wtorek, 19 maja 2015

Warszawskie Targi Książki 2015



Tegoroczne Warszawskie Targi Książki, w przeciwieństwie do poprzednich, nie urzekły mnie. Jakoś jestem rozczarowana. Zwykle chodząc między stoiskami, musiałam powstrzymywać się od kupowania, żeby się nie zrujnować, tym razem tytułów, które mnie zainteresowały, było naprawdę mało. W zasadzie kupiłam dokładnie te książki, które planowałam już wcześniej, a na Targach udało mi się je dostać taniej. Zero spontanicznych zakupów.




Pewnie nie bez znaczenia było to, że na Stadion Narodowy trafiłam w piątek po południu. Było dość tłoczno i nie zwiedzało się komfortowo (chociaż akurat na moich zdjęciach tego nie widać).




Nowa książka Magdaleny Grzebałkowskiej zbiera same pozytywne recenzje, a ja lada moment będę ją czytać i bardzo się cieszę na tą lekturę. Była bardzo mocno promowana na stoisku Agory i chyba słusznie.




Sporo było tam również okołomedycznych tytułów - chyba ostatnio mamy boom na takie historie po sukcesie filmu Bogowie.




Wydawnictwo Literackie zachęcało do kupna drugiej części Mojej walki. Ja jestem nastawiona do tej lektury nieco sceptycznie, nie podzielam entuzjazmu.




Żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, można było zejść na trybuny Stadionu dość osobliwie wyglądającego bez murawy... Zresztą gdy mojej uwagi nie skupiały książki (pożądanych przeze mnie tytułów było jak na lekarstwo, prawie żadnych...), wnikliwie oglądałam to, co wokół. Na przykład ciekawe elementy stoisk.








Co sądzicie o projekcie ustawy o książce? Tutaj możecie na ten temat poczytać trochę więcej. Kolejny link, który polecam, to werdykt jury Nagrody im. Kapuścińskiego dla najlepszego reportażu - jednym z nich okazały się genialne Czasy secondhand Swietłany Aleksijewicz. Na Targach ogłoszono również dwudziestkę autorów nominowanych w tym roku do Nagrody Nike.




Na zakończenie migawki z Sonią Bohosiewicz fantastycznie interpretującą fragment francuskiej powieści.




niedziela, 17 maja 2015

Trawa cytrynowa i mięta z Egiptu



Dzisiaj kilka słów o kolejnych dobrach przywiezionych z mojego urlopu, które sprawdzają się przede wszystkim jako dodatki do herbaty: trawa cytrynowa i mięta. Tą drugą oczywiście można też parzyć samodzielnie. Obie są w Egipcie dostępne na niemal każdym straganie. Lokalni sprzedawcy szczególnie zachęcają do kupna trawy cytrynowej i trudno im odmówić, gdy pocierają w dłoniach jej źdźbło i prezentują turystom jej zapach - jest oszałamiający! Cytrusowy, lekki, bardzo przyjemny. Naprawdę bez porównania z trawą cytrynową, którą spotykałam do tej pory w różnych mieszankach.




Do tej pory również spotykałam się z trawą cytrynową pociętą w drobne fragmenty - tym razem otrzymałam ją w całych, długich źdźbłach. Dodaję do herbaty jedno takie źdźbło i bardzo łatwo mogę je wyjąć już po zaparzeniu. Nadaje ono herbacie charakterystycznego smaku i zapachu. To trochę inne nuty niż cytryna, ale naprawdę dobre, kwaskowate i orzeźwiające.




Mięta, jak widać na zdjęciach, to nie tylko listki, ale też sporo łodyżek. Susz bardzo się kruszy i pyli, co nie robi dobrego wrażenia... Pachnie ciężko, trochę zgniło, co też nie jest fajne... Aczkolwiek ma naprawdę piękny, soczysty zielony kolor. Jako dodatek do herbaty nadaje jej lekko miętowego smaku i aromatu, ale niestety podkreśla goryczkę. Także w tej wersji nie polecam. Zdecydowanie lepiej smakuje parzona samodzielnie.




Trawa cytrynowa to absolutnie genialny herbaciany dodatek i ją Wam gorąco polecam. A mięta - cóż, ta świeża z Polski zdecydowanie lepsza :) Polecałam ją tutaj.

wtorek, 12 maja 2015

Gaja Grzegorzewska - Betonowy pałac



Lekturę Betonowego pałacu planowałam już od bardzo dawna. Nie zrezygnowałam z tego pomysłu nawet po przeczytaniu innej książki Gai Grzegorzewskiej, która okazała się wprost fatalna. Tym razem rzecz dzieje się w Krakowie, który pisarka zna doskonale, a nie na Mazurach, o których ja wiem wiele więcej ;)




Narratorem powieści jest w całkiem młody mężczyzna, jednak już ogromnym bagażem niekoniecznie legalnych doświadczeń z krakowskiego półświatka. Różne wydarzenia sprawiły, że na kilka lat ucieka z Polski na wyspy Oceanu Spokojnego. Po powrocie do rodzinnego miasta strefy wpływów rządzących ciemną stroną miasta są już nieco inne. Ale tamto życie odzywa się po niego od razu, nie udaje mu się pozostać niezauważonym. W tym samym czasie w Krakowie dochodzi do serii niewyjaśnionych zabójstw oraz pewnego zaginięcia. Wszystkie te wydarzenia mają ze sobą związek, a nasz bohater szybko znajduje się niemal w ich centrum. Akcja toczy się naprawdę szybko!

W Betonowym pałacu pojawia się postać intrygującej detektyw, która była znana mi już z Topielicy. Zostaje trochę wbrew swojej woli wplątana także w tą historię, ale tylko pozornie. Jej związek z głównym bohaterem okazuje się bardzo bliski...

Język powieści zgodnie z zapowiedziami jest bardzo dosadny, bezpośredni i sporo w nim wulgaryzmów. Aczkolwiek całość brzmi naprawdę nieźle, a poczucie humoru pisarki zdecydowanie trafiło w mój gust. Oczywiście kontrowersji wokół książki nie wzbudza parę przekleństw, ale opisane sytuacje: seks, przemoc i brutalne egzekucje. Znowu wyłapałam kilka nieścisłości w obszarze medycyny sądowej, ale jest bez porównania lepiej niż w Topielicy.




To naprawdę niezły kryminał! Polecam. Lepszej lektury na urlopowe leżenie nad basenem nie mogłam sobie wyobrazić! :)

niedziela, 10 maja 2015

Hibiskus



Paczka z płatkami hibiskusa to zdecydowanie najpiękniejszy z okołoherbacianych produktów, który przywieźliśmy z Egiptu. Płatki są naprawdę okazałe, w ogóle nie pokruszone i mają fantastyczny kolor. Hibiskus jest bardzo popularny - jest składnikiem ogromnej ilości herbacianych mieszanek dostępnych na polskim rynku, ale w tak ładnym wydaniu go jeszcze nie spotkałam. Pachnie typowo, ale jakby łagodniej niż zwykle.






W przeciwieństwie do beduińskiej herbaty, która w Egipcie spożywana jest na gorąco, napar z hibiskusa pije się zupełnie zimny. Polecono mi jego zaparzanie wrzątkiem, studzenie i picie dopiero po nocy w lodówce! Skrupulatnie zastosowałam się do tych zaleceń.






Przywiezione przeze mnie płatki zachowują się w wodzie nieco inaczej niż hibiskus, z którym miałam do czynienia do tej pory. Bezpośrednio po zalaniu wrzącą wodą w ogóle jej nie barwi. Zaczyna oddawać swój kolor dopiero po minucie, nawet dwóch. Kolor naparu nie jest intensywnie purpurowy, a bardziej różowy, klarowny, delikatny. Smak? Zarówno na ciepło i na zimno jest pełen owocowych, słodkawych nut przełamanych mało intensywnym kwaśnym posmakiem. Nie jest cierpki, z czym spotykałam się wcześniej. W wersji chłodnej niesamowicie orzeźwiający. Genialny napar - alternatywa dla wszelkich kompotów i słodkich napojów.






Czy mogę dodać coś więcej? Z wycieczek do Egiptu koniecznie przywoźcie hibiskus, naprawdę warto ;)


niedziela, 3 maja 2015

Herbata beduińska



Sposób na przyrządzenie beduińskiej herbaty, który poznałam w czasie wycieczki do Egiptu, polega na dodaniu do klasycznej czarnej, osłodzonej herbaty habaku. Habak (inna nazwa to mięta biblijna) to zioło, z informacji, do których dotarłam - odmiana bazylii. W postaci suszonej to szare, pokryte meszkiem fragmenty liści i gałązek pozostawiające w opakowaniu sporo pyłu.




Bardzo trudno jest mi opisać, jak ten susz pachnie jeszcze przed dodaniem do herbaty. To bardzo specyficzny aromat. Miętowy, ale bardzo gryzący, szorstki, w sumie niezbyt przyjemny. To się diametralnie zmienia, gdy habak znajdzie się już w herbacie.




Przewijający się w wielu miejscach w Internecie przepis na beduińską herbatę zaleca jej gotowanie przez 10 minut w czajniczku i dodanie pod koniec kilku listków habaku. Nie widzę powodu, żeby czarną herbatę gotować - kilka minut parzenia po zalaniu wrzątkiem jest w końcu w sam raz. Uznałam, że habak także w ciągu kilku minut od zalania wrzącą wodą, odda w pełni swój smak. I sprawdziło się: polecam wsypanie do czajniczka takiej ilości suszu czarnej herbaty, jaką lubicie, potem dodanie kilku listków habaku - 4-5 listków na litr naparu. Wybrałam tą czarną herbatę ze względu na stonowany smak. Po zalaniu wrzątkiem rozlewać do szklanek po 2-4 minutach. Polecam słodzenie już po zaparzeniu - typowa beduińska herbata jest naprawdę bardzo słodka, aż gęsta (aczkolwiek bez dodatku cukru także warto spróbować, mi przypadła go gustu :).




Jaki napar otrzymujemy? Przyznaję, że zupełnie podobny do tego, który poznałam w Egipcie. Bardzo aromatyczny, zapach unoszący się znad niego jest przyjemny, gładki, lekko miętowy. Niezależnie od tego, jak bardzo ją osłodzimy, będzie nam towarzyszyła ziołowa, orzeźwiająca nuta, która jest istotą beduińskiej herbaty zwykle spożywanej na środku pustyni w palącym upale. Świetna. Bardzo polecam! Czekam, żeby smakować ją w czasie polskich upałów, niech szybko nadchodzą :)