Autobus wolno stał w korku i niepoprawnym związku frazeologicznym. Jedno z pierwszych zdań książki zapewniło mnie, że Ignacy Karpowicz niezmiennie trzyma poziom. I że będzie dobrze. Od momentu pojawienia się Ości w księgarniach miałam je cały czas z tyłu głowy i wreszcie trafiły w moje ręce!
Bohaterowie powieści reprezentują sobą większość mniejszości, a niektórzy w zasadzie większość. Generalnie są bardzo różnorodni, ale w swej odmienności tworzą spójną całość - zbiór wszelkich indywidualności. Łączą się w przeróżnych, nieszablonowych konstelacjach niemal jak w telenoweli. Żeby nie mieć wątpliwości, kto z kim i dlaczego, trzeba czytać dość uważnie. Autor zapewnia wnikliwą analizę każdej czynności/decyzji/wypowiedzi swoich postaci, więc od razu poznajemy pobudki nimi kierujące i emocje, które im towarzyszą. Jest bezpośrednio, jest soczyście. Jest kąśliwie, złośliwie i groteskowo. Jest super.
Przede wszystkim jest śmiesznie. Ironia sięga zenitu i trudno traktować, wszakże poważne, perypetie bohaterów zupełnie serio. Opisano tu wszelkie fazy ludzkich związków (fascynację, zauroczenie, małżeństwo, rozwód, zdrady, porzucenia i inne) w wersji zarówno hetero- i homoseksualnej. W tle dzisiejsza Polska, trochę PRL-u, katolickie wychowanie, natręctwa, konwenanse, stereotypy. Karpowicz wyciąga wszystkie brudy i bezlitośnie ukazuje teatralność ludzkich zachowań.
Tekst przeplatany jest wieloma cytatami z innych autorów. Część (Virginia Woolf, Alice Munro, Jonathan Franzen czy Tove Jansson - muminki!) poczytuję jako pochwałę ich twórczości. Inne (nie przytoczę, przekonajcie się i oceńcie sami) wpisują się w groteskę całości. Bez wątpienia jednak znajomość kontekstów wynosi na wyżyny przyjemność z czytania Ości.
Nie mogłam (kolejny raz) wyjść z zachwytu nad bogactwem językowym Karpowicza. Odniosłam wrażenie, że autor rozmyślał nad absolutnie każdym słowem powieści, żeby tylko wybrać najbardziej wyszukane (przykładowo: nanizane, inkantowała, kworum czy poznane przeze mnie na historii medycyny miazmaty). Konstrukcje gramatyczne nie ustępują słownictwu - zdania skomponowane są niesamowicie. Dobór epitetów, porównań, związków frazeologicznych... MISTRZOSTWO. Tą książkę można przeczytać dla samego języka! I dlatego, że rybka ma na imię Azor. Czy to nie urocze?
Doceniam Ości szczególnie po lekturze Balladyn i Romansów oraz Cudu. Tamte powieści odbieram jako błyskotliwe, niebanalne, zdecydowanie warte uwagi, ale przepełnienie ich postaciami i sytuacjami nadprzyrodzonymi troszeczkę mnie uwierało. Nie przepadam za fantastyką i gdy okazało się, że w tej książce jedynie Sławoj (nie powiem Wam, kto to) mówi, choć nie powinien, stała się moim ulubionym karpowiczowskim dzieckiem.
Czytajcie Ości i to teraz, już! Autor w wielu miejscach nawiązuje do aktualnych wydarzeń. Jeśli sięgniecie po tą książkę dopiero, powiedzmy, za rok, możecie już nie pamiętać o konotacjach brzozy, pytaniu jak żyć? odbijającym się echem w całej Polsce, tudzież o tym, że chytra baba jest z Radomia... A wszystkie te informacje dodają do lektury sowitą porcję humoru (aczkolwiek tego i tak nie zabraknie). Ości bawią (do łez), ale myślę, że gdzieś tam też uczą (polskiego) i wychowują (w tolerancji i poszanowaniu inności).
Chciałabym też dodać, że Karpowicz jest najlepszą feministką w Polsce :)
To najlepiej napisane recenzje ksiazek (przepraszam, nie mam polskiej klawiatury), jakie kiedykolwiek czytalam. Podziwiam. Bede wracac.
OdpowiedzUsuń