niedziela, 30 marca 2014

Boel Westin - Tove Jansson Mama Muminków



Sądziłam, że Muminki (i przerażająca Buka!) pozostaną dla mnie tylko wspomnieniem z dzieciństwa i że małe książeczki w kolorowych okładkach na półce w moim rodzinnym domu będą już tylko się kurzyć, a prędzej czy później przekażę je komuś w odpowiednim wieku do ich lektury. Po przeczytaniu biografii Tove Jansson Mama Muminków autorstwa Boel Westin zupełnie zmieniłam sposób patrzenia na historie o tych uroczych trollach! Książeczki zostaną i prawdopodobnie (mimo sędziwego wieku;) jeszcze do nich sięgnę.




Kilka lat temu w czasopiśmie Teatr przeczytałam artykuł na temat spektaklu na podstawie Doliny Muminków w listopadzie. Wówczas po raz pierwszy przekonałam się, że ta opowieść może być interpretowana nie tylko jako bajka dla dzieci. Odkryłam drugie dno muminkowych opowieści, ale dopiero lektura Mamy Muminków utwierdziła mnie w tym, że to w ogromnej mierze literatura dla dorosłych! Dopiero dojrzały czytelnik jest w stanie zrozumieć symbole zawarte w opowieściach, przeanalizować je pod kątem psychologicznym, a po zapoznaniu się z losami autorki znaleźć w nich wątki autobiograficzne.




Książka o Tove Jansson należała się jej, jakkolwiek to brzmi. Matkowanie Muminkom, z czego jest znana chyba na całym świecie, było jedynie ułamkiem jej twórczości. Wywodząca się z artystycznej rodziny Finka była przede wszystkim świetną malarką, rysowniczką, ilustratorką (nie tylko swoich książek). Oprócz Muminków stworzyła szereg innych tekstów, zarówno dla dorosłych i dla dzieci. Sensem jej życia była praca. Wszystkie swoje wysiłki skupiała na tworzeniu nowych obrazów. Jej literackie eksperymenty wydawały się być niejako obok malarstwa.

Zapewniam Was, że drugie tyle czasu, który spędzicie nad lekturą książki, zajmie Wam oglądanie dołączonych do niej obrazków, ilustracji, zdjęć. Mama Muminków to nie tylko opowieść tkana ze słów, to także cudowny album zawierający obrazy Jansson, zdjęcia jej i jej bliskich, a także takie smaczki jak ilustracje, które nie weszły do książeczek o Muminkach.






Boel Westin znała osobiście Tove Jansson. Autorka dzięki tej znajomości otrzymała pełny dostęp do ogromnego archiwum artystki. Wydaje się, że to świetnie - biografka miała pełny obraz do tworzenia opowieści o życiu Jansson. Jednak ta relacja miała duży wpływ na książkę - w zasadzie niemal zupełnie zatamowała opisy życia prywatnego Finki. Westin po tematach związków, relacji Jansson z rodziną i przyjaciółmi przemyka, jest bardzo zdawkowa. Pojawiające się informacje są sprawozdawcze, w ogóle nienacechowane emocjami. Nie ukrywajmy, że od biografii (najbardziej poczytnego działu literackiego na świecie!) oczekujemy próby dociekania, jakimi pobudkami kierował się bohater, jakich rozterek doświadczał, co kierowało jego życiem. A w tym wypadku byłoby to niezwykle ciekawe! Tove Jansson zaręczyła się z mężczyzną, na kilka miesięcy przed ślubem z niego zrezygnowała, nigdy nie zdecydowała się na dziecko, ponad wszystko stawiała pracę, a dużą część życia spędziła w lesbijskim związku z inną malarką.

Wobec powyższego bardzo polecam Mamę Muminków wszystkim, którzy pamiętają trolle z książeczek lub dobranocek, ale jako historię i analizę twórczości Tove Jansson. Jako biografia wydaje się niepełna.




Saga o Muminkach wraz z pojawianiem się kolejnych tomów była coraz bardziej dorosła. Ostatnie książeczki w opinii Tove Jansson już zupełnie nie były przeznaczone dla dzieci, jednak wydawnictwa pozostawiły je w tym dziale literatury. Wspomniana Dolina Muminków w listopadzie należy do tych zupełnie dorosłych opowieści, do której mam nadzieję wrócić (może właśnie w listopadzie?). Za cel stawiam sobie także dotarcie do innych niż Muminki książek autorstwa fińskiej pisarki-malarki.




piątek, 28 marca 2014

Dilmah Mango & Strawberry



Śledząc mojego bloga, można odnieść wrażenie, że w zasadzie jedynym słusznym dodatkiem do herbaty jest truskawka. Sprawdza się wrzucona między listki, a także w torebce. Z herbata białą, zieloną i czarną. Dilmah Mango & Strawberry jest kolejnym dowodem potwierdzającym, że truskawka króluje. Swoją drogą chyba nie znam nikogo, kto truskawek nie lubi, to taki pewniak.




W opakowaniu Dilmah Mango & Strawberry wszystkie torebki są oczywiście dodatkowo szczelnie zamknięte w folię. Po jej otwarciu wyczuwalny jest intensywny, słodki aromat, ale raczej nie przypominający żadnego konkretnego owocu. A w składzie: czarna herbata cejlońska, aromat truskawki (3,8 %), aromat mango (1,9%).




Po klasycznym zaparzeniu najpierw unosi się tak słodki zapach jak z suszu, ale po chwili dołącza się mocno herbaciana nuta i jest już słodko-gorzko. Napar jest brązowy, w przezroczystym naczyniu wydaje się czerwonawy. Herbata nie zaskakuje smakiem - jest zdecydowanie czarna, trochę sztucznie osłodzona. Czy to połączenie truskawki i mango? Gdyby na opakowaniu były opisane dwa inne owoce, też byłabym skłonna uwierzyć, bo posmak wcale nie jest specyficzny.




Dilmah Mango & Strawberry to zdecydowanie pozycja dla amatorów aromatyzowanych herbat ekspresowych. Lekko owocowa, ale dość nijaka. Rozczarowuje.



środa, 26 marca 2014

Herbata Jagodowa



Do tytułu tego wpisu także pasuje określenie mały jubileusz. Oto przed Wami 50-ta herbata na blogu :) W ciągu niewiele ponad pół roku spróbowaliśmy tylu różnych herbacianych smaków! Wcześniej mi się to nie zdarzyło, ale życzę sobie, żeby tak różnorodnie było już zawsze. Z pewnością herbat na świecie (i ich kombinacji z przeróżnymi dodatkami) jest wystarczająco dużo i zapewniam Was, że warto porzucić jedną i tą samą kupowaną od lat mieszankę na rzecz nowych, herbacianych doświadczeń.




Zaszczytne miejsce w odliczaniu ślubnych herbat zajęła Herbata Jagodowa, którą otrzymaliśmy łącznie z Pu Erh Mango-Maracuja i zieloną Happy Hour. W eleganckim opakowaniu (ogromny plus dla herbaciarni za wybór wyróżniających się i przede wszystkim papierowych torebek, mimo że czerwono-czarne zestawienie niewdzięcznie się fotografuje ;) zamknięta została mieszanka czarnej herbaty z suszonymi jagodami i płatkami bławatka. Ta mieszanka funkcjonuje też pod bardziej chwytliwą nazwą Very Blueberry.




Pośród suszu wyraźnie odznaczają się niebieskie płatki. Brązowe owoce zlewają się kolorem z listkami herbaty (niestety dość pokruszone). Całość pachnie rzeczywiście jagodowo, dość kwaskowato.




Po zaparzeniu wrzątkiem uzyskujemy napar o klasycznym, brązowym kolorze. Zyskuje on aromat dużo słodszy niż przed zalaniem wodą, ale też dużo delikatniejszy. Smak okazuje się zgodny z oczekiwaniami: herbata z jagodami, nie ma co do tego wątpliwości. Polecam parzyć przez maksymalnie 3 minuty, po dłuższym czasie bardzo nieprzyjemnie cierpnie i gorzknieje.




Polecam tą herbatę na co dzień jako świetną alternatywę dla czarnych herbat aromatyzowanych w torebkach, którym zwykle towarzyszy chemiczny posmak. Ta smakuje naturalnie, owocowa nuta jest wyraźna i świetnie komponuje się z klasyczną czarną herbatą. Połączenie naprawdę warte uwagi.

poniedziałek, 24 marca 2014

Elif Shafak - Honor



Co wiesz o kulturze islamu? Czy znasz ją z tylko z mediów czy zetknąłeś się z nią bezpośrednio? Myślę, że warto ją poznać. Czy europejska kobieta ma szansę ją zrozumieć? Myślę, że nie. Udowadnia mi to kolejna książka Elif Shafak. Turecka pisarka i feministka, przygotowując powieść Honor, wzięła na warsztat wszystkie tematy, z powodu których religia muzułmanów jest dla nas kontrowersyjna.

Historia zawarta w Honorze traktuje o bolesnym zderzeniu wyznawców Koranu z zachodnioeuropejskim stylem życia. Rzecz dzieje się na emigracji: rodzina z wioski nad Eufratem przenosi się za pracą do Wielkiej Brytanii. Ich zwyczaje nie przystają do nowej rzeczywistości, w której szczególnie widać, jak sztywne zasady islam narzuca swoim wyznawcom. Nie wiadomo, czy Shafak opisuje prawdziwą historię czy całość jest wytworem jej wyobraźni, historią utkaną z wielu, o których z pewnością musiała w swoim życiu usłyszeć z racji pochodzenia. Wiadomo na pewno, że temat, którego się podjęła - zabójstwo honorowe, nie jest abstrakcyjny. Szacuje się, że co roku na świecie popełnianych jest tysiące takich morderstw, których ofiarami są prawie wyłącznie kobiety. Ma ono na celu zmycie hańby, którą okryła rodzinę osoba postępująca niezgodnie z religijną doktryną.




Co stronę Honoru w mojej głowie budził się sprzeciw i bunt wobec stanu rzeczy, który przecież jest codziennością w wielu miejscach na świecie. Skrajne ograniczanie praw kobiet, odbieranie im wolności, możliwości decydowania o swoim życiu nie może być traktowane jako normalne. Coś, co w Europie jest nie do pomyślenia, jest zupełnie powszednie w innych częściach świata, gdzie głównym wyznaniem jest islam. Oczywiście, generalizuję - to nie jest jednorodna religia i w różnych społecznościach pozycja kobiety może się różnić. Oczywiście, można argumentować, że wiele spośród kobiet w tej kulturze jest szczęśliwych, poświęcając i oddając w zupełne posiadanie swoje życie mężczyznom. Jednak podstawowym prawem człowieka powinien być wolny wybór i możliwość stanowienia o sobie.

Pierwszą powieścią Shafak, którą przeczytałam pod wpływem wywiadu z autorką opublikowanego niegdyś w Wysokich Obcasach (niestety bezpłatnie dostępny jest tylko jego fragment), było Czarne mleko. Lektura obowiązkowa, jeśli chociaż przez chwilę w życiu chciałeś/chciałaś zostać rodzicem. Myślę, że na tych, którzy mają już dzieci, nie zrobi takiego wrażenia. Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że dwie inne książki autorki (Czterdzieści zasad miłości i Lustra miasta) były kwintesencją tego, co uwiera mnie także w Honorze. Chodzi mi o sposób opowiadania i język. Momentami mocno ociera się o kicz, jest patetyczny, przesadny. W książce pojawia się sporo pseudofilozoficznych fragmentów. Aczkolwiek tak opowiedziane historie mają to do siebie, że łatwo można się po nich przemknąć. Czyta się łatwo i szybko.

Jednocześnie wyrozumiale biorę poprawkę na tłumaczenie powieści. Nie mam bladego pojęcia o języku tureckim, palecie używanych w nim słów i zwrotów. Może nie dało się tego przełożyć inaczej albo stylistyka Honoru w oryginale nie jest wcale odbierana jako sztuczna.

Mój drugi zarzut do powieści trochę wpisuje się w ubolewanie nad językiem. Kulminacyjna scena, co do której wydaje się, że wszystko wiadomo od pierwszych stron i wydaje się być formalnością, jest absurdalna. Zbieg okoliczności, który ma w niej miejsce, to zabieg na miarę telenoweli.




Jednak ostatecznie, mimo wad, polecam tą książkę europejskim czytelnikom gorąco. Świat to nie tylko kultura Europy czy Ameryki. Normy społeczne na Bliskim Wschodzie czy w rejonie Afryki Subsaharyjskiej to zupełnie inna bajka.

Turcja, z której pochodzi Elif Shafak, określana jest jako kraj rozdarty między Wschodem i Zachodem. Tam islam zderza się z kulturą europejską i być może dzięki tym kontrastom ukształtowała się jej twórczość. Żeby poznać i spróbować nieco lepiej zrozumieć sytuację tego kraju z pogranicza dwóch światów, polecam sięgnąć do reportaży Witolda Szabłowskiego Zabójca z miasta moreli, których wznowienie wchodzi właśnie do księgarń.


sobota, 22 marca 2014

La Fragola | Mały jubileusz



Zrobiliśmy sobie prezent z prezentów. Z okazji małego blogowego jubileuszu - jestem tu już pół roku! - otworzyliśmy jedno z najpiękniej zapakowanych herbacianych podarunków. Przez tyle czasu paczuszka cieszyła oczy, przyszła pora, żeby cieszyła podniebienie.




Z koszyka herbat jako pierwszą do spróbowania wybraliśmy tą zapakowaną w malutką puszeczkę. Nazwa La Fragola oznacza z włoskiego truskawkę, co nie zdziwiło mnie ani trochę - w rankingu najczęściej pojawiających się na blogu dodatków do herbaty ten owoc miałby pewną wygraną. Mieszankę tworzy jednak przede wszystkim herbata biała, a wraz z nią także olejek waniliowy, kwiaty kocanki i rumianku rzymskiego.




Po otwarciu puszki wydobył się z niej żółtawy obłoczek pyłu. Wśród suszu wyraźnie odznaczają się całe, żółte kwiatki, których jest naprawdę sporo. Listki herbaty są drobne, cienkie. Całość pachnie waniliowo z ziołową nutą. Zaparzyłam herbatę wodą ostudzoną do około 70 stopni przez ponad 5 minut.




Otrzymujemy bladopomarańczowy napar o delikatnym, słodkawym zapachu - połączenie wanilii z truskawką. Smak jest równie łagodny, typowy dla białej herbaty z lekko kwiatowym posmakiem. Mimo owocowego dodatku herbata nie jest słodka. Bardzo miła degustacja dla uczczenia blogowych sukcesów ;)




Puszka La Fragoli spotkała w naszej szafce z herbatą swoją starszą siostrę, która również trafiła do mnie jako prezent, ale z innej okazji niż ślub. Fajnie razem wyglądają ;)


środa, 19 marca 2014

Happy Hour



Obecnie na tapecie mam zieloną herbatę, która pochodzi z tej samej herbaciarni, co niedawno opisywana tutaj Pu Erh Mango-Maracuja. Tym razem mamy do czynienia ze zdecydowanie łagodniejszą w smaku herbatą, która przypadłaby do gustu szerszej publiczności niż specyficzne Pu Erh.




Happy Hour, zgodnie z opisem na opakowaniu, to zielona herbata o truskawkowo-waniliowym smaku z kawałkami truskawek. Kolejny raz truskawka okazuje się wdzięcznym tematem do herbacianych wariacji.




Susz pachnie naprawdę waniliowo z ziołową nutą. Listki herbaty są połamane i zwinięte w krótkie proste szpileczki. Pomiędzy nimi widać malutkie cząstki truskawek. Parzyłam herbatę klasycznie - jak każdą zieloną. Po zalaniu wodą aromat momentalnie ulatnia się. Napar po kilku minutach zyskuje bardzo jasno pomarańczowy kolor.




Happy Hour to niezwykle delikatna herbata. Właściwie sprawia wrażenie rozwodnionej, jakby listki nie oddały w pełni swoich składników do wody. Nawet tak wygląda - jest nadzwyczaj klarowna. Bardzo, bardzo łagodna, bliżej jej chyba do herbaty białej niż zielonej. Myślę, że nadaje się w sam raz na wieczór, w jej smaku jest coś kojącego.


poniedziałek, 17 marca 2014

Trzy książki, które znalazły się na mojej liście "do przeczytania"...



... po lekturze aktualnego Magazynu Książki.



1. Christiane v. Felscherinow, Sonja Vukovic - Christiane F. Życie mimo wszystko




W pewnym wieku (późna podstawówka, może wczesne gimnazjum) lektura My, dzieci z Dworca ZOO jest obowiązkowa. To książka wówczas bardzo pociągająca - o wszystkim, co zakazane, niebezpieczne i zupełnie nieznane. Pamiętam, że czytałam ją z ogromnym przejęciem i długo wpatrywałam się w kilka zdjęć, które do niej dołączono. Niezależnie od tego, jak ta historia została opowiedziana (być może był to literacki bubel, nie wiem), jej siła była ogromna. Wymiar pedagogiczny - nieoceniony!

Przed nami premiera ciągu dalszego tragicznych losów dziewczyny, która uwikłała się we wszystko, co gwarantuje zrujnowanie życia na samym jego początku. Czy udało jej się ocalić chociaż kawałek siebie? Od czasów My, dzieci z Dworca ZOO dorosłam i zetknęłam się z wieloma innymi tego typu opowieściami i mogę się spodziewać, co stało się z bohaterką książki. Mimo dużej dozy przewidywalności, jestem i tak bardzo ciekawa Życia mimo wszystko.



2. Shaun Usher - Letters of note. Correspondence deserving of a wider audience




W tej pozycji przejawia się mój zachwyt epistolografią. I moja staroświeckość (tak, tak). Uwielbiam listy. Ponieważ dzisiaj to już zupełny przeżytek, pozostaje mi lektura tych, które zostały napisane przed laty, zebrane i wydane. (Podobny pociąg przejawiam do dzienników - czy ktoś je jeszcze dzisiaj pisze?) Fascynujące jest to, że ludzie tworzyli kiedyś korespondencję przemyślaną, przygotowaną bardzo starannie ze świadomością, że dotrze ona do adresata w najlepszym wypadku po kilku dniach. Informacyjny ład i porządek - bez milionów głupich smsów i wysyłanych w pośpiechu maili. Tyle słów, ile potrzeba. Bez emotikonów.

Ta książka to zbiór listów od przeróżnych nadawców do przeróżnych adresatów - w większości przypadków są to znane osoby. Sprawy poruszane w korespondencji - najwyższej wagi. Same perełki!



3. Michał Witkowski - Zbrodniarz i dziewczyna




Czytaliście Lubiewo? Było okropne. Wstrętne i w ogóle mi się nie podobało. Ale, jak to ja, dałam Witkowskiemu drugą szansę. I kolejną też. I to nie był błąd. Margot była świetna, a Drwala uważam za absolutny majstersztyk. Zarówno pod względem fabuły i języka. Trafność spostrzeżeń na temat naszej polskiej rzeczywistości zwala z nóg. Po takiej książce trudno nie wyczekiwać kolejnej autorstwa pisarza. Oby równie świetnej!

Powstawanie Zbrodniarza i dziewczyny śledzę na profilu Michała Witkowskiego na Facebooku. Obserwując tam autora (z przymrużeniem oka), można sobie świetnie poprawić humor! Polecam.


Na pewno nie przeczytam...




... niczego, co napisała Anna Ficner-Ogonowska. Po przeczytaniu tego artykułu, który dość wnikliwie zapoznaje z fabułą ostatniej książki autorki... nie, nie i jeszcze raz nie.

sobota, 15 marca 2014

Dilmah Ceylon Supreme | Podsumowanie A Variety of Fine Tea



W opakowaniu A Variety of Fine Tea pozostały już tylko dwie herbaty: Dilmah Ceylon Supreme oraz Dilmah Earl Grey. Dzisiaj czas na parę słów o pierwszej z nich, bo druga z nich jest mi doskonale znana - pisałam o niej (zachwycałam się nią) tutaj.






Dilmah Ceylon Supreme to kolejna klasyczna czarna herbata. W opisie - o średniej mocy naparu. W istocie rzeczywiście taka jest. Z torebki można zaparzyć cały czajniczek, nie tracąc nic z intensywności herbaty. Roztacza umiarkowanie intensywny, charakterystyczny aromat.




Kolejny raz o czarnej herbacie Dilmah napiszę, że ma odpowiedni smak, jest dobrej jakości i warto po nią sięgnąć. Jednocześnie jej smak jest tak przewidywalny (a bardzo polubiłam element zaskoczenia przy poznawaniu nowych herbat), że nie ma szans zwalić z nóg. Doceniam, ale nie wychwalam pod niebiosa.




W ramach podsumowania A Variety of Fine Tea przypominam pozostałe herbaty, które wchodziły w skład zestawu: Dilmah English Breakfast i Dilmah English Afetrnoon - czyli intensywniejsza i łagodniejsza wersja czarnej herbaty, Dilmah Pure Peppermint Leaves - przyjemny napar z suszonej mięty, Dilmah Springtime Fragrant Oolong - absolutne objawienie, mistrzostwo herbat w torebkach, Dilmah Lemon - powszednie połączenie czarnej herbaty z cytrynowym aromatem oraz Dilmah Pure Green - nieciekawa w smaku herbata zielona (największy zawód).




Mimo małych rozczarowań i odrobiny monotonii w zestawie (głównie herbaty czarne) absolutnie uważam, że A Variety of Fine Tea jest świetnym prezentem! Daje możliwość spróbowania wielu różnych smaków, herbaty są świetnie opakowane i dzięki torebkom łatwe w parzeniu. Bardzo się cieszę, że zostaliśmy obdarowani takim sympatycznym podarunkiem.




P.S. W sklepach widziałam również inną wersję takiego zestawu od Dilmah, który zawiera osiem czarnych herbat aromatyzowanych (głównie owocowo). Wiele spośród nich otrzymaliśmy w klasycznych opakowaniach po 20 torebek - wszystko wkrótce na blogu!

czwartek, 13 marca 2014

Grażyna Plebanek - Córki Rozbójniczki



Sięgnęłam po tą książkę tylko i wyłącznie dlatego, że napisała ją Grażyna Plebanek. Nie podobała mi się okładka, opis na ostatniej stronie okładki też do mnie nie trafiał. A mimo to zabrałam ta książkę z biblioteki do domu. To był błąd.

Pamiętam, że pierwszą książką Plebanek, którą przeczytałam, była Przystupa. Czytało się dobrze, schemat nieco oklepany, ale osadzony w ciekawych realiach. Lekko i miło przemknęłam też przez Nielegalne związki i Pudełko ze szpilkami, chociaż przyznaję, że obie te lektury zlały mi się w pamięci w jedną całość. Zachwyciły mnie Dziewczyny z Portofino i według mnie to najlepsza książka w dorobku autorki. Nieco sentymentalna, o pokoleniu naszych rodziców.




Córki Rozbójniczki nie są powieścią, ale zbiorem tekstów o kobietach, które odegrały ważną rolę w życiu pisarki. Pojawiają się tutaj bohaterki książek, artystki, postacie historyczne. Przedstawicielki płci pięknej, których historie poruszyły do głębi Grażynę Plebanek (cecha wspólna: wykazywały się feministyczną postawą). Brzmi wspaniale? W rzeczywistości wspaniałe nie jest. Dawno nie męczyła mnie tak żadna książka. Opisy poszczególnych kobiet to coś na pograniczu streszczenia, eseju, filozoficznych rozważań. Wszystko czyli nic. Czułam się, jakbym czytała jakieś prace zadane pani Plebanek na studiach (wszak jest z wykształcenia polonistką). Nie mogłam uwierzyć, że pisała to spontanicznie (relacji z procesu twórczego nie brakuje), byłam przekonana, że to jakiś abstrakcyjny zbitek wypracowań.

Ogólnie: nie, nie i jeszcze raz nie. Oczywiście, część bohaterek była mi już wcześniej znana, ale w ogóle nie utożsamiałam się z Plebanek w ich interpretacjach. A do poznania tych, których wcześniej nie znałam, nie zachęciła mnie w ogóle.

Stanowczo odradzam tą lekturę, należy ją omijać szerokim łukiem, żeby się nie zrazić i przypadkiem nie skreślić z góry powieści autorki, które są naprawdę przyjemną lekturą. Można się domyślać, że stworzenie Córek Rozbójniczek było dla pisarki niesamowitą przygodą (przypominaniem sobie swoich ulubionych tekstów, wspominaniem przeróżnych wydarzeń z nimi związanych) i dało jej ogromną satysfakcję. Niestety dla czytelników nie jest to już taka frajda...