmah English Afternoon jest niesamowicie delikatna.




Marka Dilmah poleca tą herbatę do podwieczorku. Znany szef kuchni Kurt Scheller (którego można spotkać na zakupach na Saskiej Kępie w okolicach jego Akademii!) poleca English Afternoon Tea konkretnie do ciast z makiem. Na pewno warto spróbować takiego połączenia. Lub z innymi słodkościami, które ta herbata na pewno złagodzi. Jeszcze dobra książka i mamy przepis na udane popołudnie. Miłej niedzieli i następnego tygodnia!