niedziela, 22 lutego 2015

Sandor Marai - Żar



To kolejna powieść Sandora Marai, po Wyspie i Pierwszej miłości, którą przeczytałam i nie mam wątpliwości, że spośród dotychczasowych tytułów jest najlepsza. Niepozorne sto pięćdziesiąt stron zawiera w sobie ogromne emocje rozpisane na prostej historii. Tytuł świetnie oddaje jej istotę.




Dwóch przyjaciół z młodości spotyka się po kilkudziesięciu latach. Powodem tej rozłąki była nieuczciwość jednego z nich - miał romans z żoną przyjaciela. Krystyna nie żyje od wielu lat, a mężczyźni decydują się na rozmowę, w której rozliczają się nawzajem, próbują wyjaśnić wszelkie niedomówienia i skonfrontować swoje wersje wydarzeń. Nie ma tu wartkiej akcji, ale namiętność, która kierowała bohaterami, była niewyobrażalnie silna i na tym uczuciu opiera się cała opowieść. Przepadałam zupełnie, czytając tą książkę, dałam się porwać tej obłędnej historii.

Styl węgierskiego autora jest nienaganny, elegancki, wysublimowany - to rozkosz obcować z taką literaturą. Najwyższa półka. Wyobrażam sobie, że można by tą formę przenieść na deski teatru - powstałby genialny spektakl.

Przeczytajcie koniecznie!

piątek, 20 lutego 2015

Magic Winter: Teekanne Fruit Kiss, Teekanne Fresh Orange oraz Teekanne Ginger & Lemon



Dzisiaj w dzień było ponad pięć stopni powyżej zera i momentami świeciło takie piękne słońce, że to musiała być zapowiedź wiosny. Zima z pewnością jest już w odwrocie, ale mimo to napiszę dzisiaj o pozostałych herbatkach z zestawu Magic Winter. Tym razem propozycje owocowe, więc obowiązuje dłuższe parzenie (8 minut) wrzącą wodą - żeby można było wydobyć pełen smak z tych mieszanek.




Teekanne Fruit Kiss opiera się na hibiskusie. Oprócz niego w saszetkach zamknięte są: owoc dzikiej róży, jabłko, skórka pomarańczowa, aromat wiśniowy, aromat truskawkowy, owoc bzu czarnego. Znad naparu unosi się zapach słodkiego, gęstego syropu. Herbatka smakuje właśnie jak taki napój przyrządzony po rozcieńczeniu syropu. Zarówno w smaku i w aromacie dominuje wiśnia, aczkolwiek kwaskowatość charakterystyczna dla tych owoców tutaj jest bardzo łagodna.




Teekanne Fresh Orange to również przede wszystkim hibiskus i jabłko, a poza tym także liść jeżyny, aromat pomarańczowy, skórka pomarańczowa, kwas cytrynowy, owoc dzikiej róży i cykoria. Ta kombinacja składników daje intensywnie pomarańczowo pachnący napar o niezbyt dobrym, kwaśnym smaku. Jak dla mnie nadaje się tylko do wąchania, bo przy smakowaniu z tej kwaśności aż cierpną zęby...




Szczęśliwie mam dobry akcent na koniec: Teekanne Ginger & Lmon. Składniki: imbir (24%), jabłko (13%), trawa cytrynowa (11%), werbena cytrynowa, aromat cytrynowy (10%), lukrecja, skórka pomarańczowa, skórka cytryny (6%), korzenie cykorii, aromat imbirowy, kwas cytrynowy - imponująca lista, ale opłacało się tak namieszać. Zarówno torebki i napar mają charakterystyczny zapach - orzeźwiający, wyrazisty. Smak jest niezwykle ciekawy - niby odrobinę wodnisty, na początku bardzo łagodny, a pod koniec bardzo pikantny. Taki kontrast w jednej filiżance to coś rzadko spotykanego.




Dzisiejsze herbatki po zaparzeniu stworzyły piękną paletę kolorów. Niestety nie smakują tak świetnie jak wyglądają. Pomarańczowa nie przypadła mi do gustu zupełnie, wiśniowa to taki trochę kompot ze szkolnej stołówki. Tylko imbirowa jest naprawdę godna polecenia - oryginalna i naprawdę rozgrzewająca.

wtorek, 17 lutego 2015

Magic Winter: Teekanne Winter Time oraz Teekanne Magic Moments



Pudełko herbat Teekanne Magic Winter spodziewałam się otworzyć w lutym w czasie corocznych mrozów. Do tej pory co roku zdarzał się tydzień lub dwa temperatur od dziesięciu do dwudziestu kresek poniżej zera. W tym roku szczęśliwie takie dni nie nadeszły ;) Zima jest bardzo łagodna, w Warszawie nawet nie ma śniegu, a mróz niewielki (aczkolwiek w kość daje mi inny kataklizm - podpalony most, który ponad dwukrotnie wydłużył mi czas, który spędzam w drodze do pracy... Jedyny plus - dwa razy więcej przeczytanych książek).




Na początek wybrałam dwie herbatki o najbardziej enigmatycznych nazwach: Winter Time oraz Magic Moments. Inną, zaczarowaną propozycję - Magic Apple opisywałam już tutaj. Obie są do siebie podobne i parzy się je w ten sam sposób (wszystkie saszetki z tej paczki mają zalecone takie parzenie) - wrzątkiem przez około 8 minut.




Koperta z suszem Winter Time pachnie korzennie ze zdecydowaną cynamonową nutą. Składają się na nią: jabłko, hibiskus, owoc dzikiej róży, skórka pomarańczowa, cynamon, aromat cynamonowy (7%), aromat herbatników migdałowych (!!!). Po zaparzeniu również pierwsze skrzypce gra cynamonowy aromat. Napar ma intensywny, czerwono-bordowy kolor. W smaku jest delikatny, owocowy, ale z wyraźnym pikantnym akcentem na koniec - to także zasługa cynamonu. Pierwsze skojarzenie - idealnie pasowałby do pierników ;) A już po świętach do każdych innych, domowych ciastek. Rzeczonych herbatników migdałowych chyba nigdy nie jadłam...




Skład Magic Moments brzmi dość podobnie: jabłko, hibiskus, owoc dzikiej róży, skórka pomarańczowa, cynamon - jedynie aromaty nieco inne: aromat rumowo-winogronowy oraz pomarańczowy. Tutaj pachnie przede wszystkim dzika róża, a smakuje z kolei róża i hibiskus. Kolor naparu jest bardziej soczysty Winter Time, o ton jaśniejszy. To zdecydowanie słodsza herbatka, cynamon jest w niej mniej wyczuwalny.




Oba napary polecam miłośnikom owocowych mieszanek. Mimo że bardzo lubię pikantne smaki, z tych dwóch propozycji skłaniałabym się bardziej ku Magic Moments, bo przez całą degustację zachowuje intensywny smak. Winter Time zdaje się być trochę rozwodnione, a pikantny akcent pojawia się na podniebieniu jedynie na chwilę.


sobota, 14 lutego 2015

Mario Vargas Llosa - Dyskretny bohater



Tą książkę Llosa powinien był wydać pod pseudonimem. Tak jak J.K. Rowling swoją kryminalną serię. Uniknąłby ciężaru oczekiwań jako wobec Noblisty, a rzecz zostałaby z pewnością zauważona i obiektywnie doceniona. Uniknęłaby opinii, że brakuje jej wiele do arcydzieła na miarę najlepszych utworów pisarza. Co z tego, że nie jest arcydziełem? Skoro jest po prostu dobra powieścią.

Z drugiej strony brak wiedzy o tym, kto jest rzeczywiście autorem Dyskretnego bohatera, odebrałby książce jeden z jej największych atutów. Przewijają się przez nią bohaterowie znani nam z innych historii, które wyszły spod pióra Peruwiańczyka. Genialny zabieg, takie rzeczy potrafią (i mogą) tylko najlepsi!




A tak po kolei to mamy tu dwie równolegle toczące się powieści, w których życie dwóch rodzin zostaje przewrócone do góry nogami. To spisek, a jakże, nawet dwa - po jednym dla każdej rodziny. Wydarzenia odbijają się echem w lokalnych mediach, co sprawia, że postacie tracą swoją prywatność. Przebieg wydarzeń na miarę telenoweli, ale szczęśliwie udało się Llosie uniknąć groteski.

Opowieść jest cudownie napisana, wspaniałym językiem. Czyta się świetnie, ku pokrzepieniu serc. Piękna rzecz. Absolutnie polecam. To nie ta waga doświadczeń co Wojna końca świata. To nie są także niezwykle wartkie Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki. Nie znajdziecie tu też brutalnych wątków jak w Mieście i psach. To jeszcze inna, ale równie warta uwagi powieść.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Big Active Herbata Biała, Tajska Cytryna, Kwiat Granatu



Na dobry początek kolejnego lutowego tygodnia proponuję Wam białą herbatę z egzotycznymi składnikami. Warto chociaż myślami nad filiżanką tego napoju uciec od tej depresyjnej, zimowej aury. Co w składzie? Biała herbata (80,3%), skórka pomarańczy, aromaty, skórka cytryny (2%), płatki kwiatu granatu (2%), płatki kwiatu chryzantemy, płatki kwiatu krokosza barwierskiego.




Torebki pachną dojrzałymi cytrusami - takimi, które są już bardziej słodkie niż kwaśne. Wyraźnie widać w nich składniki mieszanki o różnych odcieniach.






Parzyłam ją zgodnie z opisem na opakowaniu - zapewniam, że każda wyższa temperatura zepsuje smak tej herbaty zupełnie. Dwie minuty są wystarczające. Uzyskujemy jasno brązowawy napar, znad którego unosi się kwiatowy aromat - w końcu kwiatów w składzie nie brakowało. Całość smakuje łagodnie, orzeźwiająco ze słabą gorzką nutą. Może nawet jest odrobinę kwaskowata.




Oceniając tą mieszankę przez pryzmat jej podstawowego składnika - białej herbaty, można się poczuć odrobinę rozczarowanym. Herbata jest łagodna, ale jednak kojarzę białe herbaty z jeszcze bardziej delikatnym smakiem i aksamitną fakturą. Tutaj tego nie znajdziecie, smak momentami zbliża się do herbat zielonych i jest chropowaty. Podejrzewam, że odpowiadają za to wrażenie dodatki. Jednak nie oznacza to, że tej mieszanki nie polecam - przeciwnie, świetnie sprawdzi się do codziennego popijania za każdym razem, gdy mamy ochotę na coś lżejszego w smaku od czarnej herbaty, zamiennie z zieloną.


piątek, 6 lutego 2015

Szczepan Twardoch - Wieczny Grunwald



Nie czytałam jeszcze najgłośniejszych powieści Szczepana Twardocha czyli Morfiny i Dracha. Wieczny Grunwald został wydany wcześniej niż obie te książki i uznałam, że będzie to fajny wstęp do mojego spotkania z twórczością autora. Mam nadzieję, że to miłego złe początki, bo w moim odczuciu to rzecz fatalna...




Z głównym bohaterem Wiecznego Grunwaldu przemieszczamy się zarówno w czasie i przestrzeni. Punktem odniesienia, który łączy wszystkie wydarzenia, w których centrum trafiamy, są burzliwe stosunki polsko-niemieckie. Co istotne, nasz bohater nie do końca potrafi określić swoją narodową przynależność. Wędrujemy od średniowiecznego Grunwaldu do drugiej wojny światowej. W różnych punktach historii odgrywa różne role i różne jest znaczenie jego poczynań, aczkolwiek za niemal każdym razem morduje kogoś z niesamowitą przyjemnością. Fabuła powieści jest chaotyczna, pogmatwana i po prostu czytało mi się to źle.

Styl powieści zmieniał się w zależności od tego, w jakim czasie rozgrywała się akcja. I to chyba drażniło mnie najbardziej. Od czegoś stylizowanego na staropolski (jak u Sienkiewicza - w sumie pewnie nie ma to nic wspólnego z rzeczywistą mową tamtych czasów) do języka niemalże współczesnego. To ciekawy zabieg, ale wykonany nieudolnie.

Pod każdym względem rzecz dla mnie nietrafiona. Ale do Dracha się nie zniechęcam. Słuchałam ostatnio w Trójce fragmentów tej powieści i zapowiada się nieźle.

środa, 4 lutego 2015

Kenia o świcie



A może by tak sięgnąć po klasyczną czarną herbatę bez dodatków i aromatów? Dawno tu takiej nie było. Moja dzisiejsza propozycja dla Was to Kenia o świcie zakupiona w popularnym supermarkecie. Poprzednia mieszanka z tej serii była bardzo zadowalająca, tym razem również się nie rozczarowałam.




W składzie znajdziemy tutaj tylko i wyłącznie czarną herbatę pochodzącą z Kenii. Są to drobne fragmenty ciemnych listków, dość sztywne i poskręcane. Susz jest poprzetykany jaśniejszymi od listków fragmentami herbacianych łodyżek. Całość nieco się kruszy, pozostawia w opakowaniu pylisty osad. Liście pachną klasycznie, wyraziście, ale nie przytłaczająco.

Po zalaniu herbaty wrzątkiem otrzymujemy stosunkowo jasny napar o łagodnym aromacie. Smakuje typowo, ale delikatnie i nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest nieco słodkawa pod koniec.




Bardzo fajna herbata, polecam na co dzień. Stonowany smak, miły aromat, do codziennego popijania wprost idealna.

niedziela, 1 lutego 2015

John Sweeney - Korea Północna Tajna misja w kraju wielkiego blefu



Już zanim przeczytałam tą książkę, miałam przeświadczenie, że Korea Północna to jedno z najstraszniejszych miejsc na Ziemi. Bezwzględny reżim kara nawet najmniejszy objaw nieposłuszeństwa w dotkliwy sposób, o czym regularnie donoszą światowe agencje. W naszych mediach regularnie pojawiają się propagandowe przekazy z tego kraju konfrontowane z informacjami na temat kolejnych ofiar wśród Koreańczyków z Północy. Jednocześnie jest to szczelnie zamknięte państwo - trudno z niego uciec (udało się to tylko nielicznym), równie trudno się do niego dostać. John Sweeney - dziennikarz - znalazł się tam pod pozorem udziału w misji naukowej. Reportaż, który powstał to wnikliwa analiza rzeczywistości, z którą przyszło mu się tam zmierzyć.




W zasadzie każda relacja z Korei Północnej to rzecz niecodzienna i warta uwagi, jednak śmiem twierdzić, że ta napisana przez Johna Sweeney`a to coś absolutnie wyjątkowego. Ten człowiek poświęcił całe życie, pracując jako reporter w krajach rządzonych autorytarnie. Algiera, Zimbabwe, Rumunia - to tylko garść z wielu miejsc, w których przyglądał się destrukcyjnemu wpływowi rządów bezwzględnych przywódców. Nikt inny nie ma takiej skali porównawczej i nie zna tak doskonale mechanizmów, które stosują dyktatorzy. To doświadczenie sprawia, że akurat ta książka o Korei Północnej zyskuje niebywałą wartość.

Ten reportaż precyzyjnie ogniskuje uwagę czytelnika na pryncypiach północnokoreańskiej polityki, obnaża jej absurdy i słabości. Z drugiej strony nie podejmuje jedynie kwestii na poziomie władcy i jego świty, ale także opisuje życie zwykłych obywateli tego przerażającego kraju. Są to zwykle relacje osób, które zdołały z Korei Północnej zbiec, narażając życie swoje i najbliższych. Terror, klęska głodu, pranie mózgów, obozy pracy przymusowej - ten reżim ma niejedno straszne oblicze.

Tajna misja w kraju wielkiego blefu to pozycja obowiązkowa. Książka jest opatrzona długą listą źródeł, z których korzystał autor i do których również warto sięgnąć.