wtorek, 20 stycznia 2015

Gaja Grzegorzewska - Topielica



To było moje pierwsze spotkanie z kryminałami Gai Grzegorzewskiej. Tyle ciekawych rzeczy przeczytałam o jej twórczości przy okazji niedawnej premiery Betonowego pałacu, że bez wahania sięgnęłam po jej Topielicę, która nawinęła mi się pod rękę w bibliotece. Niestety, wypadła słabo... Nie mogę powiedzieć, że to zła książka, ale okropnie niedopracowana. Napisana byle jak.

Oczywiście na ogromny plus zasługuje postać pani detektyw stworzonej przez Grzegorzewską - bezwzględnej, bezpruderyjnej, szczerej i odrobinę zaburzonej społecznie Julii. Jak wiadomo, każdy kryminał musi mieć charakterystycznego śledczego, tutaj ten warunek został spełniony. Mamy punkt wyjścia. Dalej: miejsce zbrodni - moje ukochane Mazury. Powinnam się rozpływać nad tymi okolicznościami, ale ich opisy są tak sztywne i powierzchowne, że wybaczcie. Aczkolwiek tło nie jest w kryminale kluczowe.

Najważniejsza jest zbrodnia i akcja. O ile zbrodnia została spreparowana bardzo sprawnie i świetnie łączy przeszłość z teraźniejszością, co czyni ją niezwykle ciekawą, o tyle rozwój wydarzeń to klapa totalna. Do połowy książki nie dzieje się w zasadzie nic. Łódka, wieczorne upijanie się załogi, rano kac. Naprawdę, nie żartuję. Wydarzenia nabierają tempa niemalże na ostatnich stronach i wszystko dzieje się już w takim pośpiechu, a szczęśliwe dla pani detektyw zbiegi okoliczności są tak częste, że powstaje swego rodzaju farsa. Fatalnie. Układ tej historii jest po prostu beznadziejny, chociaż zamysł był naprawdę obiecujący. Ale widać książkę trzeba umieć też zorganizować.

Na koniec szczegóły. Pod tym względem ta powieść też leży. Topielcy śmierdzą jak cholera - w tej powieści są w zasadzie bezwonni. Nie tak łatwo jest podać środki usypiające i nie jest tak, że delikwenta pod ich wpływem nie da się obudzić - tutaj udało się uśpić całą załogę łódki i nie zbudzili się nawet, gdy ktoś przetrząsał rzeczy krok od nich. Na oczach świadków tonie człowiek - nikt nie dzwoni z komórki na policję, zgłaszają się na komisariat dopiero po godzinie, gdy dopływają do brzegu. Nagromadzenie absurdów dość znaczne.

Dawno nie spotkałam się z tak zmarnowanym pomysłem.

4 komentarze:

  1. To chyba najgorszy typ lektury - kiedy czytelnik dostrzega pierwotny zamysł, jaki przyświecał twórcy (bardzo dobry czy wręcz genialny), ale gdy równocześnie widzi, jak ta ciekawa idea została zmarnowana, a cały potencjał wykorzystany w bardzo skromnym stopniu. Ja na szczęście dawno już nie przeżywałem takiego czytelniczego rozczarowania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za ostrzeżenie, będę omijał z daleka :)
    tommy z Samotni

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam się zabierać za Grzegorzewską, bo skoro już Bondę poznałam, to można i ją, ale życie rzuca mi kłody, tfu... książki pod nogi i jakoś nie mam wolnych mocy przerobowych ;) A jak taka cienizna, to mi lżej na duszy, że nie znam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. 'Na oczach świadków tonie człowiek - nikt nie dzwoni z komórki na policję, zgłaszają się na komisariat dopiero po godzinie, gdy dopływają do brzegu." - Chyba Pani nie czegoś nie zrozumiała....

    OdpowiedzUsuń

Podpisz się, proszę.