środa, 29 lipca 2015

Mgła nad Yunnan



Niedawno wróciłam z wieczornego biegania (pogoda dzisiaj była absolutnie idealna!) i po wypiciu sporej ilości wody mineralnej naszła mnie ochota na wypicie jeszcze przed snem kubka łagodnej, zielonej herbaty. Wybór padł na Mgłę nad Yunnan z popularnego dyskontu. Pozostałe herbaty z te serii sprawdziły się całkiem nieźle (pisałam o nich tu, tu i jeszcze tutaj), ta też jest niczego sobie.




Listki tej herbaty są drobne, ale za to zwarte i dość sztywne. Pozostawiają za sobą tylko odrobinę pyłu. Pachną trawą, są nieco stęchłe.




Mgłę nad Yunnan parzę w około 80 stopniach. Woda nabiera jasnej, złotawej barwy dość powoli, ale nie pozwalam listkom moczyć się zbyt długo - maksymalnie półtorej minuty. Napój ma tendencję do bycia okropnie gorzkim, a w ten sposób goryczka jest ledwie wyczuwalna (ale jest, nie ukrywam).




W herbacie pozostaje ten trawiasty, lekko zgniły posmak, który nawiązuje do aromatu jej listków. Wspomniana goryczka jest jakby przypalona, akcentuje napar na podniebieniu. W moim odczuciu ma ziemistą fakturę. W każdym razie jej próbowanie to interesujące doświadczenie i gorąco ją Wam polecam!


poniedziałek, 27 lipca 2015

Herbjorg Wassmo - Stulecie


Stulecie to książka, do której w jednej z moich bibliotek ustawiła się (wirtualna) kolejka i oddałam ją do wypożyczalni tak szybko, że nie zrobiłam jej żadnych porządnych zdjęć (zdjęcie powyżej pochodzi z mojego instagrama). Na stosie ze zdjęcia jest jeszcze inna książka, którą szybko zwróciłam, o czym napiszę kilka słów na końcu tego posta.

Zapowiedzią powieści Herbjorg Wassmo był dla mnie wywiad z autorką, który ukazał się w czasie jej promocji w Wysokich Obcasach.W pamięci utkwił mi przede wszystkim ogrom krzywdy, której Wassmo doświadczyła ze strony swojego ojca, przez którego w dzieciństwie i wczesnej młodości była molestowana. Stulecie miało być rzeczą autobiograficzną i wyciągnęłam wniosek, że będzie się skupiało własnie na tym bolesnym aspekcie życia autorki, co oczywiście było ogromnym uproszczeniem. To wielowątkowa saga, w której pisarka opisała losy swoich przodkiń kilka pokoleń wstecz, a jej własne doświadczenia to zaledwie ułamek historii.

Życie kobiet w ostatnich ponad stu latach w Skandynawii nie było sielanką. Było okupione ciężką pracą zarówno w domu, jak i poza nim. Opieka nad rodzinami, w których co kilka lat rodziło się kolejne dziecko, a funduszy na ich wychowanie nie było wcale więcej, było nie lada wyzwaniem. W tej opowieści są też bohaterki, które z racji przedsiębiorczości swoich mężów w ogóle nie musiały się martwić o pieniądze. Mamy do czynienia z pełnym obrazem epoki - od społecznych nizin do całkiem zamożnego mieszczaństwa. Wszystko z perspektywy kobiet - mężczyźni są tu zdecydowanie na drugim planie.

Wiele emocji niesie ze sobą zawieranie przez główne postacie związków, które w większym bądź mniejszym stopniu pozostają jeszcze ciągle aranżowane! Wyjście za mąż było logistycznym przedsięwzięciem, uczucia grały drugorzędną rolę. Warto dać się przenieść do początków poprzedniego wieku do chłodnej Norwegii i posmakować tamtejszego życia. To wysokogatunkowa, niezwykle dopracowana proza, która naprawdę zasługuje na pochwały, które wypłynęły na jej temat z różnych mediów. Nie mogę się doczekać kolejnej lektury Wassmo. Skandynawia to nie tylko kryminały!

*

Czy zdarzyło się Wam zapomnieć, że czytaliście jakąś książkę i sięgnąć po nią przekonanym, że będziecie ją czytać po raz pierwszy? Mi zdarzyło się to kilka razy. Lepiej zapamiętuję autorów niż tytuły i po prostu wzięłam sobie z biblioteki coś z Jerofiejewa, bo miałam w pamięci pewną jego bardzo dobrą powieść. Okazało się, że to była właśnie wypożyczona przeze mnie Rosyjska piękność. Zorientowałam się po kilku pierwszych zdaniach. Lekturę porzuciłam, nie czytam książek ponownie, wyznaję zasadę, że życie jest na to zbyt krótkie ;)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Truskawkowe wzgórze



Umknął mi sezon na truskawki... Zjadłam jedną miseczkę z ogródka podczas pobytu na Mazurach, raz Mąż przyniósł mi siatkę tych kupionych gdzieś na ulicznym stoisku (zmiksowałam na koktajl) i koniec. Sezon na polskie truskawki minął na ten rok bezpowrotnie. Na pocieszenie mam dzisiaj truskawkową herbatę, którą możecie dostać w popularnym markecie. Na zdjęciach występują już owoce z... Holandii.




Truskawkowe wzgórze to aromatyzowana czarna herbata z kawałkami truskawek. Susz wygląda naprawdę dobrze, listki są umiarkowanie rozdrobnione, pylą się tylko trochę. Zapach z opakowania: wspaniale słodki.




Herbatę parzę wrzątkiem, przez kilka minut, a czasami zostawiam w niej fusy, nie oddzielam ich od naparu. W tym pierwszym przypadku otrzymujemy przyjemny, delikatny napój ze słodkawą nutą, a gdy zostawimy fusy będzie zdecydowanie bardziej wyrazisty, gorzki, ale nie cierpki. Nuta truskawki bardzo fajnie się z nim komponuje i chyba skłaniam się ku tej drugiej wersji. Nie są to specjalnie wysublimowane smaki, ale na co dzień - idealne. Do bezwiednego popijania nad książką czy przy oglądaniu filmu - gorąco polecam!


sobota, 4 lipca 2015

Twinings Lady Grey Tea



Twinings Lady Grey Tea to taka jeszcze lepsza earl grey - w sam raz na upały - gdyż więcej w niej orzeźwiających składników. W mieszance czarnej herbacie towarzyszą skórka pomarańczowa (3%), skórka cytryny (3%), płatki chabru oraz aromat cytryny.






W eleganckim pudełko zamknięto równie elegancko wyglądający susz. Wśród drobnych czarnych listków przebłyskują niebieskie kwiatowe płatki. Herbata pyli się, ale tylko trochę. Pachnie klasycznie czyli rześko z wyraźną cytrusową nutą.




Parząc ją standardowo - wrzątkiem, uzyskujemy dość jasny, lekko brązowy napar. Nawet przy dłuższym parzeniu Twinings Lady Grey Tea nie cierpnie, jej gorycz jest aksamitna, przyjemna. Smakuje trochę inaczej niż klasyczne herbaty earl grey - jednak dodatek cytryny ma spory wpływ na jej walory smakowe. Generalnie - gorąco polecam. Przestudzoną, w sam raz na upalne dni!