niedziela, 31 stycznia 2016

Donna Tartt - Szczygieł



Tą książkę przeczytałam już jakiś czas temu i teraz jest bardzo dobry czas, żebym coś o niej tutaj napisała. Jestem świeżo po mojej pierwszej w życiu podróży do USA - a akcja Szczygła w zdecydowanej większości rozgrywa się właśnie tam.




Głównemu bohaterowi powieści towarzyszymy przez kilka kolejnych lat jego życia. Historia zawiązuje się w momencie, gdy w czasie wybuchu w muzeum ginie jego mama, a on sam wydostaje się z tego miejsca z tytułowym obrazem. Życie osieroconego chłopca od tego momentu oczywiście diametralnie się zmienia, a posiadanie dzieła sztuki jeszcze bardziej je komplikuje. Splot smutnych wydarzeń czyni tą opowieść mało optymistyczną, ale jest opowiedziana lekko i z poczuciem humoru - to jej ogromny atut.

Nieśmiertelny motyw drogi, strata rodziców, problemy okresu dojrzewania - książce zarzuca się, że powtarza oklepane schematy. W mojej opinii to żaden problem. To ważne sprawy, przepracowanie ich po raz kolejny, ale w nowy sposób zawsze będzie dla czytelnika wartościowym doświadczeniem.




Postacie w Szczygle są bardzo drobiazgowo skonstruowane, co pozwala się do nich zbliżyć i z nimi utożsamiać. Razem z nimi będziecie tęsknić, śmiać się i płakać. Opowieść momentami bawi, w innych chwilach wzrusza - nie pozostawia obojętnym. Nie zważajcie na krytyków, ta książka naprawdę zasłużyła na Nagrodę Pulitzera! Za emocje, których dostarcza, w formie wciągającej i naprawdę dobrej stylistycznie powieści. I niech nie zraża Was jej objętość - ten przepastny tom czyta się w mgnieniu oka.

piątek, 15 stycznia 2016

We are tea english breakfast



Nowe mieszkanie oznacza zupełnie nowe tła do większości zdjęć, które będą się tutaj pojawiać. Dzisiaj przed Wami pierwsza herbaciana sesja w nowych okolicznościach. Szczególna nie tylko dlatego, że inauguracyjna. Wszystko, co widzicie na fotografiach, to prezenty od naszych przyjaciół.




Herbata przyleciała do nas prosto z Wielkiej Brytanii. Marka wearetea szczyci się wieloma nagrodami i, co ciekawe, tym, że jest paczkowana na Wyspach. Ciekawe, bo inni producenci chwalą się tym, że pakują listki tam, gdzie je zbierają. Która opcja jest według Was lepsza? Pakowanie bezpośrednio po przygotowaniu wydaje mi się bardziej korzystne dla jakości... Ale może się mylę. W każdym razie w opakowaniu english breakfast angielskiej marki znajdziecie całe, dość sztywne ciemnobrązowe listki o intensywnym zapachu typowym dla czarnych herbat. Listki nie kruszą się i nie pozostawiają herbacianego pyłu.




Zalecane parzenie to łyżeczka suszu na filiżankę wrzącej wody przez 3 do 5 minut. Filiżanka to może za mała objętość, skłaniam się ku małemu kubkowi. Pięć minut będzie super, ale tak naprawdę listki spokojnie można pozostawić na dnie naparu, nie trzeba ich oddzielać.




Herbata ma stosunkowo jasny kolor i przyjemny, średnio mocny aromat. Smakuje klasycznie - dokładnie tak, jak powinna smakować czarna herbata, taka z tych raczej delikatniejszych, właśnie śniadaniowych.




We are tea english breakfast zdaje się być herbatą naprawdę dobrej jakości i przede wszystkim starannie przygotowaną. Jeśli przy najbliższej okazji, gdy będę w Londynie, natknę się na inne produkty marki, z pewnością zakupię kolejne mieszanki.


środa, 6 stycznia 2016

Newerly, Varga, Smith i Jonasson w skrócie



Od ponad roku na moim instagramie regularnie pojawiają się praktycznie wszystkie książki, które czytam (odpuszczam medyczne ;). Ogromną większość po ich przeczytaniu recenzuję na blogu bądź w krótkiej notce właśnie na insta. Uważnie przejrzałam te zeszłoroczne stosiki (niefajne słowo, nie znam lepszego) i wybrałam kilka książek, o których w skrócie chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć.




Igor Newerly - Chłopiec z Salskich Stepów

Piękna książka, którą z dzisiejszego zestawienia polecam najgoręcej. To fabularyzowane wspomnienia rosyjskiego lekarza spisane właśnie przez Igora Newerly, który wysłuchał ich, przebywając w obozie koncentracyjnym na Majdanku. Opowieść niesamowita, momentami zapierająca dech w piersiach, wzruszająca i zadziwiająca. O tym, jak pokrętne mogą być ludzkie losy. Do tego kolejna wspaniała historia spotyka czytelnika w posłowiu. Trudno uwierzyć, z pewnością warto przeczytać.




Krzysztof Varga - Masakra

Gdy wpisałam ten tytuł i autora w wyszukiwarkę, wyświetlają się opisy książki określające ją jako powieść drogi. Cóż, stawianie jej w jednym rzędzie z Odyseją czy W drodze Kerouaca jakoś mnie uwiera. Z całą sympatią do autora (zdobył moje uznanie Trocinami i, o dziwo, nie stracił po Karolinie), Masakra jest średnio udana. Świetna zabawa w rozpoznawanie knajp i innych miejscówek dla mieszkańców Warszawy, słodko-gorzki pijacki humor dla wszystkich i w sumie tyle. Można przeczytać, ale nie trzeba.




Zadie Smith - Lost and Found

Drogi Komitecie Noblowski, Zadie Smith jest wymieniana wśród kandydatek do waszej nagrody, ale wierzę, że śledzicie jej karierę dokładnie i nie przyznacie jej komuś, kto zalicza tyle wpadek. Jak już pisałam, nie mam wątpliwości, że to wyjątkowa pisarka, ale okrutnie nierówna. Pisze fantastyczne rzeczy równie często jak literackie buble. Te opowiadania są o niczym. Nieciekawe, o nudnej fabule i jakieś takie wycięte, wyrwane z otaczającej je rzeczywistości. Nie polecam. Sięgnijcie po O pięknie.




Jonas Jonasson - Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął

Zupełnie przypadkowo powyższe książki ułożyły się w kolejności od najlepszej do najsłabszej, z kolei z tą ostatnią mam problem, jak ją przedstawić. To powieść, która odniosła wielki sukces, nie zważam na to, że opiera się na oklepanym schemacie - lawiny wypadków, z których główni bohaterowie wychodzą bez szwanku, bo mają więcej szczęścia niż rozumu. Autor bardzo zgrabnie nakreślił pełną zwrotów akcji historię, która podobno wielu bawi do łez. Właśnie. Spodoba Wam, jeśli trafi w Wasze poczucie humoru. W moje nie trafia zupełnie. Doceniam tą książkę, ale jej siła leży w humorze, który zupełnie nie przystaje do mojego. Po prostu mnie nie śmieszyła, a takie jest jej zamierzenie.

niedziela, 3 stycznia 2016

Śliwkowa z Czajowni



Ostatni miesiąc ubiegłego już 2015 roku był chyba najbardziej intensywnym i zwariowanym w moim całym życiu. Zaczęłam realizować długo odkładane plany i zaliczyłam długo wyczekiwany wyjazd. Zajmujące, ale nie tak, jak przeprowadzka! W połowie grudnia odebraliśmy klucze od naszego nowego mieszkania i dopiero się zaczęło... W tym całym zamieszaniu dowiedziałam się, że w styczniu wyruszam w daleką, zupełnie nieoczekiwaną podróż. Szaleństwo. Do tego święta spędzone w połowie na dyżurze w szpitalu, a po części w drodze przez Polskę. Nowy Rok przywitaliśmy, organizując huczną parapetówkę. Dopiero teraz, po raz pierwszy od niemal miesiąca mam czas, żeby przygotować herbaciany wpis. W dotychczasowym pośpiechu na delektowanie się herbatą niestety nie znajdowałam czasu. Miałam też przerwę w bieganiu ponad dwa tygodnie - od jakichś dziewięciu lat coś takiego mi się nie zdarzyło! Do biegania już wróciłam - nie poddaję się nawet przy minus dwunastu stopniach, a teraz pora na Śliwkową Herbatę z Czajowni!




Ta mieszanka to w istocie czerwona herbata aromatyzowana. (Herbaty czerwone to właściwa nazwa tych, o których popularnie mówimy czarne. Z kolei nazwą czerwone potocznie przyjęło się w Polsce określać pu-erh.) W opakowaniu znajdziecie drobne listki, pośród których przewijają się cząstki zasuszonych śliwek (jak mniemam, nie dotarłam do pełnego składu tego produktu). Całość pachnie typowo z taką miękką, owocową nutą.




Zalecone parzenie to 4 minuty we wrzątku. Herbata zaparza się powoli i majestatycznie, roztaczając przy tym przyjemny, aczkolwiek bardzo delikatny owocowy aromat. Czy przypisałabym go śliwce? Niekonieczne, ale to w niczym nie przeszkadza. Pachnie super.




Smak jest równie łagodny jak aromat. Spokojnie rozpływa się po podniebieniu, nie gorzknieje, a śliwkowa nuta odrobinę ten napój słodzi. Przyznam, że kojarzy mi się z letnim czasem i na tą porę roku pasowałaby mi bardziej. To świetny napar, którego można wypić dużo, żeby ugasić pragnienie, bo jest bardzo lekki. Na aktualną, mroźną aurę poleciłabym coś zdecydowanie bardziej rozgrzewającego i intensywnego. Co oczywiście nie wyklucza faktu, że to naprawdę niezła aromatyzowana herbata i szczerze ją polecam!