wtorek, 31 grudnia 2013

Green Hills Malina & Kardamon | Czytelnicze podsumowanie 2013 roku

W ostatnim poście w 2013 roku będzie zarówno herbaciano i książkowo. Na początek ciekawa owocowa herbatka, a poniżej moje czytelnicze podsumowanie ostatnich dwunastu miesięcy.




Pamiętacie herbatkę Green Hills Gruszka & Karmel? Nie? Ja szybko o niej zapomniałam, bo oceniłam ją jako bardzo nijaką. I dlatego sięgając po kolejną mieszankę z tej serii - tym razem Green Hills Malina & Kardamon, byłam nastawiona baaardzo sceptycznie. A jakie miłe zaskoczenie mnie spotkało!




W składzie tej herbatki znajdujemy, oprócz maliny i kardamonu, hibiskus, jabłko, liść słodkiej jeżyny (składnik znany z Teekanne Mint & Honey), skórkę pomarańczy, płatki róży i aromaty. Susz zamknięty jest w torebkach piramidkach, które pachną po prostu obłędnie. Słodko, malinowo, aż chce się je zjeść.

Po długim zaparzaniu (wrzątkiem przez 8-10 minut) uzyskujemy soczyście różowy napój. Smakuje bardzo owocowo, delikatnie słodko, po prostu w sam raz. Kardamon jest wyczuwalny jako lekko pikantna nutka pod koniec. Świetne połączenie!

Bardzo polecam! Na orzeźwienie po sylwestrowej nocy, do noworocznego obiadu, do słodkiej kolacji. Amatorom owocowych herbatek oraz tym, którzy od nich stronią, bo zwykle się nimi rozczarowują - ta jest naprawdę smaczna!





Czytelnicze podsumowanie 2013 roku

Wpisuję do kalendarza tytuły wszystkich przeczytanych książek, więc bez problemu mogę przytoczyć tutaj te, które w ubiegłych dwunastu miesiącach zrobiły na mnie najlepsze wrażenie.

Najwięcej czytam powieści, więc z tego gatunku pochodzi większość moich tegorocznych faworytów. W tym roku po wcześniejszej lekturze Ciemno, prawie noc sięgnęłam po dwie pozostałe pozycje dopełniające trylogię wałbrzyską czyli Piaskową Górę oraz Chmurdalię Joanny Bator. Zapewniam, że są równie genialne. Spośród polskich autorów zachwycił mnie po raz kolejny (po niegdyś przeczytanych Balladynach i romansach) Ignacy Karpowicz. Tym razem Cudem.

Podjęłam się kilku powieści Margaret Atwood, której twórczość poznałam kilka lat temu poprzez Rok potopu. Oryks i Derkacz, który powstał wcześniej i do których Rok potopu silnie nawiązuje, przypadł mi do gustu najbardziej. Ostatecznie przekonał mnie do siebie John Irving powieścią W jednej osobie, po raz kolejny podejmując się tematów trudnych i nadając im nową perspektywę. Poprzez Trafny wybór J.K. Rowling udowodniła mi, że jest życie po Harrym Potterze i to było super. Z klasyki sięgnęłam do Myszy i ludzi Johna Steinbecka, która jest historią ponadczasową i naprawdę wartą poznania.

Nie zraził mnie (przeciwnie!) przepastny tom Wyznaję Jaume Cabre, o którym wspomniałam już przy okazji książek o zabójczej miłości.

W tym roku przeczytałam także Listy do domu Sylvii Plath, o której ostatnio pisałam. Na wakacjach był ze mną Dziennik Mistrza i Małgorzaty autorstwa państwa Bułhakowów - pozycja obowiązkowa dla wielbicieli rosyjskiej literatury.

Zachwyciły mnie także dwa zbiory reportaży: Gottland Mariusza Szczygła oraz Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy Swietłany Aleksijewicz. Aleksijewicz uważam za reporterkę wybitną, jedyną w swoim rodzaju. Wojna nie ma w sobie nic z kobiety pozostaje dla mnie najbardziej poruszającym reportażem, który miałam okazję przeczytać w swoim życiu.

Doceniłam także zbiór różnych tekstów (reportaże, eseje, felietony) Wacława Radziwinowicza. Gogol w czasach Google`a to niesamowity portret dzisiejszej Rosji.

A na koniec chciałabym jeszcze raz rozpłynąć się nad fenomenalnym Jeśli zimową nocą podróżny... Italo Calvino. Życzę Wam w Nowym Roku samych wartościowych książek!

niedziela, 29 grudnia 2013

Zielona Egzotyczna



Herbata Zielona Egzotyczna pochodzi z zestawu, w którym była także oszałamiająco owocowa i świąteczna Mandarynka z imbirem. Jak się okazało, kolejna paczuszka też kryje w sobie świetną mieszankę.




Nazwa Zielona Egzotyczna nawet w małym ułamku nie oddaje składu tej herbaty. Po Owocu Miłości, Czerwonej Róży czy Wiosennej Tęczy spodziewałabym się piękniejszej nazwy dla tak wyjątkowej mieszanki ;) Przede wszystkim oprócz dwóch (!) rodzajów zielonej herbaty (sencha i yunnan) znajduje się tutaj także herbata biała (pai mu tan)! Słodyczy nadają dodatki: kwiat malwy, truskawka, malina, kwiat róży, mango i papaja.




Susz roztacza piękny, kwiatowy aromat. To bardzo słodki, intensywny zapach. Trochę przypomina mi... pudrowe cukierki. Listki herbaty są połamane, średniej wielkości, umiarkowanie rozwijają się po zaparzeniu. Aromat samego naparu jest słabszy niż suszu, ale ciągle słodki.

Smak? Genialny! Dodatek białej herbaty bardzo wyraźnie łagodzi smak herbat zielonych. Kwiaty i owoce nadają naparowi delikatności, ale szczęśliwie nie słodzą napoju, co pozwala cieszyć się klasycznym smakiem herbaty. Co ważne, napar nawet po długim zaparzaniu nie nabiera goryczy.

Zielona Egzotyczna to herbata, którą polecam wszystkim - zarówno do posiłków i pomiędzy nimi. Ujmie Was jej delikatny smak, to naprawdę wyśmienita mieszanka!


piątek, 27 grudnia 2013

Italo Calvino - Jeśli zimową nocą podróżny



Jeśli zimową nocą podróżny Calvina od dobrych kilku lat wisiało na mojej liście książek do przeczytania. Spotkałam się z opinią, że to książka ważna, nierzadko opisywana jako jedna z najważniejszych w czytelniczym życiu. Sprezentowałam ją sobie do przeczytania na te święta, wypożyczając egzemplarz z biblioteki.

Interpretacji tego utworu jest z pewnością tyle, ile jego czytelników. W zależności od tego, jak postrzega się literaturę w ogóle, ile i jakich książek przeczytało się w życiu, jakie gatunki literackie się ceni, a jakimi się gardzi - tak odbierze się tą książkę. Wynika to z nagromadzenia przeróżnych kontekstów. Dziesięć historii (wstępów do powieści?) w niej zawartych szeroko nawiązuje do dwudziestowiecznych powieści wszelkich gatunków.

Ja te dziesięć opowiadań łączyłam ze sobą, wydawało mi się, że ich bohaterowie mają wspólne cechy. Czy słusznie? Być może. Ale nie jest to konieczne, bo przecież całość zespala historia Czytelnika. Czytelnika czyli Twoja! Jestem tym zabiegiem literackim absolutnie zachwycona!

Uprzedzam, że łatwo nie będzie. Autor będzie się z Ciebie naigrywał na każdej stronie - podjęcie tej lektury wymaga odwagi i zacięcia. Autor zna Twoje czytelnicze fetysze doskonale, więc wie, gdzie są Twoje najczulsze punkty i nie zawaha się tej wiedzy wykorzystać. Autor będzie Cię głaskał, łechtał Twoją próżność, żeby na następnej stronie Cię zezłościć lub zanudzić. Momentami zepchnie Cię na drugi plan, bo w końcu są też inni bohaterowie.

Jeśli zimową nocą podróżny to jedna z książek, które albo kochasz albo nienawidzisz, ale na pewno nie pozostaniesz wobec niej obojętny. Ja pokochałam. Przede wszystkim dlatego, że Italo Calvino rozwiał moje wątpliwości z podstawówki. Dowiedziałam się wówczas, że powieść można napisać tylko w dwóch rodzajach narracji: pierwszo- i trzecioosobowej. Druga osoba została pominięta! Nie mogłam się z tym pogodzić ;) Calvino stworzył dla mnie narrację w drugiej osobie i to jest świetne!




Ta książka to wyzwanie dla doświadczonego czytelnika. Znajdź w nim swoją historię i zinterpretuj ją na swój sposób. Na zachętę do lektury przytaczam pierwszy akapit:




Nie rozstrzygnęłam tylko jednego dylematu: czy ta książka traktuje bardziej o udręce czytania czy o udręce pisania?...

wtorek, 24 grudnia 2013

Mandarynka z imbirem



W tym szczególnym dniu przedstawiam Wam szczególną herbatę. Mandarynkę z imbirem wyjęłam z potrójnego opakowania, co do którego mam silne podejrzenia, od kogo pochodzi ;) Powiem więcej: zabiorę ją ze sobą na Święta i poczęstuję nią autorów tego prezentu! Sięgnęłam konkretnie po tą herbatkę, bo jeśli chodzi o bożonarodzeniowe skojarzenia, mandarynki są absolutnie na pierwszym miejscu. Bez tych owoców nie ma Gwiazdki! Co więcej, opakowania tych trzech herbat swoją czerwono-zieloną kolorystyką świetnie wpisały się w kompozycję z choinką.




Skład herbatki przyprawia o zawrót głowy: skórka mandarynki, kawałki pomarańczy, imbir, jabłka, gruszki, figi i daktyle. Esencja Świąt, kompozycja najlepszych owoców. Susz ma cudowny, słodki aromat. Polecam zaparzanie wrzątkiem przez dłuższą chwilę.




Napój ma piękny, pomarańczowo-żółty kolor. Miąższ owoców sprawia, że jest gęstszy niż inne napary. W smaku obłędnie owocowy, bardziej słodki niż kwaskowaty z imbirową nutą. Mandarynka z imbirem to taki cytrusowy kompot, który polecam do świątecznych dań - zarówno do obiadu, jak i deserów.




Życzę Wam w te Święta radośnie spędzonego czasu przy dobrej herbacie i chwili wytchnienia przy dobrej książce.


niedziela, 22 grudnia 2013

Teekanne Mint & Honey



W ostatnim czasie chodziła za nami mięta. Oczywiście bezdyskusyjnie najlepszy jest napar ze świeżych liści, ale brak światła - krótkie dni i okna w naszym mieszkaniu wychodzące na północ - sprawił, że hodowla w doniczce na parapecie zakończyła się fiaskiem. Podejmiemy się znowu na wiosnę. Wypiliśmy już suszoną miętę ze ślubnych prezentów - Dilmah Miętową i okazało się, że więcej takich herbat nie dostaliśmy (albo nie udało nam się znaleźć w naszych przepastnych zapasach). I stało się! Podjęliśmy się pierwszego po ślubie zakupu herbaty, chociaż mieliśmy omijać te półki w sklepie jeszcze długo ;)




Nie wybraliśmy klasycznej miętowej herbaty, ale susz osłodzony dodatkami. Teekanne Mint & Honey ma w swoim składzie 75% mięty, a oprócz tego liście słodkich jeżyn i aromat miodowo - waniliowy. Każda torebka została zamknięta w indywidualnej, papierowej kopercie. Nie sądzę, żeby takie rozwiązanie pomagało zachować dłużej aromat (dla porównania Dilmah używa szczelnych kopert - jak tu, tu czy tu), ale uważam, że jest użyteczne. Tak zapakowaną torebkę herbaty zabieram do zaparzenia w pracy.

Teekanne Mint & Honey zalewamy wrzątkiem i parzymy stosunkowo długo - przez ponad 5 minut. Napar ma mocny, słodki aromat. Wyraźnie miodowy posmak świetnie komponuje się z orzeźwiającą miętą - to bardzo dobre połączenie! Sprawdzi się po ciężkim posiłku zamiast deseru, a dla łakomczuchów jako uwieńczenie słodkiej uczty.




Słodycz tej herbaty popijanej przy ubranej choince wprowadza już nieco świątecznej atmosfery. W następnym poście pokażę Wam mieszankę, która stanowi esencję bożonarodzeniowych smaków i aromatów. A póki co polecam Wam przejrzenie oferty Teekanne, które (jak żadna inna marka) wydaje się specjalizować w takich świątecznych, herbacianych i okołoherbacianych naparach.


piątek, 20 grudnia 2013

Loyd Earl Grey



Pierwsza z herbat Loyd, jaką miałam okazję spróbować, zachwyciła mnie. Loyd Zielona swoim smakiem i aromatem zawiesiła wysoko poprzeczkę kolejnej herbacie tej marki. Z dużymi oczekiwaniami sięgnęłam po Loyd Earl Grey. Jak się okazało - zbyt dużymi...




Już przez okienko w opakowaniu widać, że listki są pokruszone. Po przesypaniu do puszki przekonałam się, że to niemal pył, bardzo drobne kawałeczki o słabym aromacie. Po zaparzeniu herbata ma właściwy kolor, czyli nieco słabszy niż klasyczne czarne herbaty.

W smaku okazała się niestety dość kiepska. Albo w sumie może być, ale na pewno nie jako Earl Grey. Aromat olejku z bergamotki jest słabo wyczuwalny. Podejrzewam, że niektórzy mogliby uznać, że w ogóle go tam nie ma. Zwyczajna czarna herbata bez charakteru. Do tego trochę kłopotliwa w zaparzaniu. Tak drobne listki najlepiej byłoby już chyba zamknąć w torebce (zerknijcie tylko na Lipton Asian White), inaczej niesfornie plączą się w naczyniu.




Fanom Earl Greya tej herbaty nie polecam na pewno, bo się rozczarują. Mogę ją zaproponować jako łagodniejsza forma Earl Greya dla niechętnych lub tych, którzy dopiero będą poznawać ten rodzaj herbaty. Uprzedzając przy tym, że listki dość trudno oddziela się od naparu (potrzebny dobry zaparzacz).

Jeśli chcecie spróbować naprawdę aromatycznej herbaty tego rodzaju, to pozostaje mi ponownie zachęcić do Dilmah Earl Grey. Mimo że to herbata w torebkach (a więc jeszcze drobniej pokruszona niż Loyd), smakuje świetnie i aromatu bergamotki w niej nie brakuje.




Po tym małym rozczarowaniu mogę zapewnić, że jeszcze przed Świętami pojawią się tu ciekawe herbaty o niebanalnym smaku, które bardzo przypadły mi do gustu!

środa, 18 grudnia 2013

Sylvia Plath - Opowiadania



Moja fascynacja Sylvią Plath jest wręcz niezdrowa. Odkąd poznałam podstawy psychiatrii, wszystko, co z niej czytam, analizuję pod kątem choroby afektywnej dwubiegunowej, na którą cierpiała. Ten zbiór opowiadań w dużej mierze traktuje o tym problemie, chociaż nie wprost.

Niezwykle fascynuje mnie proza Sylvii Plath. Mimo, że przede wszystkim była uznaną poetką. Jednak do mnie bardziej niż wiersz trafiają dialogi, trafne opisy, zdania proste i wielokrotnie złożone. Prozatorski dorobek Plath może wydawać się skromny: zaledwie jedna powieść (Szklany klosz, na motywach autobiograficznych) oraz około kilkudziesięciu opowiadań. Dołożyć do tego można jeszcze wydany zbiór listów, które pisała do matki (bardzo polecam!) oraz opublikowane dzienniki (jeszcze ich nie czytałam).

Powinnam jeszcze dodać, że jestem bardzo wybredna, bo z prozy zdecydowanie najchętniej wybieram powieści, a opowiadanie wydaje mi się formą zbyt krótką, nie zadowala mnie. Jednak są autorzy, którzy zachwycają mnie nawet w opowiadaniach. Są to między innymi właśnie Sylvia Plath oraz Vladimir Nabokov.




Opowiadania z tej książki stanowią wybór z utworów wydanych już po samobójczej śmierci pisarki, ale napisanych do siedmiu lat wcześniej. Najbardziej widoczne są w nich motywy związane ze śmiercią. Autorka opisuje różne nagłe zgony (a także nagłe zniknięcia) - morderstwa i samobójstwa. Poświęca im dużo uwagi, jej bohaterowie rozprawiają o nich, stanowią oś opowieści.

Duża część historii oparta jest na osobistych doświadczeniach Plath związanych z pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Te opowiadania są napisane w narracji pierwszoosobowej, ale (co ciekawe) nie tylko z perspektywy pacjenta. W kilku z nich ja to sekretarka, która ma dostęp do dokumentacji medycznej pacjentów. Te ostatnie wywoływały uśmiech na mojej twarzy, ale bynajmniej nie ze względu na treść. Zestawiłam sobie realia szpitali w latach 50-tych w Stanach Zjednoczonych z codziennością polskich ośrodków zdrowia dziś. Walczymy z zalewającą nas papierologią w takim samym stopniu (jeśli nie gorszym)...

Jak pisze Sylvia Plath? Pięknie. Kwieciście, wyszukanym językiem. Metaforycznie do tego stopnia, że każda najprostsza czynność przez nią opisywana ma w sobie coś magicznego. Nie boi się odważnych porównań i personifikacji. Opowiadania zamyka dość niejednoznacznie. W moim odczuciu stale balansując na granicy życia i śmierci...




Czytanie prozy Plath to takie małe wyzwanie. O ile Szklany klosz i liryki są do kupienia w księgarniach, o tyle dostępność zbiorów opowiadań pozostawia wiele do życzenia. W ostatnim czasie (o ile mi wiadomo) nie zostało wznowione żadne polskie wydanie, a te, które można wyszperać w bibliotekach nie stanowią spójnej całości. W tym zbiorze akurat znalazło się jedno, które czytałam już wcześniej w innym. Trudno dociec, czy wszystkie jej opowiadania zostały przetłumaczone na polski i wydane. Sylvia Plath stworzyła także kilka książek dla dzieci, które są bardzo dobrze oceniane.

niedziela, 15 grudnia 2013

Międzynarodowy Dzień Herbaty

Od 2005 roku kraje będące liderami produkcji herbaty (Bangladesz, Sri Lanka, Nepal, Wietnam, Indonezja, Kenia, Malawi, Malezja, Uganda, Indie i Tanzania) obchodzą 15-ego grudnia Międzynarodowy Dzień Herbaty. Założeniem tego dnia jest zwrócenie uwagi świata na problemy związane z produkcją herbaty - począwszy od plantatorów poprzez dystrybutorów i konsumentów. Szacuje się, że na świecie około 50 milionów ludzi jest związanych z przemysłem herbacianym, a tylko część plantacji posiada certyfikat Fair Trade (Sprawiedliwego Handlu) gwarantujący pracownikom odpowiednie płace i warunki pracy.

Z drugiej strony Międzynarodowy Dzień Herbaty powinien być okazją do celebracji i podkreślania znaczenia tego cudownego napoju. Zostawiam Was z cytatem:


Źródło: Pinterest

sobota, 14 grudnia 2013

Wiosenna Tęcza



Wiosenna Tęcza z racji nazwy to dość przewrotny wybór jak na ta aurę, którą mamy za oknem. Bardzo źle znoszę zimę, więc każdy promyczek ocieplenia, chociażby z herbaty, jest dla mnie ważny. O tym, że sięgnęłam po tą paczkę herbaty, zadecydowało przede wszystkim to, że jest zielona - a takiej właśnie zaczynało mi brakować. Od zielonej herbaty niezmiennie od lat zaczynam każdy dzień. Oczywiście doceniam pozostałe gatunki, ale w porannym zaspaniu (nieprzytomności wręcz) wyraźny smak akurat tego naparu budzi mnie najlepiej.




Opakowanie Wiosennej Tęczy wyjęłam z pięknie zapakowanego zestawu czterech różnych herbat z jednej herbaciarni. Na pierwszy rzut oka to niemal taka sama mieszanka jak Sencha Truskawka w Śmietanie. W jej skład wchodzi zielona herbata, cząstki truskawki (truskawkowych herbat ciąg dalszy!), płatki słonecznika oraz bławatka (tylko tego ostatniego nie ma w Senchy Truskawka w Śmietanie). Jednak jeśli dokładnie obejrzymy susz, okazuje się, że listki herbaty są zdecydowanie inne. To tak zwany gunpowder (proch strzelniczy) czyli listki zwinięte w kulki o małej średnicy, twarde, szaro-zielone. W poprzedniej herbacie listki były proste jak druciki, połamane, bardzo różnej długości.






Zielona herbata, która znalazła się w Wiosennej Tęczy pochodzi z chińskiej prowincji Anhwei (Anhui). Herbatę perłową (bo takie jest dokładne tłumaczenie jej chińskiej nazwy Zhu Cha) produkuje się także w sąsiedniej prowincji Zhejian. Wytwarzana jest podczas bardzo krótkich zbiorów.

Napar ma właściwy zielono-brązowawy kolor, truskawka nadaje mu słodkawego zapachu. Mimo tych samych łagodzących dodatków smaku jest wyraźniejsza od Senchy Truskawki w Śmietanie. Także polecam ją jako dobrą i intensywną zieloną herbatę z nieco słodkim aromatem. Dla mnie to idealny napój na początek każdego dnia.


czwartek, 12 grudnia 2013

Alice Munro - Widok z Castle Rock



Książki Alice Munro od dawna były na mojej liście do przeczytania (bądź nawet na półce w oczekiwaniu na swoją kolej), ale ostatecznie zapoznałam się z autorką już po otrzymaniu przez nią tegorocznej Literackiej Nagrody Nobla. Widok z Castle Rock to wydany po raz pierwszy w 2006 roku zbiór opowieści o przodkach pisarki, a w dużej mierze także jej autobiografia. To coś pomiędzy powieścią a opowiadaniami - każdy rozdział mógłby funkcjonować oddzielnie, ale dopiero razem dają czytelnikowi pełny ogląd na temat tego, co jest ich istotą.

Konstrukcja tej książki koresponduje z Ostatnim rozdaniem Myśliwskiego, które ostatnio przeczytałam. Nie są to ciągłe opowieści, ale opowiadania o konkretnych osobach i sytuacjach z nimi związanych. Portrety, które razem tworzą większą historię. U Munro jest to zbiór chronologiczny, u Myśliwskiego niekoniecznie.




Autorka sięgnęła naprawdę daleko do historii swojej rodziny. Widok z Castle Rock rozpoczyna się w osiemnastym wieku, gdy przodkowie Munro decydują się na emigrację ze Szkocji do Kanady. Sama podróż jest trudna, nowe miejsce niezbyt przychylne, ale wytrwałość i zacięcie pozwala im przetrwać. Sama Munro (jej alter ego?) pojawia się w jednym z kolejnych pokoleń mniej więcej w połowie książki.

Motywy autobiograficzne w tych opowiadaniach są niewątpliwe. Jednak autorka niezwykle wprawnie wybrała, o czym chce powiedzieć czytelnikowi, a jaką część swoich wspomnień zachować dla siebie. Fragmentarycznie opisuje swoje relacje z rodzicami, rodzeństwem, mężczyznami, w zamian racząc nas opowieściami o przyjaciółkach, koleżankach, dalszej rodzinie. Pokazuje dylematy, przed którymi stawała w swoim życiu, jak zostały rozwiązane, ale skrzętnie ukrywa wewnętrzne rozterki, które im towarzyszyły. Taka poszarpana ta autobiografia - momentami dowiadujemy się o Munro niemal wszystkiego, a chwilę potem zatrzaskuje przed nami drzwi. Oczywiście takie jej prawo.




Parafrazując Gombrowicza, Alice Munro mistrzynią opowiadania jest. Koniec, kropka, bez dyskusji. Jej historie są spójne, starannie dobiera słowa i gramatyczne konstrukcje, dzięki czemu czyta się ją z przyjemnością. Zupełnie inną sprawą, jest, czy przypadnie nam do gustu to, o czym konkretnie pisze. A pisze o codzienności. O tym, co przytrafia się zwykłym ludziom, jakie emocje im towarzyszą i jak to implikuje na ich późniejsze losy. Nie znajdziecie tutaj zatrważających wydarzeń, nagłych zwrotów akcji i wątków trzymających w napięciu. W żadnym wypadku! Określiłabym tą książkę jako spokojną. Jej wartość i siła polega na wnikliwym spojrzeniu w otaczającą nas rzeczywistość.

Jeśli szukacie mocnych wrażeń, oderwania się od szarej codzienności, ta książka Wam tego nie da. W Widoku z Castle Rock znajdziecie to, co Wam doskwiera, dokucza, ale także to, co Was cieszy. Motywy Waszego własnego życia. Tylko opisane z innej perspektywy, przeanalizowane, ku pokrzepieniu serc.

Ta książka jest też o tym, że każdy z nas w pewnym momencie swego życia zapragnie poznać historię swojej rodziny, odszukać to, co zostało po naszych przodkach. Jeśli ten moment przyjdzie wystarczająco wcześnie, mamy szansę napisać ciekawą książkę:)

A na mojej półce leży już kolejny zbiór opowiadań Kanadyjki.


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Loyd Zielona



Przyszedł czas na herbatę spoza ślubnych prezentów. Loyd Zieloną spotkałam w czasie weekendu w rodzinnym domu, więc nawet nie została przeze mnie kupiona, ale bardzo miło mnie zaskoczyła i postanowiłam ją tutaj opisać.




Markę Loyd kojarzę z... plakatów. Widziałam reklamy tych herbat na bilbordach (słownik PWN już przewiduje spolszczoną formę tego słowa!) przy moich trasach biegowych. Dotyczyły herbat ekspresowych, które promowała Justyna Steczkowska. Znalazłam informację, że markę w Polsce dystrybuuje grupa Mokate (kojarzona przede wszystkim z kawą). Podobno jest to pierwszy polski producent, który zapakował susz w te charakterystyczne torebki w kształcie piramidek.

W opakowaniu znajdziecie połamane, średniej wielkości listki zielonej herbaty. Po zaparzeniu (wodą w temperaturze 70-80 stopni przez 2-3 minuty) listki umiarkowanie się rozwijają. Kolor napoju jest brązowawy. Napar ma odpowiedni aromat i smak charakterystyczny dla tego typu herbaty. Dla mnie w sam raz. Naprawdę polecam!




Wśród ślubnych prezentów wypatrzyłam co najmniej jeszcze jedną herbatę Loyd, więc będę miała szansę przekonać się, czy inne produkty marki dorównują herbacie zielonej. Jeśli macie ochotę, możecie wybrać się na spacer po Magicznej Krainie reklamującej Loyda. Zauważyłam, że wokalistka - ambasadorka jest bardzo konsekwentna w promowaniu herbaty (w bardzo taktowny sposób!): polecam wywiad Łukasza Jakóbiaka.




W związku z tą herbatą wprowadziłam poniżej nową kategorię o przewrotnej nazwie: nieślubna :)

sobota, 7 grudnia 2013

Dilmah English Breakfast Tea



Po Dilmah Miętowej i Cytrynowej, przyszedł czas, żeby z A Variety of Fine Tea wyjąć jakąś klasyczną, niearomatyzowaną herbatę. Padło na English Breakfast Tea.




English Breakfast Tea towarzyszyła mi raczej do drugiego śniadania w pracy niż do pierwszego posiłku w ciągu dnia. Torebki pakowane pojedynczo w koperty to po prostu bardzo wygodne rozwiązanie - saszetkę mogę dorzucić do spakowanego jedzenia. A do tego oczywiście świetnie utrzymują aromat i właściwości herbaty.




Kompozycja tej herbaty powstała z połączenia liści z dwóch różnych cejlońskich plantacji (w pobliżu Kandy oraz z górskiego regionu Nuwara Eliya). Uważam, że to dobra jakościowo czarna herbata (Dilmah nie zawodzi), nie cierpnie przy dłuższym zaparzaniu. Ma właściwy aromat i odpowiedni smak. Wśród herbat czarnych uszeregowałabym ją jako trochę delikatniejszą (Teekanne Nero jest zdecydowanie mocniejsza), ale wyraźną w smaku, pobudzającą. Z jednej torebki zaparzycie duży kubek, ale już w dzbanku będzie trochę za słaba.




English Breakfast Tea świetnie smakuje sama. Do śniadania? Sprawdzi się doskonale. Można nią także przełamać bardzo słodki deser.


czwartek, 5 grudnia 2013

Truskawkowe delicje



Zacznę od podsumowania. W serii truskawkowych herbat wystąpiły już: Green Orange, Lipton Truskawkowa Babeczka, Sencha Truskawka w śmietanie oraz Owoc miłości. Dzisiaj mam zaszczyt przedstawić Truskawkowe delicje!




W składzie herbatki znajdziemy kandyzowanego ananasa, truskawkę, rodzynki, skórkę pomarańczy i hibiskus. Brzmi naprawdę nieźle! Susz wygląda bardzo zachęcająco, roztacza przyjemny słodki aromat (naturalny!). Cząstki owoców są naprawdę duże. Przypomina trochę Owoc miłości.

Truskawkowe delicje polecam zaparzyć w proporcji kubek wrzątku na 2 łyżeczki suszu przez pięć, a nawet dziesięć minut. Na opakowaniu nie było żadnych wskazówek - to moja subiektywna sugestia.






Po zaparzeniu napój roztacza słodki, nawet dość ciężki aromat. W smaku słodycz jest wyczuwalna delikatnie, orzeźwia, pod koniec pojawia się kwaskowaty posmak. W porównaniu z Owocem miłości ten napar określiłabym jako intensywniejszy, odrobinę słodszy. Po dłuższym zaparzaniu nie nabiera cierpkości. Herbatka ma piękny, mocny, purpurowy kolor.

Ze wszystkich dotychczasowych herbatek, z tej po zaparzeniu zostaje do zjedzenia najwięcej i są to zdecydowanie najsłodsze kąski. Polecam jako deser sam w sobie! Mniej kalorii niż klasyczne delicje :)