poniedziałek, 29 września 2014

Teekanne Magic Apple



Wrzesień z Teekanne na moim blogu trwa! Dzisiaj zapraszam na degustację mieszanki Magic Apple. Sezon na świeże jabłka i ich przetwory w pełni - może warto spróbować także jabłkowej herbatki?




W składzie Teekanne Magic Apple nie ma liści herbaty, ale mnóstwo innych składników. Przedstawia się to następująco: jabłko (39%), cynamon (11%), hibiskus, liście słodkiej jeżyny, dzika róża, aromat cynamonu (?), skórka pomarańczy, korzeń cykorii (??), aromat jabłkowy, lukrecja, kwasek cytrynowy (???). Czy nie za dużo tego wszystkiego?...




Koperty z torebkami pachną zdecydowanie cynamonem, raczej słodko, z ziołową nutą. Osobiście bardzo lubię cynamon, w zasadzie to jedna z moich ulubionych przypraw. Jednak jakiś czas temu przygotowując ciasto z nowego przepisu właśnie z tym składnikiem i częstując przyjaciół, przekonałam się, że dla wielu osób to smak nie do przejścia. Jeśli do nich należycie, niestety ta herbatka ma małe szanse przypaść Wam do gustu...






Magic Apple parzyłam oczywiście wrzątkiem i zalecone 8 minut jest zasadne, pozwala uzyskać jej pełny smak. Chwilę po zalaniu wodą napar jest zielonkawy, potem stopniowo staje się brązowy, przełamany czerwoną barwą. Aromat cynamonu znika, dominuje jabłko.




Teekanne Magic Apple to słodkawy napój z kwaśną nutą, rozgrzewający. Cynamon jest wyczuwalny jedynie pod koniec, stanowi piekący akcent. To nie jest delikatna herbatka, przeciwnie, ma charakter. Jest interesująca i warto jej spróbować. Do szarlotki (w której akurat nie ma cynamonu) pasuje genialnie!




sobota, 27 września 2014

Jonathan Littell - Łaskawe



Druga wojna światowa i Holocaust to w literaturze (i sztuce w ogóle) temat niewyczerpany. Przejmujące historie ludzi dotkniętych tą tragedią wielokrotnie przepracowywane przez pisarzy w ogóle nie tracą na sile. Sama mam za sobą lekturę naprawdę wielu książek - powieści (zarówno opartych na faktach i fabularyzowanych), wspomnień i reportaży podejmujących to zagadnienie.




Rozpoczynając lekturę Łaskawych zdałam sobie sprawę, że wszystko, co do tej pory przeczytałam o drugiej wojnie zostało przedstawione z perspektywy ofiar, poszkodowanych. Jonathan Littell przekroczył pewną granicę - napisał powieść, w której narratorem jest zbrodniarz, nazistowski oficer. Czy coś takiego powstało wcześniej? Najbliższe formą wydają mi się Rozmowy z katem, w których zostały przytoczone obszerne monologi oficera odpowiadającego za likwidację getta warszawskiego. Natomiast pełnowymiarowej powieści jeszcze nie było. Dlatego wystarczyła mi jedna strona Łaskawych, żeby się przekonać, że ta książka to ewenement.

Oczywiście zamysł i perspektywa narratora to tylko baza, podstawa do budowania dobrej książki. Czy Littell znalazł środki, żeby w pełni wykorzystać potencjał tej idei?




Oficera Aue spotykamy w tym momencie wojny, w którym hitlerowcy święcą tryumfy, a ich ekspansja sięga Krymu. Stamtąd zostaje skierowany do oblężonego Stalingradu, w którym doznaje poważnych obrażeń i cudem ocalały wraca do Berlina jako bohater. Towarzyszymy mu niemal do końca wojny - zagłada Rzeszy to jeden z dwóch aspektów powieści. Równolegle śledzimy jego prywatne życie. Jego seksualne praktyki oraz sny i majaczenia niejednokrotnie okazują się równie brutalne i wynaturzone jak wojenne poczynania SS-manów. (Swoją drogą pod tym względem ta książka to niemal hołd złożony freudowskiej psychoanalizie!) Ta powieść przeraża podwójnie: w skali makro w odniesieniu do całego narodu, który dopuścił stworzenie machiny mającej na celu eliminacje innych nacji oraz w odniesieniu do jednostki, bezpośredniego wpływu śmiercionośnej propagandy na pojedynczego człowieka.




Łaskawe są napisane poprawnym językiem, fabuła przygotowana umiejętnie, historia wciąga. Po prostu dobrze się czyta te tysiąc stron. Sposób prowadzenia dialogów przypominał mi Czarodziejską górę Manna.

Czy to wielkie dzieło czy pornografia zbrodni - świetnie zaplanowana prowokacja, która w tej formie gwarantowała sukces i zainteresowanie czytelników? Nie umiem rozstrzygnąć. Najbliżej mi do stwierdzania, że z tego sprytnego planu na książkę powstała naprawdę dobra literatura. Dzieło. Jeśli przetrwa próbę czasu - wielkie, nie tylko z racji objętości.


środa, 24 września 2014

Czarna leśne owoce



Drugi rok blogowania zaczynam (jak to brzmi!) bardzo fajną czarną herbatą. Dodatki, jak sama nazwa wskazuje, to owoce leśne, które do tej pory nie zachwyciły mnie jeszcze w żadnej mieszance. Aczkolwiek zwykle były to torebkowane herbaty z tym specyficznym, sztuczny aromatem. Tym razem w zadeklarowanym składzie są listki herbaty (a nie herbaciany pył), jeżyna, malina i aromat naturalny (nie sztuczny).






Susz zachwycił mnie podwójnie! Po pierwsze pięknie pachnie: słodko, malinowo, naturalnie. Po drugie są w nim całe owoce, które świetnie wyglądają (i smakują po zaparzeniu ;). Zdecydowanie jest to herbata, którą należy zaparzać przy gościach ze względu na to, jak wygląda.






Po kilku minutach od zalania wrzątkiem otrzymujemy intensywnie brązowy napar. Owoce pęcznieją. Całość pachnie typowo dla czarnej herbaty ze słodką nutą. W smaku podobnie - najpierw czarna herbata, potem posmak owoców leśnych. Stonowana, dobra herbata. Zdecydowanie naturalna! Odrobinę gorzka, może cięższa, ale i tak gorąco ją polecam do śniadania czy kolacji.






Czarna leśne owoce była w zestawie z dwoma innymi herbatami, o których z pewnością napiszę niebawem. Liczę na równie dobre wrażenia.


poniedziałek, 22 września 2014

Pierwsze urodziny bloga!



Moi Drodzy Czytelnicy! Jestem tutaj już rok i z tej okazji chciałabym Wam gorąco podziękować. Dzięki Waszej obecności na tej stronie czuję, że to, co tutaj tworzę, ma sens i warto to robić. Być może zaglądanie na mojego bloga jest dla kogoś jedną z małych, codziennych przyjemności, zupełnie jak herbata czy książka.

Z założenia ten blog powstał dla rodziny i przyjaciół, z którymi chcieliśmy się podzielić radością ze smakowania naszych ślubnych prezentów, czyli był skierowany do ludzi, którzy mnie znają. Szybujące w górę statystyki i komentarze dowodzą, że odbiorców moich postów jest znacznie więcej :) Z tego powodu czuję się zobowiązana przedstawić. W zakładce O mnie napisałam kilka zdań na swój temat (to było bardzo trudne!).

Urodziny są okazją do składania życzeń. Sama sobie mogę życzyć kolejnych lat wypełnionych dobrymi herbatami i inspirującymi książkami, którymi będę dzieliła się na blogu!

sobota, 20 września 2014

John Irving - Syn cyrku



Jeśli miałabym opisywać mój ulubiony styl literacki, zdecydowanie najbliżej byłoby mu do behawioryzmu. Proste zdania, mało przymiotników, rzeczowe dialogi. Postępowanie bohaterów mówi samo za siebie. Wartka, wyrazista akcja. Ten sposób przedstawiania historii wydaje mi się najbardziej autentyczny i jest mi najbliższy. Jednocześnie otwieram się na różne książki, w których niejednokrotnie rzeczywistość przedstawiona zostaje w zupełnie odmienny sposób - za pomocą długich opisów, szczegółowych rozważań, zawiłych rozmów z dużą ilością dygresji. Do takich powieści jest mi się nieco trudniej przekonać, ale niejeden autor piszący w tym stylu zdołał mnie przy sobie zatrzymać dzięki temu, że za tym bogactwem literackich środków stała po prostu genialna historia.

Tak właśnie mam z Johnem Irvingiem. Pisze niesamowite opowieści, które wciągają mnie absolutnie. Jestem w stanie znieść morze dygresji i miliony nieistotnych szczegółów, żeby przekonać się, jaki temat tabu tym razem został wzięty przez pisarza na tapetę i zyskać nowe, lekkie spojrzenie na poważne problemy. Oczywiście poczucie humoru Irvinga gra tu sporą rolę. Świetne! Złośliwe, kąśliwe, soczyste.




Takiej właśnie opowieści oczekiwałam po Synu cyrku. W tej przepastnej lekturze główną rolę odgrywa lekarz ortopeda, który poza swoją specjalizacją zajmuje się badaniami genetycznym karłów, a także pisze scenariusze do hinduskich filmów. Swoje życie dzieli między Toronto i Bombaj, ale w zasadzie nigdzie nie jest u siebie. Osią opisanych wydarzeń jest morderstwo, które ma związek z serią innych, specyficznych zabójstw. Istotnym wątkiem są też losy bliźniaków rozdzielonych w dzieciństwie, z których jeden jest sławnym aktorem, a drugi mnichem i oczywiście spotykają się po latach. Pogmatwane? Nieprawdopodobne? Można się pogubić? Owszem. Tym razem Irving, kolokwialnie mówiąc, chyba przegiął...

W powieści nie brakuje szeregu kontrowersyjnych tematów. Masturbacja, homoseksualizm, dyskryminacja ze względu na pochodzenie, ułomność czy wygląd, a nawet etyka badań medycznych - to tylko niektóre z nich. Charakterystycznego poczucia humoru autora także jest aż nadto. Czyli niby jak zwykle. Jednak tym razem losy bohaterów okazały się zbyt zawiłe i momentami po prostu nudne i frustrujące. Ta książka mnie zmęczyła. Dochodzenie kto zabił? w ogóle nie bawiło, gdyż trzeba było się przedrzeć przez mnóstwo pobocznych wątków. Moja cierpliwość przy tej lekturze się wyczerpała.

Nie polecam. Pierwszy raz zawiodłam się na Johnie Irvingu, przeczytanie Syna cyrku było męką i nie dało mi nic. Nie poprawiło mi humoru, ani nie skłoniło do refleksji jak chociażby Regulamin tłoczni win, nie dało mi nowej perspektywy jak W jednej osobie. Rozczarowanie!

czwartek, 18 września 2014

Teekanne Orange & Ginger



Po tej herbacie spodziewałam się czegoś wyjątkowego. Połączenie pomarańczy z imbirem brzmi bardzo ciekawie. Na pierwsze spotkanie z Teekenne Orange & Ginger wybrałam się do parku. Pogoda sprzyja, należy z tego korzystać!




W opakowaniu w równym rządku znalazło się dwadzieścia kopert z torebkami z suszem. Roztaczają delikatny imbirowy aromat. Co kryją w sobie? W składzie znalazły się: hibiskus, jabłko, liście słodkiej jeżyny, imbir (11%), dzika róża, cynamon, aromat pomarańczy (6%), skórka pomarańczowa.




Herbatę przygotowałam tak, jak opisano to na opakowaniu. Rzeczywiście, można ją parzyć przez 8 minut, nawet dłużej. Nie wypłynie to niekorzystanie na smak.






Napój ma brązowy kolor, przełamany pomarańczowym refleksem. Pachnie pomarańczowo! A smakuje? Niezwykle oryginalnie! Bardzo cytrusowo, ze wskazaniem rzeczywiście na pomarańczę, a imbir nadaje jej pikantnego posmaku na koniec. To taki sok pomarańczowy, tyle że zdecydowanie bardziej naturalny i podkręcony imbirem. Nie jest kwaśny. Połączenie jest świetne, jestem zachwycona. To mieszanka zdecydowanie wyróżniająca się spośród innych owocowych herbatek, z charakterem.






To moje drugie baaardzo pozytywne zaskoczenie przy smakowaniu wrześniowych herbat od Teekenne. O pierwszym pisałam tutaj. Teekanne Orange & Ginger polecam zarówno jako napój rozgrzewający, jak i orzeźwiający. Dodatek imbiru do soczystej pomarańczy jest genialny. Oczywiście świetnie sprawdzi się na jesiennym spacerze ;)


środa, 17 września 2014

Cztery książki, które chciałabym przeczytać tej jesieni

Wśród książek, które pojawiły się w ostatnim czasie lub dosłownie za chwilę mają premierę, są cztery, które szczególnie zwróciły moją uwagę i z pewnością do nich sięgnę przy najbliższej możliwej okazji. Wydają się idealne na długie, jesienne wieczory. Które to książki i dlaczego akurat te?

1. Swietłana Aleksijewicz - Czasy secondhand


Jeśli ustalimy, że Ryszard Kapuściński był i pozostaje królem reportażu, to Ona jest królową. Żadne inne reportaże nie poruszyły mnie tak bardzo, jak te napisane przez Swietłanę Aleksijewicz. Po lekturze wstrząsającego Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, biorę każdą jej kolejną książkę w ciemno i ani razu się nie zawiodłam. Na blogu pisałam już o jej Czarnobylskiej modlitwie. Jestem niemal pewna, że Czasy secondhand traktujące o obywatelach Związku Radzieckiego, będą genialną lekturą. Autorka jest wymieniana w gronie pretendentów do Literackiej Nagrody Nobla.

2. Jaume Cabre - Głosy Pamano


Wyznaję było wielką książką (nie tylko z racji objętości), więc to nic dziwnego, że mam ochotę poznać inne utwory Cabre. W języku polskim otrzymaliśmy szansę zapoznania się z jedną z dużo wcześniejszych powieści pisarza. Liczę na to, że w Głosach Pamano spotkam kolejnych intrygujących bohaterów i dam się wciągnąć w wir wydarzeń, a wszytko będzie opisane kunsztownym, wyważonym językiem.

3. Gaja Grzegorzewska - Betonowy pałac


Źródło: kultura.gazeta.pl

Do kryminałów sięgam raz na jakiś czas, raczej rzadziej niż częściej. Nie znam żadnej książki Gaji Grzegorzewskiej, o samej autorce usłyszałam niedawno. W związku z promocją Betonowego pałacu przez media przetoczyła się fala artykułów, w których określano tą powieść jako niezwykle wyrazistą, męską (?). Sama autorka mówi o niej bardzo ciekawie i przekonała mnie do sięgnięcia po tą lekturę.

4. Robert Galbraith - Jedwabnik


Jak wiadomo, Harry Potter dorósł, ustatkował się, założył rodzinę i nie przytrafiają mu się przygody warte opisania w książkach ;) Z kolei Trafny wybór autorstwa J.K. Rowling był zamkniętym utworem bez widoków na kontynuację. Za to pisarka podarowała nam Cormorana Strike`a! Jest detektyw, więc można stworzyć kryminalną serię. Wołanie kukułki czytało się niezwykle przyjemnie - liczę na takie same wrażenia po lekturze Jedwabnika.

Dajcie znać, czy czytaliście już którąś z tych książek oraz co z nowości polecacie na jesień? Jestem bardzo ciekawa! :)

poniedziałek, 15 września 2014

Teekanne Green Tea Cranberry-Raspberry



Dzisiejszy post wynika wprost z wczorajszego - do balkonowych migawek dokładam herbatę w tej samej scenerii. To Teekanne Green Tea Cranberry-Raspberry - kolejna z wrześniowego cyklu ekspresowych herbat tej marki.




W opakowaniu znajdziecie dwadzieścia kopert z torebkami, które delikatnie pachną herbacianym suszem. W składzie mamy oczywiście zieloną herbatę (90%), a oprócz niej żurawinę, malinę oraz aromaty tych owoców.




Grafika z torebki sugeruje parzenie w temperaturze stu stopni, co mi zupełnie do zielonej herbaty nie pasuje. Chcąc uniknąć bardzo gorzkiego i cierpkiego naparu, poczekałam, aż woda ostygnie do około 80 stopni.




Woda dość szybko nabiera koloru właściwego zielonej herbacie, może nieco mętnego z powodu pyłu, który wydostaje się z torebek. Napar pachnie wyraziście, gorzkawo, ale nie wyczuwa się w nim owoców.




Owoce pojawiają się za to w smaku. W ciemno z pewnością nie powiedziałabym, że to malina czy żurawina, ale wyczuwa się słodkawą nutę, która łagodzi ten napój. Bo niestety, nawet mimo niższej temperatury parzenia, herbata jest odrobinę cierpka. Taki urok ekspresowych zielonych herbat. Wydaje mi się, ze to zasługa tego pyłu, który pozostaje w naparze nawet po wyjęciu torebki.




Tym samym polecam Wam Teekanne Green Tea Cranberry-Raspberry jako zieloną herbatę do popijania na co dzień. Jest zadowalająca, łagodniejsza dzięki dodatkom i na pewno świetnie sprawdzi się do śniadania czy w przerwie w pracy.




niedziela, 14 września 2014

Koniec lata na moim balkonie



Pierwszy sezon mojego balkonowego ogrodnictwa nieuchronnie zmierza ku końcowi. Jesień wisi w powietrzu, ale oby jak najdłużej było tak słonecznie jak dziś! W ciągu ostatnich miesięcy na moim balkonie wszystko rosło i kwitło zaskakująco dobrze. Świetnie spisywały się wszystkie zioła, a przede wszystkim mięta.




Udało mi się zebrać także kilka swoich poziomek.




Najwięcej pracy kosztowały mnie pomidory, ale teraz wynagradzają mi poświęcony czas. Część z nich jeszcze wypuszcza kwiaty i zawiązuje nowe owoce, część mogę już zrywać z krzaczków.






Na balkonie pojawiły się niedawno wrzosy. Niezwykle wdzięczne do fotografowania. Nie mogę tego odmówić także pelargoniom - kwitną bez przerwy!