czwartek, 27 lutego 2014

Toni Morrison - Umiłowana



Po Zabić drozda autorstwa Harper Lee, moja kolejna lektura także dotyczy konfliktów na tle rasowym, które miały miejsce w Ameryce. Umiłowana Toni Morrison to obraz chronologicznie dużo wcześniejszy, którego pokolenie doświadczyło niewolnictwa i doświadcza go nadal, mimo iż zostaje one już zniesione (oficjalnie, ale w dużej mierze tylko pozornie).

Morrison całą swoją twórczość poświęciła doświadczeniom Murzynów amerykańskich. Ta powieść powstała na bazie wydarzeń, które rzeczywiście miały miejsce - postać głównej bohaterki i jej doświadczenia są odzwierciedleniem życia prawdziwej osoby. Z tego powodu tragiczna historia opowiedziana w książce uderza czytelnika jeszcze mocniej, niż gdyby był to tylko wytwór wyobraźni pisarki.




Zasadnicze pytanie, które postawione zostało w Umiłowanej, dotyczy granic matczynej miłości. Czy więź matki z dziećmi usprawiedliwi każdy jej czyn? Temat jest bardzo trudny, niesamowicie skłania do refleksji. Siła powieści leży w jej realizmie, brutalności. Dlatego też uwierają mnie magiczne elementy wprowadzone do książki. Historia jest tak mocna, że nie potrzebuje metafor, ozdobników, uosabiania urojeń i omamów głównej bohaterki.

Drażniły mnie nie tylko nadprzyrodzone zjawiska. Od rzeczywistości oderwane było postępowanie postaci z książki. I nie chodzi mi o to, co zdarzyło się pod wpływem silnych emocji, kiedy nie można przewidzieć swoich czynów i może wydarzyć się absolutnie wszystko. Mam na myśli codzienne życie bohaterów: niedorzeczne obdarzanie zaufaniem przypadkowych osób, beztroska w codziennym, ciężkim życiu. Tak jakby gdzieś przepadł rozsądek.

Coś nieokreślonego denerwowało mnie w dialogach bohaterów. Były sztywne, nienaturalne. W nocie dołączonej do książki tłumaczka wyjaśniła istotne trudności w przełożeniu powieści. Wynikały one z doboru słów przez autorkę - sięgała po takie, które niejednokrotnie miały więcej niż jedno znaczenie, bardzo ważny był również kontekst, w jakim były wypowiadane. Czytając polski przekład, jakąś cząstkę tej historii z pewnością tracimy.

Umiłowana to bardzo trudna lektura. Zarówno ze względu na treść i język. Wartościowa, ale nieprzystępna. Magia dodana do wstrząsającej historii, która obroniłaby się sama, daje w moim odczuciu groteskowy efekt. Zadecydujcie sami, czy chcecie ją poznać. Toni Morrison w 1993 roku za całokształt swojej twórczości została uhonorowana Literacką Nagrodą Nobla.

wtorek, 25 lutego 2014

Dilmah Springtime Fragrant Oolong | Tacka do herbaty



Mała tacka do herbaty - taka na filiżankę i ciastko - to kolejny dobry pomysł na dodatek do herbacianego prezentu. Ta, którą znaleźliśmy wśród ślubnych prezentów, została opatrzona świetnym obrazkiem z kangurami (marzę o podróży do ich ojczyzny ;).




Tacce, gdy nie nosi herbaty, przypada miejsce w kuchni tuż obok Herbaciarki. Trzymamy na niej paczuszki z herbatami. Wśród nich ta, o której opowiem Wam dzisiaj: Dilmah Springtime Fragrant Oolong pochodząca z zestawu A Variety of Fine Tea.






Do Dilmah Springtime Fragrant Oolong byłam nastawiona baaardzo sceptycznie. Rozczarowałam się Dilmah Pure Green i wysunęłam tezę, że ta marka sprawdza się wyłącznie w herbatach czarnych. Jednak niesłusznie.






Do torebki tej herbaty spakowano w zasadzie dwa jej rodzaje: Springtime Tie Guan Yin oraz Fragrant Oolong - bez żadnych dodatków. Dzięki szczelnym kopertom skrywającym torebki zachowany zostaje aromat suszu - ziołowy, bardzo przyjemny. Instrukcja parzenia wskazuje na dwie minuty w wodzie o temperaturze między 70 a 80 stopni.




Warto przyjrzeć się parzeniu Dilmah Springtime Fragrant Oolong. Zaraz po zalaniu wydaje się, że herbata się nie zaparza, przez dłuższą chwilę kolor wody w ogóle się nie zmienia. Po chwili staje się zielonkawy, przypomina herbatę zieloną. Na moment przed upłynięciem określonego czasu nabiera pięknego pomarańczowego koloru. Napar nie pachnie jak susz - zioła ustępują kwiatom! Aromat jest bardzo intensywny, niemal jakbyśmy pochylali się nad świeżym bukietem. Coś cudownego! W smaku jest równie przyjemna, gładka, bez cienia goryczy, może odrobinę warzywna.

Już niemal spisałam na straty Dilmah-inne-niż-czarne i dużo bym straciła. Ta herbata jest naprawdę dobra i godna polecenia. I na pewno dam szansę innym herbat oolong tej marki. Jak na herbaciany pył wrażenia naprawdę super!


sobota, 22 lutego 2014

Cytrusowa



W ostatnim czasie smakujemy dwie czarne herbaty: Loyd Yunnan i Pu Erh Mango-Maracuja. Obie są bardzo wymagające - mają ciężkie, charakterystyczne smaki, które nie zawsze dobrze komponują się z posiłkami. Herbata Cytrusowa, którą przedstawiam Wam dzisiaj, stanowi ich zupełne przeciwieństwo i niejako odskocznię od trudnych smaków.




Skład herbaty został podany na opakowaniu. W zasadzie nie ma tu żadnych niecodziennych dodatków. Zwracają uwagę zielone grudki - to właśnie kandyzowana cytryna. Po otwarciu paczki aromat oszałamia. Całość pachnie bardzo owocowo, rześko, intensywnie. Jednocześnie to bardzo przyjemny zapach, zdaje się nie być sztuczny.






Po zaparzeniu wrzątkiem (łyżeczka suszu na około 250 ml wody) przez kilka minut otrzymujemy brązowy napój o aromacie nieco słodszym niż przed zalaniem. W smaku to dość dobra herbata z mocnym cytrynowym posmakiem, bardzo przyjemna. Taka aromatyzowana mieszanka przypadła mi do gustu znacznie bardziej niż standardowe połączenie czarnej herbaty ze świeżą cytryną, bo nie ma w niej kwaskowatości, mamy za to delikatną słodycz.




Smak Cytrusowej jest lekki i przyjemny. Na tyle neutralny, że sprawdzi się w każdych okolicznościach, bez obaw, że komuś bardzo nie posmakuje.




Ten wpis wyświetlił się automatycznie. Jeśli czytacie to zaraz po jego pojawieniu, trzymajcie za mnie mocno kciuki :) Właśnie piszę bardzo ważny egzamin. Już raz go zdałam, więc kciuki należy trzymać za poprawienie wyniku, bo z takim celem do niego przystępuję :) Dziękuję!

środa, 19 lutego 2014

Harper Lee - Zabić drozda



Sięgając po Zabić drozda Harper Lee, w głowie miałam już pokrótce nakreśloną fabułę na podstawie streszczenia z okładki i innych pobieżnych informacji, które do mnie dotarły (aczkolwiek nie czytałam żadnej recenzji). W małym miasteczku w Alabamie na początku lat 30-tych XX wieku czarnoskóry mężczyzna zostaje oskarżony o gwałt na białej kobiecie. Powszechnie szanowany Atticus Finch zostaje obrońcą mężczyzny w tej sprawie. Biorąc pod uwagę, że w ówczesnej społeczności podziały ze względu na kolor skóry mają ciągle jeszcze duże znaczenie, procesem żyje całe miasteczko, a jego konsekwencje odczuwane są daleko poza salą rozpraw.

Narratorką powieści jest córka adwokata (genialny zabieg!). Dziewczynka, która dopiero co rozpoczyna naukę w szkole, przedstawia historię ze swojej perspektywy: beztroskie dzieciństwo przestaje takie być, gdy jej ojciec decyduje się stanąć po stronie czarnoskórego mężczyzny.




Być może dlatego, że wiedziałam, czego się po książce spodziewać (wydarzenia okazały się być dość przewidywalne), moją uwagę przykuły wątki poboczne. Absolutnym bohaterem tej książki jest dla mnie adwokat, ale nie na sali sądowej, a w domu. Atticus Finch to według mnie ideał rodzica. Ma wspaniałe podejście do dzieci! Przedstawia im świat takim, jaki jest: nie dzieli go na ten dla dorosłych i odrębny dla dzieci. Nie koloruje przed dziećmi rzeczywistości, nie tworzy tematów tabu, cierpliwie wszystko tłumaczy. Traktuje je jako rozmówców równych sobie bez względu na ich wiek i powagę tematów, które poruszają.




Temat powieści jest bardzo poważny - dotyka ludzkiej moralności wobec konfliktów na tle rasowym. Jednak wbrew pozorom nie jest to lektura trudna i nieprzystępna. W końcu w dużej mierze opowiada o dzieciństwie i dorastaniu, co dostarcza wielu zabawnych sytuacji (przygotowania i samo przedstawienie teatralne, które ma miejsce pod koniec, sprawiły, że niemal popłakałam się ze śmiechu). Autorka znalazła złoty środek.

To piękna powieść: o rzeczach ważnych i, co wspaniałe, napisana prosto, bez patosu. W 1961 roku niedługo po wydaniu została uhonorowana Nagrodą Pulitzera. Co ciekawe, to jedyna powieść w dotychczasowym dorobku Harper Lee.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Pu Erh Mango - Maracuja



Wreszcie nareszcie - tak powinnam zatytułować ten wpis. Spośród morza czarnych, zielonych i owocowych herbat, którymi nas obdarowano, wyłoniła się paczka z herbatą Pu Erh! To gatunek herbaty o bardzo specyficznym smaku, za którym wprost przepadam, jednak wielu osobom nie przypada do gustu. Stąd, tak sądzę, jej zdecydowanie mniejsza popularność w porównaniu z klasycznymi czarnymi herbatami czy nawet zieloną. Pu Erh albo się kocha, albo nienawidzi.

Muszę przyznać, że gdy otworzyłam paczkę Pu Erh Mango - Maracuja, przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy to na pewno ta, której opis jest na opakowaniu. Pośród liści herbaty (mocno pokruszonych niestety) najbardziej widoczne były płatki kwiatów, a niekoniecznie wspomniane w opisie kandyzowane owoce.




Wszystko się wyjaśniło po wysypaniu zawartości torebki na spodeczek, a już wszelkie wątpliwości rozwiało parzenie herbaty. Okazało się, że w paczce, oprócz połamanych listków, jest także sporo herbacianego pyłu (być może jest to zasługą transportowania naszych herbat, aczkolwiek w innych paczkach tego nie zaobserwowałam), który przyprószył kandyzowane owoce - nabrały brązowego koloru i nie odróżniały się od suszu. Ananas i mango obmyły się w naparze.




Dociekałam precyzyjnego składu herbaty, ale niestety herbaciarnia, z której pochodzi ta paczka, nie do końca zadbała o swój wizerunek w Internecie. W konsekwencji w temacie produktów tej marki panuje informacyjny chaos. Z drugiej strony opakowanie (papierowe, nie folia!) jest bardzo dopracowane i wygląda zachęcająco, co dawało wrażenie, że firma dba o szczegóły.

W sumie wydaje mi się, że na Pu Erh Mango - Maracuja składa się oczywiście herbata Pu Erh, a oprócz niej także kawałki kandyzowanego ananasa i mango (bez marakui) oraz płatki słonecznika i malwy. Całość ma bardzo specyficzny aromat: stęchły, ciężki, kojarzy mi się z zapachem siana.




Herbata zaparzona wrzątkiem przez około 3 minuty zyskuje lżejszy, ale ciągle charakterystyczny aromat. W smaku odróżnia się od tych, które piłam do tej pory: brakuje jej szorstkiej ziemistości, do której się przyzwyczaiłam (być może odpowiadają za to dodatki). Jednak reszta cech napoju jest typowa dla Pu Erh: specyficzna, ciężka, pleśniowa. Kolor naparu, który uzyskujemy, to brązowy przełamany nieco czerwonawą nutą.

Pu Erh Mango - Maracuja to dość dobra herbata, chociaż pewnie w tym wypadku jestem zupełnie nieobiektywna, bo się za tym gatunkiem bardzo stęskniłam. Aczkolwiek polecam tylko koneserom. Jeśli nie przepadacie za Pu Erh, ta mieszanka Was tym bardziej nie przekona z powodu naprawdę wyrazistego, drażniącego zapachu i smaku.

Herbatę otrzymaliśmy w paczce z jeszcze dwoma innymi z tej herbaciarni, których jestem równie ciekawa. Muszę przyznać, że paczuszki są bardzo hojnie wypełnione herbatą! Mam bardzo mocne podejrzenie, kto nas tak bardzo kocha ;)


sobota, 15 lutego 2014

Big Active Zielona z owocem pigwy



Herbatę Big Active Zielona z owocem pigwy oraz inne z tej serii znałam dobrze już wcześniej. Sięgałam po nie dość regularnie - są szeroko dostępne i spośród zielonych herbat liściastych, które można łatwo dostać w supermarkecie, najbardziej przypadły mi do gustu.




Na przekór nazwie w tej mieszance to nie pigwa jest głównym dodatkiem. Skład przedstawia się następująco: herbata zielona 84%, kandyzowany ananas 13,5%, owoc pigwy (zaledwie) 0,5%, płatki nagietka 0,5% oraz aromat. Listki herbaty są połamane, ale umiarkowanie, są zwarte i niepokruszone. Płatki nagietka wydają mi się nieco wyblakłe. Zapach suszu jest dość intensywny, słodkawy.




Herbata po zaparzeniu nabiera typowego żółtawego koloru, listki rozwijają się szeroko. Napar pachnie bardzo delikatnie i równie delikatnie smakuje. Dodatki nadają łagodnego posmaku pomiędzy słodkim a kwaśnym. Herbata nie cierpnie, nie jest gorzka. Otrzymujemy przyjemny dla podniebienia napój - dodatki nie dominują ponad, tylko komponują się z klasycznym smakiem zielonej herbaty.




Kilka lat temu kupiłam paczkę herbaty Big Active z puszką, która służy mi do dziś. Jest ładna, szczelnie się zamyka i mieści dokładnie opakowanie herbaty tej marki. Co ciekawe, opatrzono ją krótkim tekstem od kipera herbaty.




czwartek, 13 lutego 2014

Oriana Fallaci - Kapelusz cały w czereśniach



Oriana Fallaci była jedną z najbardziej znanych dziennikarek XX wieku, która zasłynęła przede wszystkim swoimi wywiadami. Rozmawiała między innymi z Lechem Wałęsą, Indirą Ghandi, Muammarem al-Kadafim i wieloma innymi przywódcami państw lub przywódcami religijnymi, nie bojąc się zadawać im odważnych pytań. Swoje wzbudzające kontrowersje poglądy na bieżące wydarzenia na świecie przedstawiła w szeregu artykułów i zbiorach eseistycznych, za które była pozywana do sądu we Francji i we Włoszech.

Na okładce Kapelusza całego w czereśniach wydawca informuje, że to w dużej mierze autobiografia autorki i to najbardziej skusiło mnie do sięgnięcia po ten przepastny ton. Ta deklaracja nie do końca znalazła swoje potwierdzenie i odrobinę mnie to rozczarowało. Ale po kolei.




Kapelusz cały w czereśniach to książka-pomnik. Wzniesiona na cześć przodków Oriany Fallaci, która, zapisując ich historie, uczyniła ich w pewien sposób nieśmiertelnymi. Ta powieść to epopeja, której stworzenie z pewnością zostało okupione wielką pracą. Fallaci zebrała wszystkie dostępne materiały dostarczające jej wiadomości o przodkach z ostatnich ponad 200 lat! Opowieść o prapradziadkach i praprababciach uzupełniła swoim wyobrażeniem o doświadczeniach ich życia. Powstało coś na pograniczu wspomnień i powieści czy zbioru opowiadań.

Jak przystało na dziennikarkę, Oriana Fallaci bardzo skrupulatnie opisała również tło wszystkich wydarzeń. Losy bohaterów nabierają znaczenia w kontekście dotyczących ich wydarzeń społecznych i politycznych. Momentami Kapelusz... to podręcznik historii Włoch, Europy, a nawet Ameryki Północnej - w zależności od tego, gdzie dzieje się akcja. To zadziwiające, jak szczegółowo autorka zagłębiła się w przeszłość i jednocześnie przy pomocy wyobraźni stworzyła dla każdego wydarzenia tło, dopowiedziała dialogi, tchnęła w nie emocje.




Kapelusz... zaczęłam czytać jeszcze w zeszłym roku. Skończyłam dopiero teraz z prostego powodu - format książki (ponad 800 stron) sprawił, że nie było mi po drodze zabierać jej do komunikacji miejskiej, w której ostatnio czytam najwięcej. Książka zaczyna się ciekawie i czyta się ją bardzo dobrze. Jednak muszę przyznać, że w połowie dopadło mnie znużenie lekturą. Trochę za dużo dat, historycznych postaci, opisów politycznych manewrów. Na scenę wchodziły kolejne pokolenia bohaterów, ale zaczęły mi się zlewać, straciłam kontrolę, kto po kim i dlaczego. Mój kryzys w lekturze minął wraz z pojawieniem się interesujących polskich akcentów w historii rodziny Fallaci. Dobiegając do ostatnich stu stron, poznając dziadka autorki, zmartwiłam się, że niestety historii samej Oriany w książce nie będzie zbyt wiele. O niej samej możemy dowiadywać się jedynie pośrednio.

Perypetie bohaterów są pełne zwrotów akcji, niespodziewanych zdarzeń, zadziwiających zbiegów okoliczności. Wyobraźnia pisarki nie miała granic w tworzeniu barwnej otoczki dla strzępów wiarygodnych informacji. Całość wydaje się nieco przesadzona, ale to chyba nie ma większego znaczenia. Natomiast nie ma wątpliwości co do kunsztu literackiego wybitnej dziennikarki. Język książki jest bardzo dobry: dojrzały i wyszukany. Bardzo emocjonalny, co zdecydowanie nie jest spotykane w powieściach historycznych. Chociaż autorka nie uniknęła zupełnie dziennikarskiej sprawozdawczości.

Do powieści dołączono między innymi bardzo ciekawą notę od wydawcy oraz od spadkobiercy Oriany Fallaci. Książkę zamyka kilka próbek rękopisu i maszynopisu powieści. Kapelusz... został wydany już po śmierci pisarki.

W powieści jest co najmniej kilka wątków, które się urywają, niedopowiedzianych historii. Można odczuć, że saga powstawała pod koniec życia wybitnej autorki.




Z każdą stroną Kapelusza... odczuwa się, ile heroicznej pracy zostało włożone w to dzieło. Warto zagłębić się w tą opowieść i dać jej porwać, ale tak z przymrużeniem oka. Z dużą poprawką na to, że powstała z pamięci i z wyobraźni...


poniedziałek, 10 lutego 2014

Dilmah Pure Green



Dilmah Pure Green pochodzi ze świetnego zestawu herbat tej marki A Variety of Fine Tea. To jedyna zielona herbata w opakowaniu.

Od bardzo dawna nie piłam klasycznej zielonej herbaty zaparzanej z torebki. Tym bardziej byłam ciekawa, jak będzie mi smakowała taka odmiana.






Dilmah Pure Green przygotowałam zgodnie z instrukcją z opakowania: jedną torebkę należy zalać około 220 ml wody o temperaturze 70-80 stopni. Po dwóch minutach otrzymujemy napar o nieco ciemniejszym od innych zielonych herbat żółto-brązowawym kolorze, który pachnie zupełnie typowo.






Niestety smak Dilmah Pure Green nie zachwyca. W moim odczuciu herbaty zielone z torebek to inna (nie mam na myśli, że gorsza) klasa smaku niż te parzone z liści. Jest w nich zawsze trochę więcej goryczy, ale takiej miękkiej, nie ostrej. Jednak w przypadku tej herbaty jest jej stanowczo za dużo, napar cierpnie i pozostawia wątpliwy posmak. Parzona krócej niż dwie minuty nie wypada wcale lepiej, okazuje się nijaka.




Liczyłam na miłą odmianę przy okazji tej klasycznej, zielonej herbaty, jednak mocno się rozczarowałam. Marka Dilmah o niebo lepiej sprawdza się w herbatach czarnych: zajrzyjcie tu lub tu i przede wszystkim tu.

sobota, 8 lutego 2014

Loyd Yunnan



Słodkości na blogu było w ostatnim czasie aż nadto, dlatego teraz pora na herbaty bez dodatków. Na pierwszy ogień Loyd Yunnan. Czarna, niearomatyzowana. Swego czasu zachwyciłam się zieloną herbatą tej marki, a następnie mocno rozczarowałam earl grey. Jak wypadła ta?




Nazwę Yunnan herbata zawdzięcza chińskiej prowincji, w której się ją uprawia. Stamtąd pochodzi wiele rodzajów herbaty, nie tylko czarnej.

Napis na opakowaniu głosi, że mamy tu do czynienia z długimi liśćmi herbaty. Z takimi deklaracjami należałoby się obchodzić ostrożnie... Listki są umiarkowanej wielkości, powiedzmy średnie, połamane, ale nie pokruszone. O mocnym zapachu, który przywołuje moje pierwsze wspomnienia związane z herbatą. Myślę, że pierwsza herbata, którą kiedykolwiek powąchałam, miała właśnie taki intensywny aromat i zapadła mi głęboko w pamięć. To bardzo możliwe, biorąc pod uwagę, że kiedyś wybór herbat nie był tak duży i w naszych domach królowały niepodzielnie te czarne.




W krótkim czasie po zaparzeniu (2 minuty) uzyskujemy mocny, ciemnobrązowy napar o charakterystycznym zapachu z nieco dymną nutą. W smaku podobnie - klasyczna czarna herbata, ale z intensywnym drzewnym posmakiem. Nieco gorzkawa, cierpnąca.

Nie można odmówić tej herbacie charakteru. Jest w niej coś siermiężnego, w smaku jest bezkompromisowa, bardzo mocna. Zdecydowanie przypomina pierwsze herbaty, z którymi musiałam się spotkać wieki temu ;) Polecam - jeśli chcecie powspominać albo macie ochotę na mocny, wręcz gorzki napar.


czwartek, 6 lutego 2014

Jack Kerouac - Maggie Cassidy



Najsłynniejszą książką w dorobku amerykańskiego poety i powieściopisarza Jacka Kerouac`a jest W drodze. Książka wyraża filozofię tak zwanej Beat Generation - anarchizującego ruchu odrzucającego konsumpcyjny styl życia lat 50., co stanowi niejako podwaliny ruchu hippisowskiego, który pojawił się dekadę później. Jak w tytule - bohaterowie dążyli do tego, żeby stale pozostawać w podróży, co owocuje niesamowitą eskapadą po Stanach Zjednoczonych i Meksyku. Wnioski? Refleksje? Właściwie żadnych. Podróż, sam fakt przemieszczania się, okazuje się celem samym w sobie.

Nieco rozczarowana legendarnym utworem Kerouac`a (ale nie zrażona) sięgnęłam po Maggie Cassidy. Pokrótce jest to powieść o tym, jak dorastali beatnicy, zanim jeszcze przekonali się, że uwiera ich sytuacja społeczno-polityczna i należy znaleźć na to jakiś sposób, zbuntować się. Beztroskie życie nastolatków pod opieką troskliwych rodziców i szkoły w małym mieście.




Jak to w młodości, szczególnie tej nienaznaczonej wielkimi problemami, pojawia się pierwsza wielka miłość. Dla głównego bohatera (lat 16) jest nią tytułowa Maggie Cassidy (lat 17). Związek ma swoje wzloty i upadki, typowe rozterki i dylematy. Historia została opowiedziana z perspektywy Jacka (zbieżność z imieniem autora), co wydaje mi się niezwykle ciekawe, bo opowieści o nastoletnich miłościach kojarzą mi się z żeńską narracją. Przekonujemy się o głębokiej wrażliwości w połączeniu z okropną infantylnością młodego chłopaka, w czym jego dziewczyna w zasadzie mu nie ustępuje. Opowieść o podlotkach.




Zachwyca mnie język, którym posługuje się autor. Tworzy nieoczywiste porównania, magiczne opisy. To ten sam niepowtarzalny styl, którego można doświadczyć, czytając W drodze. Sposób opowiadania Kerouac`a jest bardzo charakterystyczny i, jak się okazuje, z lektury na lekturę niezmienny. Wyraźny znak rozpoznawczy.

Maggie Cassidy to w sumie lekka lektura. Przypadła mi do gustu zdecydowanie bardziej niż W drodze. Historia nastoletniej miłości z dobitną puentą trafia do mnie bardziej niż opis bezsensownego, upojonego alkoholem włóczęgostwa.

A poniżej zdjęcie autora z okładki książki - taki podlotek...


wtorek, 4 lutego 2014

Lipton Strawberry



Tym razem bez pustych obietnic, że herbata będzie przypominała owocową muffinkę czy babeczkę. Po prostu Lipton Strawberry - herbata czarna aromatyzowana ekspresowa z kawałkami truskawek.




Informacja na opakowaniu, jak przygotować napar z jednej torebki (zupełnie klasycznej, nie piramidki) jest wyłożona jasno i czytelnie: zalewamy ją 200 ml wrzątku i parzymy przez około 2-3 minuty.




Otrzymujemy bardzo słodko pachnący napój. Taki cukierkowy wręcz. Ma ciekawy kolor - niezupełnie brązowy, trochę wpadający w czerwony. W smaku nie jest ani trochę cierpka lub gorzka. Zdecydowanie słodka. Niestety na koniec pozostaje po niej w ustach mniej słodki, a bardziej chemiczny posmak.




Sekretem tej truskawkowej słodyczy jest maltodekstryna: węglowodany powszechnie dodawane do żywności jako substancja słodząca - rozkładają się do glukozy. Kawałki truskawek (1,3%) i aromat nie byłyby w stanie zapewnić tak intensywnego smaku. Można się poczuć odrobinę oszukanym i rozczarowanym... Chociaż kalorii mniej niż jakby posłodzić tą herbatę łyżeczką cukru - to tak na pocieszenie.




Tym samym tak się złożyło, że moją herbaciarką zawładnęła marka Lipton. Obok Lipton Strawberry ciągle jeszcze jest tam Yellow Label i Jagodowa Muffinka.




I baaardzo słodko zrobiło się tutaj na blogu. Od jakiegoś czasu słodzą mi cukrowe serduszka ze Spaceru Kochanków, Wszystkiego najlepszego z czekoladą, karmelem i kuleczkami cukru także nie pozwala na najmniejszą nutę goryczy, do tego doszły dosładzane torebki Lipton Strawberry. Zapewniam, że dość słodyczy na jakiś czas - kolejne herbaty będą o bardziej stonowanym smaku. W kolejce są te klasyczne, bez dodatków.