sobota, 24 stycznia 2015

Sencha Choinkowa słodycz



Od świąt minął dokładnie miesiąc, ale nie mogę się powstrzymać, żeby zaprezentować Wam tą bożonarodzeniową mieszankę. Choinkową słodycz kupiłam już w Nowym Roku. W herbaciarni pachniała tak obłędnie, że musiałam się skusić i jak się okazało, było warto.




Wygląda pięknie: zielone listki poprzetykane owocami jałowca, różowym pieprzem i owocami - mandarynką, jabłkiem i pomarańczą. Charakteru tej mieszance nadaje cynamon i kardamon. Kolejny rozgrzewający zestaw, o którym Wam piszę. Całość pachnie fantastycznie - cytrusowo z korzenną nutą.




Herbatę parzyłam niecałe dwie minuty w około 85 stopniach. Napar zyskuje piękny, jasnożółty kolor. Pachnie zupełnie jak susz, tyle że delikatniej. Smakuje świetnie. Klasyczna zielona herbata, raczej łagodna, okraszona cytrusami i bardzo pikantna. Z tak ostrym smakiem połączonym z herbatą jeszcze się nie spotkałam. Warto spróbować.




Bardzo intrygująca, oryginalna mieszanka. Godna polecenia!



czwartek, 22 stycznia 2015

Richmont Ginger Paradise oraz Richmont Spicy Cinnamon



W Warszawie od popołudnia pada śnieg - czyżby zapowiadało to prawdziwą zimę? Do tej pory aura obchodziła się z nami bardzo łaskawie i bardzo mnie to cieszyło. Mrozy znoszę fatalnie. Z tej okazji dzisiaj kolejne propozycje herbatek od marki Richmont o niezwykle rozgrzewających smakach: Richmont Ginger Paradise oraz Richmont Spicy Cinnamon.

Skład pierwszej z nich jest dość przewrotny - w nazwie imbir, a w rzeczywistości to składnik, który stanowi jedynie 9,5% mieszanki. Dominują laski cynamonu (28,5%) i trawa cytrynowa (24%). Poza tym znajdziecie tutaj także chipsy kokosowe, kandyzowanego ananasa, kardamon, goździki, czerwony i czarny pieprz. Herbatkę należy parzyć wrzątkiem przez około pięć minut - napar ma fantastyczny żółto-bursztynowy kolor. Pachnie równie wspaniale - wyraziście imbirowo.




Richmont Spicy Cinnamon opiera się na rooibosie. Oprócz tej rośliny w mieszance natkniecie się również na rodzynki, pieczony korzeń cykorii, laski cynamonu, suszone gruszki i płatki róży. Ten zestaw przed zaparzeniem pachnie korzennie, trochę winem i kwaśnymi owocami. Tą herbatkę parzy się nieco dłużej, nawet do dziesięciu minut.




Obie mieszanki są rzeczywiście rozgrzewające. Richmont Ginger Paradise to imbirowy napar, który po dłuższej chwili staje się słodki, ale nie traci pikantnego posmaku na koniec. Richmont Spicy Cinnamon jest zdecydowanie mniej słodka, bardziej winna, a na koniec wręcz paląca.






Myślę, że oba te napary są godne polecenia, jeśli szukacie wyrazistego napoju na wieczór pod kocem z książką. Ich smaki są tak charakterystyczne, że nie podejmuję się określać, z jakimi potrawami by współgrały. Polecam degustację bez dodatków.


wtorek, 20 stycznia 2015

Gaja Grzegorzewska - Topielica



To było moje pierwsze spotkanie z kryminałami Gai Grzegorzewskiej. Tyle ciekawych rzeczy przeczytałam o jej twórczości przy okazji niedawnej premiery Betonowego pałacu, że bez wahania sięgnęłam po jej Topielicę, która nawinęła mi się pod rękę w bibliotece. Niestety, wypadła słabo... Nie mogę powiedzieć, że to zła książka, ale okropnie niedopracowana. Napisana byle jak.

Oczywiście na ogromny plus zasługuje postać pani detektyw stworzonej przez Grzegorzewską - bezwzględnej, bezpruderyjnej, szczerej i odrobinę zaburzonej społecznie Julii. Jak wiadomo, każdy kryminał musi mieć charakterystycznego śledczego, tutaj ten warunek został spełniony. Mamy punkt wyjścia. Dalej: miejsce zbrodni - moje ukochane Mazury. Powinnam się rozpływać nad tymi okolicznościami, ale ich opisy są tak sztywne i powierzchowne, że wybaczcie. Aczkolwiek tło nie jest w kryminale kluczowe.

Najważniejsza jest zbrodnia i akcja. O ile zbrodnia została spreparowana bardzo sprawnie i świetnie łączy przeszłość z teraźniejszością, co czyni ją niezwykle ciekawą, o tyle rozwój wydarzeń to klapa totalna. Do połowy książki nie dzieje się w zasadzie nic. Łódka, wieczorne upijanie się załogi, rano kac. Naprawdę, nie żartuję. Wydarzenia nabierają tempa niemalże na ostatnich stronach i wszystko dzieje się już w takim pośpiechu, a szczęśliwe dla pani detektyw zbiegi okoliczności są tak częste, że powstaje swego rodzaju farsa. Fatalnie. Układ tej historii jest po prostu beznadziejny, chociaż zamysł był naprawdę obiecujący. Ale widać książkę trzeba umieć też zorganizować.

Na koniec szczegóły. Pod tym względem ta powieść też leży. Topielcy śmierdzą jak cholera - w tej powieści są w zasadzie bezwonni. Nie tak łatwo jest podać środki usypiające i nie jest tak, że delikwenta pod ich wpływem nie da się obudzić - tutaj udało się uśpić całą załogę łódki i nie zbudzili się nawet, gdy ktoś przetrząsał rzeczy krok od nich. Na oczach świadków tonie człowiek - nikt nie dzwoni z komórki na policję, zgłaszają się na komisariat dopiero po godzinie, gdy dopływają do brzegu. Nagromadzenie absurdów dość znaczne.

Dawno nie spotkałam się z tak zmarnowanym pomysłem.

niedziela, 18 stycznia 2015

Czekoladowa podróż



Czekoladowa podróż to herbaciana mieszanka, bardzo interesująca, którą nabyłam w popularnym supermarkecie. Ładnie zapakowana i opisana przykuwa uwagę. Nie żałuję, że zdecydowałam się ją kupić, bo smakuje naprawdę oryginalnie.




Skład prezentuje się następująco: herbata czarna (28%), skórka pomarańczy (14,5%), owoc jabłka (13%), aromaty, cynamon (8%), korzeń prażonej cykorii, korzeń lukrecji (5%), goździki (2%), anyż gwiazdkowy (1,5%), prażone ziarna kakaowca (0,5%). Na opakowaniu zamieszczono ostrzeżenie, że chorzy na nadciśnienie powinni unikać nadmiernego spożycia lukrecji. Myślę, że to bardzo na wyrost, ale generalnie jestem zdania, że lepiej więcej takich ostrzeżeń w odniesieniu do różnych składników pokarmowych, niż gdyby miałoby ich być za mało. Producent postępuje bardzo asekuracyjnie i w sumie słusznie.






Susz pachnie ciekawie. W ziołowe nuty zaplątana jest czekolada (kakaowiec) i cytrusy (skórka pomarańczy). Niestety muszę przyznać, że nawet mimo przechowywania w szczelnym pojemniku herbata szybko wietrzeje. Parzę ją zgodnie z opisem na opakowaniu. Otrzymany napój pachnie słodkawo z wyraźną korzenną nutą. Ma raczej jasną barwę, na jego powierzchni unoszą się owocowe drobinki.

Smakuje łagodnie jak na taki misz-masz składników. Na smak czarnej herbaty nakłada się minimalna słodycz owoców i kakaowca oraz pikantne przyprawy. Całość wypada naprawdę nieźle, warto tej mieszanki spróbować. Cieszy podniebienie, jest niecodzienna, delikatna, ale z charakterem.


sobota, 17 stycznia 2015

Paul Auster - Sunset Park



Z tego miejsca chciałabym się wycofać z płomiennej deklaracji, że Paul Auster jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Po lekturze Sunset Park pozostał mi ogromny niesmak... To nie jest zła książka, ale nie tak dobra. Bardzo rozczarowująca w porównaniu z Szaleństwami Brooklynu. Ale po kolei.




Rzecz dzieje się oczywiście w Nowym Jorku. Historia toczy się w dwóch kręgach zatoczonych wokół jednego mężczyzny. Jeden z nich to jego rodzina - rozbita, rozkawałkowana chciałoby się powiedzieć. Drugi to garstka znajomych, z którymi dzieli nielegalnie opuszczony budynek w tytułowej dzielnicy. Zarówno z jednej i drugiej grupy główny bohater próbuje się wyplątać, uciec. Z rodziną nie chce utrzymywać kontaktu, z współlokatorami nie chce nawiązywać relacji. W tle sporo zaprzepaszczonych szans, żadnych sukcesów, szczęście za szybą.

To historia o bezdomności, nie dosłownej (chociaż po części tak - w końcu bohater mieszka na squacie), ale metaforycznej. O braku własnego miejsca na Ziemi, o nie przynależeniu donikąd. Wolność? Skądże znowu. Okazuje się, że jeszcze większe zniewolenie.

Auster pisze bardzo dobrze, ma wyrazisty styl. Genialnie portretuje. Drobiazgowo, krok po kroku przepracowuje duszę każdej swojej postaci, wywraca ją na drugą stronę, ukazując ich mocne strony na poły z ułomnościami. Tyle że sami bohaterowie, nawet gdy ich wzajemne relacje są opisane równie świetnie, nie tworzą historii. Powieść wymaga wątku, treści do opowiedzenia, podstawy do snucia rozważań. Historia zawarta w Sunset Park jest miałka, nijaka i nic nie wnosząca.




Jeśli macie ochotę na kawałek Nowego Jorku albo podnoszą Was na duchu opowieści, w których postacie mają jeszcze bardziej popieprzone życie niż Wy - polecam. Ja nie potrzebuje takich historii i to nie była lektura dla mnie. Nie wzruszyła mnie ani trochę i poddała w wątpliwość, czy w ogóle sięgać do Trylogii nowojorskiej.

Herbata ze zdjęć już jutro! Zapraszam.

niedziela, 11 stycznia 2015

Pu Erh Fitness



Mieliście jakieś noworoczne postanowienia? Trwacie w nich jeszcze czy już zostały przez Was porzucone? :) Takie sztampowe, aczkolwiek bardzo słuszne, to lepiej się odżywiać i zacząć regularnie ćwiczyć - trzymam kciuki za każdego, kto się podejmuje takich prozdrowotnych wyzwań! Nazwa dzisiejszej herbaty sugeruje, że świetnie wpisuje się w ten racjonalny trend.




Pu Erh Fitness to mieszanka o niezwykle energetyzującym składzie. Znajdziecie w niej, oprócz herbaty pu erh (ja uwielbiam, acz trzeba przyznać, że to trudny smak), także yerba mate (moich doświadczeń z yerbą ciąg dalszy - tym razem już całe listki, nie torebki:) oraz trawę cytrynową, dziką różę i jabłko. To połączenie brzmi świetnie, a pachnie po prostu oszałamiająco! Na słodkich kwiatowo-owocowych aromatach unosi się charakterystyczny zapach pu erh. Zakochałam się od pierwszego pochylenia nad tym suszem!




Jak parzyć? Dylemat. Pu erh raczej świeżo zaparzoną wodą, yerba w nieco niższej temperaturze. Z kolei dodatki z pewnością wymagają wrzątku. Kompromis to minimalnie przestudzona woda - takie niecałe 95 stopni. Sprawdziło się.

Swoją drogą z wszystkich herbat chyba najbardziej lubię patrzeć, jak parzy się pu erh, stopniowo, takimi falami oddając swój kolor. Widowiskowe. A na zdjęciach parzenie z użyciem jednego z moich urodzinowych zaparzaczy.




Parzyłam tą herbatę przez około dwie minuty, drugie parzenie tych samych liści przez kolejne dwie minuty daje niemalże równoważny rezultat. Napar ma głęboką, typową czerwono-brązową barwę i pachnie podobnie jak susz przed zaparzeniem, tyle że bardziej łagodnie. Smak? Świetny. Jest pu erh, jest słodycz owoców, jest orzeźwiająca trawa cytrynowa. Fantastyczna mikstura.




Pu Erh Fitness polecam Wam bardzo mocno. Nie wiem, czy to ta yerba tak mnie nakręca czy to, że zdążyłam się stęsknić za pu erh, ale bardzo pozytywnie nastraja mnie ta mieszanka. Smakuje nieziemsko, musicie spróbować.




Na koniec kilka słów o moich noworocznych postanowieniach (w których ciągle trwam)... Odżywiam się nieźle, regularnie ćwiczę, więc stworzyłam raczej listę celów na 2015 rok. Wśród nich - utrzymanie bloga na dotychczasowym poziomie ;)

piątek, 9 stycznia 2015

Jaume Cabre - Głosy Pamano



Z tyłu okładki tej książki widnieje cytat z Michała Nogasia z Radiowej Trójki: Bez Głosów Pamano nie byłoby Wyznaję. To zdanie świetnie oddaje istotę tej powieści. Głosy Pamano to rzecz lokalna, traktująca o katalońskiej społeczności w czasie trudnych przemian w połowie XX wieku. Wyznaję to dzieło europejskie - ten sam kontekst na tle całego kontynentu. Głosy to swego rodzaju wprawka do monumentalnego Wyznaję, ale udana jak mało która. Nie ustępuje na krok książce, która dała pisarzowi sławę w całej Europie. Jednocześnie sądzę, że dla rodaków Jaume Cabre zdecydowanie ważniejsza!

Tak jak na Polsce i Polakach odcisnął piętno komunizm sterowany przez Związek Radziecki, tak samo Hiszpanie noszą brzemię dyktatury Franco. W obu przypadkach droga do demokracji był długa i wyboista, a oceny bohaterów wydarzeń z okresu transformacji ustrojowej często niejednoznaczne. Taką niewyjaśnioną rolę w historii Katalonii odgrywa główna postać powieści - nauczyciel Oriol Fontalles. Wiele lat później inna nauczycielka docieka prawdy o wydarzeniach, które doprowadziły do jego zamordowania przez pewnego mieszkańca miasteczka. Chociaż wydaje się, że w tej politycznej rozgrywce za wszystkie sznurki pociąga bezwzględna, charakterna milionerka...




Cabre genialnie buduje postacie - starannie, wyraźnie podkreśla ich specyficzne cechy. Pokazuje je z różnych perspektyw, całą historię poznajemy z różnych źródeł. Pisarz wykorzystał niemal wszystkie gatunki literackie w ramach prozy - obszerne dialogi, monologi, korespondencję, elementy reportażu. W każdym sprawdza się doskonale.

Jeśli chodzi o sposób prowadzenia narracji i styl Cabre, zwraca uwagę oczywiście jego niepowtarzalny sposób płynnego przenoszenia opowieści w czasie. Zdania zaczynające się w określonym momencie historii, a kończące się w zupełnie nowych okolicznościach jakieś pięćdziesiąt lat później bez uszczerbku dla całości są w moim odczuciu absolutnie genialne. To zabieg wręcz filmowy! Na ekranach kin najczęściej spotykamy się z takim gwałtownym, ale płynnym i uzasadnionym przejściem w czasie. Oczywiście wymaga to od czytelnika dużo skupienia, by być pewnym, do którego wątku właśnie trafiliśmy, ale mi osobiście taka lektura sprawia orgomną frajdę. W tekście jest też sporo smaczków - zjadliwego, ironicznego poczucia humoru, które obnaża wszelkie ludzkie przywary. Takie uwielbiam najbardziej, złośliwe, ale autentyczne.

Głosy Pamano wprawiły mnie w ogromny zachwyt - zarówno dzięki istocie opowiedzianej historii, ale także kunsztowi pisarza - i nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco je Wam polecić. Szczególnie wymagający czytelnicy powinni być zadowoleni z tej wspaniałej lektury.

sobota, 3 stycznia 2015

Richmont Ceylon Gold



Na dzisiejszy, okropnie wietrzny wieczór polecam Wam klasyczną herbatę Richmont Ceylon Gold. To wysokogatunkowa czarna herbata pochodząca ze Sri Lanki. Została oznaczona skrótem FOP (Flowery Orange Pekoe) czyli zawiera pierwsze liście pędów herbaty oraz jej pączki, czyli młode, miękkie i delikatne listki oraz złote tipsy (koniuszki złoto-pomarańczowych liści).




Torebki zawierające drobinki Richmont Ceylon Gold pięknie pachną i zapowiadają naprawdę wspaniałą degustację. Zalecony sposób parzenia to pięć minut w wodzie o temperaturze 100 stopni. Wówczas otrzymujemy stopniowo nabierający głębi brązowy napar o łagodnym aromacie.




Herbata smakuje znakomicie. Jest wyważona, gładka i nie cierpnie. Na końcu pozostawia rozgrzewający, miły posmak, który pozostaje na podniebieniu chwilę dłużej niż napar. Szczególnie, jeśli pijemy ją bardzo ciepłą.




Pozostaje mi gorąco Wam polecić Richmont Ceylon Gold jako naprawdę dobry napój. Będziecie zachwyceni tym aksamitnym smakiem!




czwartek, 1 stycznia 2015

Richmont Black Chili Chocolate | Czytelnicze podsumowanie 2014 roku



Nowy Rok na blogu rozpoczynam pikantnie, kolejną propozycją od marki Richmont, przy której wspominam lektury, które towarzyszyły mi przez ostatnie dwanaście miesięcy. Ale zaczynam od herbaty. Black Chili Chocolate brzmi naprawdę interesująco i w smaku jest równie nietuzinkowe.




W skład tej mieszanki wchodzą czarne herbaty ze Sri Lanki oraz Południowych Indii, wiórki kokosowe, drobinki białej czekolady, drobinki kakao oraz czerwony pieprz (rzeczonego chili nie ma). Susz pachnie słodko, kakaowo. Herbatę należy zaparzać wodą o temperaturze 100 stopni przez około 5 minut.

Bezpośrednio po zalaniu torebki wodą znad dzbanka unosi się intensywny zapach czekolady, taki specyficzny, kojarzący mi się wprost z czekoladą do picia. Dopiero po dłuższej chwili pojawia się herbaciany aromat. Napar nabiera głębokiego, brązowego koloru, załamanego czerwoną barwą.




Że Rochmont Black Chili Chocolate smakuje oryginalnie, to mało powiedziane. Na początku słodkawo, potem wyraźnie gorzkawo, a po przełknięciu pozostawia na języku niezwykle pikantną nutę. Muszę powiedzieć, że to doświadczenie ma zupełnie inny wymiar w zależności od tego, czy pijemy herbatę gorącą czy po przestudzeniu. Warto spróbować jej w różnych temperaturach. Niewątpliwie warto sięgnąć do tej mieszanki! Aczkolwiek przyznaję, że mimo iż jestem amatorką pikantnych smaków, nie byłam w stanie wypić kilku kolejnych filiżanek tej herbaty. Jedna filiżanka na jedną degustację jest w sam raz :)




Czytelnicze podsumowanie 2014 roku

Mimo ogromu pracy i nauki, które zdominowały mój ostatni rok, udało mi się znaleźć tyle wolnego czasu, żeby w sumie przeczytać dokładnie siedemdziesiąt książek. Spośród nich wybrałam kilka, które były absolutnie najlepsze i szczególnie chciałabym je Wam polecić. Życzę sobie w Nowym Roku 2015, który będzie jeszcze bardziej zajmujący od poprzedniego, czasu na kolejne kilkadziesiąt książek z mojej przepastnej listy do przeczytania! So many (great) books, so little time...




Niekwestionowanym faworytem jeśli chodzi o powieści, w 2014 roku był dla mnie Wszechświat kontra Alex Woods Gavina Extence`a. Piękna, błyskotliwa książka o rzeczach naprawdę ważnych. Świeże spojrzenie na sprawy ostateczne. Genialna. Jednocześnie śmiem twierdzić, że to coś dla naprawdę dojrzałych czytelników, chociaż z pozoru jest odwrotnie - ma oswajać z tematem śmierci młodych odbiorców. Ale według mnie dopiero pewien bagaż bolesnych doświadczeń pozwala czerpać z tej książki w pełni. Lektura, przy której co chwila głośno się śmiałam, jest w istocie przejmująco smutna. Za takie emocje kocham literaturę piękną.

Na skrajnych emocjach grają również i są warte uwagi Łaskawe Jonathana Littella. Równie poruszające było 2666 Roberta Bolano. Zachwyciło mnie przeczytane w oryginale Na wschód od Edenu Johna Steinbecka, a za genialną podróż w czasie i przestrzeni uznałam Wszystko, co lśni Eleanor Catton. Na polskim podwórku najlepszą powieścią okazały się według mnie Ości Ignacego Karpowicza.

Mam za sobą lekturę garstki kryminałów, spośród których najbardziej wyróżniające się były te napisane przez J.K. Rowling pod pseudonimem Robert Galbraith czyli Wołanie kukułki oraz Jedwabnik.

Na koniec reportaż. Do znudzenia powtarzam, że Swietłana Aleksijewicz wielką reportażystką jest, parafrazując Gombrowicza. W 2014 roku udowodniła to dwoma tekstami: Czarnobylską modlitwą oraz Czasami secondhand. Jestem również pełna uznania dla niesamowitej pracy Filipa Springera, którego Wannę z kolumnadą przeczytałam zdumiona w ciągu jednego wieczora, a Miedzianka pochłonęła mnie niczym najlepszy skandynawski dreszczowiec.

Dla przypomnienia, tak wspominałam książkowy rok 2013.




Na przekór rzeszy blogerów, którzy przytaczają przepastne, ale zupełnie nic nie wnoszące statystyki swojego czytelnictwa, podam tutaj tylko jedną ważną dla mnie liczbę. Niemal 25 tysiący razy wyświetliliście w zeszłym roku mojego bloga, za co ogromnie dziękuję i jest to dla mnie powodem do dumy. Dziękuję wiernym czytelnikom za Waszą obecność tutaj, bez Was prowadzenie tego miejsca nie miałoby przecież sensu! Życzę Wam wspaniałego roku, pełnego szczęścia i sukcesów, samych trafionych lektur i smacznych herbat!