czwartek, 27 października 2016

Aleksander Sołżenicyn - Oddział chorych na raka



Z czym kojarzą się Wam październikowe dni? Ta przeplatanka deszczu z przebłyskami pięknej, polskiej, złotej jesieni? Oczywiście ze studiami! Przez parę dobrych lat był to dla mnie czas powrotu po wakacjach na uczelnię. Niestety już mnie to nie dotyczy, ale już chyba zawsze we wrześniu będę wspominać podstawówkę, a w październiku uniwersytet.

Skończyłam jeden z najciekawszych kierunków studiów, jaki mogę sobie wyobrazić - medycynę. Z tego powodu moje spojrzenie na literaturę jest, delikatnie mówiąc, spaczone. Kryminały często okazują się niedopracowane w kwestii organizacji morderstwa i nie sprawiają mi takiej frajdy, jak powinny. Wszystkich szalonych lub niedostosowanych bohaterów diagnozuję w kierunku zaburzeń psychicznych i ich postępowanie staje się dla mnie przewidywalne. Jednocześnie są książki, których lektura jest dla mnie bardzo pouczająca, podczas gdy dla nie-medyków nie będzie miała aż takiego znaczenia (i nie mam tu na myśli podręczników).




Oddział chorych na raka to opis realiów szpitala leczącego nowotwory z perspektywy pacjentów - zagubionych, niepewnych swojej przyszłości. Doskonale obrazuje wszystkie sytuacje, z jakimi mierzą się ludzie dotknięci tą trudną chorobą, która wprost kojarzy się z zagrażającym zgonem. Chorobie można zaprzeczać, nie dopuszczać świadomości o niej do siebie. Można się jej poddać, szykować się do śmierci. Można z tego powodu płakać, można się śmiać. Czasami ma się wsparcie, aż nadto osób, które się chorym opiekują albo przeciwnie - zostaje się z problemem samemu. Pełen wachlarz możliwych scenariuszy, które spina przerażające słowo rak. Da lekarza - niepowtarzalny szansa znaleźć się po drugiej stronie choć na chwilę i wyciągnąć wnioski. Sołżenicyn, przygotowując tą powieść, czerpał z własnych doświadczeń. Miał do czynienia z opieką onkologiczną w latach 60-tych XX wieku w Rosji. To niewypowiedziane smutne, że ówczesne problemy tej grupy pacjentów oraz fatalne relacje lekarz-pacjent (nie tylko na onkologiach) pozostają aktualne w wielu miejscach w Polsce obecnie...

Oczywiście to nie jest taka prosta historia, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Oddział... ma drugie dno, inne, dużo ważniejsze metaforyczne znaczenie - w bardzo dosadny sposób opisuje funkcjonowanie państwa totalitarnego. W czasach współczesnych Sołżenicynowi miała to być krytyka Związku Radzieckiego, ale to ponadczasowy schemat, który można przełożyć na sytuację innych państw. Rozejrzyjcie się uważnie dookoła.

A może tą notkę czyta jakiś student medycyny (odwlekając rozpoczęcie nauki :-) ? Jestem młodą lekarką, ale jak stary, zblazowany profesor mogę z całą pewnością powiedzieć, że lektura tej książki (lub każde inne doświadczenie przybliżające Cię do pacjenta) będzie dużo cenniejsze dla Twojej praktyki niż znajomość każdego punktu kaskady krzepnięcia czy wszystkich mechanizmów oporności bakterii na beta-laktamazy. Poza tym polecam tą książkę absolutnie każdemu... Prędzej czy później każdy z nas będzie pacjentem, nie łudźmy się, że będzie inaczej.


poniedziałek, 24 października 2016

g`tea Golden Ceylon



Marka g`tea na polskim rynku pojawiła się niedawno (w zeszłym roku?), na sklepowych półkach nie stoi bynajmniej w pierwszym rzędzie, ale powoli się przebija. Widuję jej produkty coraz częściej. Ładne opakowania zachęcają do zakupu. Niestety ani na opakowaniu, ani w Internecie nie dowiedziałam się niczego konkretnego o jej producencie, który odważnie promuje linię swoich herbat pod szyldem bestseller.





g`tea Golden Ceylon to, zgodnie z tym, co sugeruje nazwa, czarna herbata liściasta pochodząca ze Sri Lanki. W pudełku w szczelnym foliowym opakowaniu znajdziecie sto gram czarnych, dość kruchych listków o bardzo intensywnym zapachu. Aromat jest nieco dymny, zapowiada herbatę o mocnym smaku.




Zalecone parzenie to między 3 a 5 minut w gorącej wodzie. Śmiało można pozostawić liście w naparze - po upłynięciu tego czasu nie oddają już więcej smaku, różnica w stosunku do naparu, z którego wyjęto liście, jest praktycznie niezauważalna (chyba, że będziecie ją pić, jak już zupełnie wystygnie). Herbata ma bardzo ciemny kolor i dość mocny zapach. Smakuje bardzo dobrze. Gorzka, ale nie cierpka, o zrównoważonej strukturze, gładka, klasyczna. Czarna herbata, taka w sam raz.




g`tea Ceylon Gold polecam amatorom wyrazistej, czarnej herbaty. W mglisty poranek na rozbudzenie lub w przerwie w pracy, gdy brak Wam energii. Ten smak przywołuje na myśl herbaty, które piłam rano w dzieciństwie - zaparzane przez Mamę zanim jeszcze wstałam, idealnie ostygnięte, gdy siadałam do śniadania. Mama nie wyciągała z nich fusów ;) To było w czasach, gdy w Polsce nie było jeszcze na porządku dziennym herbaty zielonej, a co dopiero tych wszystkich cudownych smaków, które teraz docierają do nas z najdalszych zakątków świata...


poniedziałek, 17 października 2016

Nilgri Shiva



Daruję sobie narzekanie, że z pięknego, późnego lata zostaliśmy przeniesieni bez pytania w okropną, mokrą, zimną jesień na przededniu zimy. Stało się, wyciągamy ciepłe ubrania, zawijamy się w koc i czytamy książki z filiżanką ciepłej herbaty w dłoni - mam nawet konkretną propozycję, jaką herbatę wybrać! :) Zapraszam do degustacji naparu z miejsca, którego nazwa brzmi obłędnie: Góry Błękitne w Południowych Indiach. O Nilgri Shiva pierwszy raz dowiedziałam się z tego wpisu Joanny. (Właśnie zauważyłam, że nie odpisałam Ci, Joasiu, na pytanie w komentarzu sprzed ponad roku - herbatę zamówiłam w Czajowni :)






Listki tej herbaty są ciemno czarne, jakby nasycone atramentem. Są krótkie, zwarte, kruszą się na drobne kawałeczki, ale nie pylą się. Suche nie mają żadnego wyjątkowego aromatu - jak dla mnie pachną nieco spalenizną. Zalecone parzenie tej herbaty to 2-3 minuty we wrzątku i absolutnie uważam, że to idealny czas.






Po zalaniu gorącą wodą listki rozwijają się, ale nie w pełni. Napar stopniowo nabiera swojej intensywnej brązowo-czerwonawej barwy. Jeśli chodzi o kolor, bardzo przypomina herbaty darjeeling, w smaku już się nieco różnią (ta jest po prostu jeszcze lepsza!). Zaparzona herbata pachnie fantastycznie: to zapach suszonych owoców przełamanych aromatem ciepłego drewna - takiego właśnie wrzuconego do kominka. Typowo jesienne skojarzenia.




Smak Nilgri Shiva jest bardzo równy, gładki, wręcz aksamitny. Wyraźny, ale jednolity i stonowany. To taka klasyczna czarna herbata, ale bez cienia goryczy; intensywna, ale zaznaczony posmak słodyczy ją bardzo łagodzi. Coś naprawdę niesamowitego. Naprawdę gorąco polecam. Szczególnie jeśli lubicie herbaty typu darjeeling - ta z pewnością przypadnie Wam do gustu.