poniedziałek, 22 lutego 2016

Pu erh Yunnan



Minął już niemal rok, od kiedy ostatnio pisałam o herbacie pu erh, która tak naprawdę jest jedną z moich ulubionych. Szczególnie w swojej wytrawnej, bardzo ziemistej postaci. Ta, o której chcę Wam opowiedzieć dzisiaj, to Pu Erh Yunnan ze sklepu Five o'clock.




W opakowaniu znajdziecie drobne, sztywne, niekruszące się listki o dość słabym (jak na ten rodzaj herbaty) zapachu. Mimo to wyczuwalny jest specyficzny, poddymiony aromat. I o ile wielokrotnie zapach po zaparzeniu jest łagodniejszy niż suszu, w tym wypadku jest odwrotnie. Właściwy, intensywniejszy zapach wydobywa się z dopiero z naparu.




Zalecony sposób parzenia to łyżeczka herbaty na około 300 ml wody o temperaturze 90-95 stopni. Producent sugeruje, żeby w ten sposób zalać listki dwukrotnie i parzyć przez pięć do ośmiu minut. Moim zdaniem rzeczywiście warto parzenie powtórzyć, ale przyznaję, że żeby uzyskać bardzo intensywny smak (taki właśnie preferuję), przedłużam je nawet do 10 minut.




Napar, który w ten sposób uzyskacie, będzie miał ten wspaniały, głęboki kolor - ciemnobrązowy, wpadający w bordowy tudzież purpurowy. Pachnie jesiennym deszczem, ciężko, troszeczkę zgniło. Mimo to w smaku jest to jeden z łagodniejszych pu erhów, które piłam. Nie pozostawia ziemistego posmaku, jest zdecydowanie łaskawszy dla podniebienia - to nie do końca to, czego oczekiwałam.




Pu erh Yunnan poleciłabym na początek przygody ze smakowaniem tego gatunku, a sama muszę się rozejrzeć za czymś cięższym. Co polecacie? Jak możecie sobie wyobrazić, mam tendencję do gromadzenia sporych ilości herbat. Zawsze mam w zapasie kilka paczek zielonej herbaty i przeróżnych czarnych, ale dziwnie rzadko kupuję pu erh. Pora to zmienić ;)


niedziela, 7 lutego 2016

Marcin Wicha - Jak przestałem kochać design



Nie podoba mi się zbytnio słowo design, ale już użyteczność - bardzo. Jest takie polskie (ż, cz, ś, ć) i doskonale oddaje znaczenie zagadnienia. Przedmioty, których używamy do wszelkich codziennych i niecodziennych czynności, oprócz tego, że powinny spełniać zadaną funkcję, powinny być wygodne w użytkowaniu, proste w obsłudze, a najlepiej jeszcze ładne. Designerzy zajmują się mniej więcej tym, żeby nadać przedmiotom te wszystkie cechy - a przynajmniej ja tak to rozumiem. Jak się ma ta dziedzina w Polsce? Właśnie o tym jest Jak przestałem kochać design Marcina Wichy w bardzo dobrej, charakterystycznej okładce.

Książka to zbiór krótkich tekstów - felietonów, komentarzy, luźnych notatek - szeroko traktujących o projektowaniu przedmiotów w Polsce. Wszystkiego po trochu po to, żeby nakreślić szerszą wizję problemu - bo w takich kategoriach, mam wrażenie, ten temat w naszym rodzimym kraju funkcjonuje. Znajdziecie tu sporo informacji o historii zagadnienia, o ważnych postaciach, o założeniach, trendach i masie absurdów, jakie się z tym wiążą. Sporo o nieporozumieniach między zleceniodawcą a projektantem. Sporo o ignorancji. Wszystko w pigułce, może powierzchownie, ale z humorem i trafiające w sedno sprawy.

Jeśli wydaje się Wam, że design nie jest częścią Waszego życia, rozejrzyjcie się dookoła. Spójrzcie na krzesła, naczynia w kuchni, sklepowe szyldy albo dokumenty do wypełnienia w urzędzie (te mikroskopijne rubryczki!). Każdą z tych rzeczy KTOŚ zaprojektował.

Podzielam zarzuty przewijające się przez różne recenzje tej książki, że całość jest bardzo chaotyczna i zupełnie nieuporządkowana. Dla mnie była to lektura do autobusu - sięgałam po te teksty w drodze do pracy czy w inne miejsca i te krótkie formy sprawdzały się znakomicie. Ale rzeczywiście czytanie tego ciągiem może ogromnie irytować. Sam styl i język są poprawne - bez fajerwerków, ale też bez odchyleń w druga stronę.

W sumie polecam. Zbiór tych tekstów wyostrza spojrzenie na otaczające nas przedmioty, w ten sposób, co Wanna z kolumnadą Filipa Springera na otaczająca nas architekturę. Dużo jest ciągle do zrobienia w kwestii użyteczności różnych przedmiotów, a pierwszy krok w tej nierównej walce to po prostu zdać sobie z tego sprawę. Jak przestałem kochać design doskonale takie rzeczy uświadamia.

czwartek, 4 lutego 2016

Dilmah Acai Berry, Pomergranate and Vanilla



Dzisiaj oczywiście muszę zadać pytanie - ile pączków już zjedliście? :) Ja jednego i walczę, żeby nie sięgnąć po następnego. Jestem już po kolacji i jest duża szansa, że mi się to uda. W zamian sięgam po herbatę ze słodkimi aromatami - Dilmah Acai Berry, Pomegranate and Vanilla. Nazwa brzmi zachęcająco.




W zgrabnym, sześciennym opakowaniu w dodatkowej folii zamkniętych jest 20 torebek-piramidek. Pachną oszałamiająco - bardzo, ale to bardzo słodko. To raczej owocowy aromat, moim zdaniem najbliżej mu do malin. Listki w torebkach są drobniutkie, ale zwarte i sztywne, nie pylą się.




Skład przedstawia się następująco: czarna cejlońska herbata (liść FBOP), aromat granatu (1%), aromat jagód palmy brazylijskiej Acai (0,5%) oraz aromat wanilii (0,5%). Same aromaty, nic dziwnego, że pachnie tak intensywnie, ale trzeba przyznać - bardzo przyjemnie.




Zalecone parzenie to 3-5 minut w 220 ml wrzątku. Odradzam - napar robi się bardzo mocny, aż cierpki. Dwie minuty sprawdzają się przy tej ilości wody świetnie. Po tym krótkim czasie otrzymujemy napar o głębokim brązowym kolorze. Słodki zapach prawie zupełnie się ulatnia, za to słodycz pozostaje w smaku tej herbaty. Dobrze smakuje ciepła, po wystygnięciu bardzo traci.




Dilmah Acai Berry, Pomegranate and Vanilla to przyjemna, słodkawa herbata. Trochę pomaga oszukać apetyt na słodycze ;) Polecam spróbować, może zamiast deseru? Koniecznie chwilę po zaparzeniu.



Dużo innych propozycji od Dilmah znajdziecie tutaj.