Niedawno wróciłam z wieczornego biegania (pogoda dzisiaj była absolutnie idealna!) i po wypiciu sporej ilości wody mineralnej naszła mnie ochota na wypicie jeszcze przed snem kubka łagodnej, zielonej herbaty. Wybór padł na Mgłę nad Yunnan z popularnego dyskontu. Pozostałe herbaty z te serii sprawdziły się całkiem nieźle (pisałam o nich tu, tu i jeszcze tutaj), ta też jest niczego sobie.
Listki tej herbaty są drobne, ale za to zwarte i dość sztywne. Pozostawiają za sobą tylko odrobinę pyłu. Pachną trawą, są nieco stęchłe.
Mgłę nad Yunnan parzę w około 80 stopniach. Woda nabiera jasnej, złotawej barwy dość powoli, ale nie pozwalam listkom moczyć się zbyt długo - maksymalnie półtorej minuty. Napój ma tendencję do bycia okropnie gorzkim, a w ten sposób goryczka jest ledwie wyczuwalna (ale jest, nie ukrywam).
W herbacie pozostaje ten trawiasty, lekko zgniły posmak, który nawiązuje do aromatu jej listków. Wspomniana goryczka jest jakby przypalona, akcentuje napar na podniebieniu. W moim odczuciu ma ziemistą fakturę. W każdym razie jej próbowanie to interesujące doświadczenie i gorąco ją Wam polecam!
będę polować w Lidlu na nią :)
OdpowiedzUsuńFajny pomysł na bloga. Ja gustuję głównie w Pu Erh :D
OdpowiedzUsuń