niedziela, 7 września 2014

Agnieszka Graff - Matka feministka



Agnieszka Graff zebrała w Matce feministce teksty, które moim zdaniem wskazują jedyny słuszny kierunek, w którym powinien zmierzać polski feminizm oraz określiła dokładnie, jakimi problemami powinien się tak naprawdę zająć. Brzmi okropnie sztampowo, ale naprawdę tak myślę. Te felietony i zapisy wystąpień skutecznie ściągają na ziemię. Tą świetną książkę przeczytałam w ciągu dosłownie kilku godzin. Sprawnie napisane teksty, osadzone w jakże bliskich nam realiach, poparte badaniami i cytatami.

Szkoda ogromnej energii i wysiłków na tematy, które wprost kojarzą nam się z feministkami. Aborcja? Jeśli Polce nie wystarcza konstytucyjny kompromis, doskonale obchodzi go w klinikach w Niemczech czy Czechach. Refundacja antykoncepcji? Zbyt wiele innych ważnych leków... Parytety na listach wyborczych? To sztuczny sposób wtłaczania kobiet do polityki. Równe zarobki? Należy się ich po prostu domagać - kobiety zdecydowanie rzadziej proszą o podwyżki. Kogo dotyczą te problemy? Ułamka społeczeństwa. Kogo dotyczą problemy rodzin? Niemal każdego. Jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio (okej, nie spodziewam się, że ktoś zapracuje na moją emeryturę, ale podstawą funkcjonowania państwa są jednak ludzie).

Pora zawalczyć o parytety w życiu prywatnym! O ojców zajmujących się swoimi dziećmi na równi z matkami. O urlopy rodzicielskie dzielone po równo między mamę i tatę. O żłobki i przedszkola, które pozwolą obojgu rodzicom pracować. O zrównanie w oczach pracodawcy kobiet i mężczyzn - w końcu oboje odpowiadają za dziecko. O rzeczywiście równe szanse obu płci. Agnieszka Graff wyłoży Wam, jak niebywale dyskryminowane są polskie matki (a przez to także ojcowie) dzięki zasługom zardzewiałej tradycji, katolicyzmu i ślepych polityków.




Polska matka w ogóle łatwo nie ma. Oddają to świetnie przytoczone przez autorkę dwa wizerunki matek funkcjonujące w powszechnej świadomości. Są to z jednej strony kury domowe oddające każdą minutę swojego życia dzieciom (o pracy nie ma mowy) oraz po drugiej stronie barykady tak zwane kobiety sukcesu, które żonglują pracą i wychowywaniem dzieci (jakoś im to wychodzi, tylko one wiedzą, jakim kosztem). Co ciekawe zarówno kura domowa i kobieta sukcesu mają gwarantowane ze strony części matek czułe słowa pogardy, a z kolei w innych wzbudzają bezbrzeżną zazdrość. I tak źle, i tak niedobrze, a w sumie dowodzi to mojej teorii o nikłej solidarności wśród kobiet.

Pośród wielu statystyk, które zostały przywołane w Matce feministce, najciekawsze są te dotyczące czasu poświęcanego na prace domowe. GUS policzył, że kobiety średnio poświęcają im niemal pięć godzin dziennie, mężczyźni - połowę tego czasu. A czy mieszkają dwa razy krócej? Nie sądzę...




Równość płci jest dla mnie oczywista. Buntuję się przeciwko wyraźnemu faworyzowaniu lub deprecjonowaniu kogoś tylko ze względu na płeć. Jestem głęboko (może nieco naiwnie, ale jednak) przekonana o tym, że kobieta i mężczyzna mogą pełnić te same role, wykonywać te same zawody. Jedyna różnica, nad którą ogromnie ubolewam, to fakt, że mężczyźni nie mogą rodzić dzieci i to się raczej nigdy nie zmieni. Oprócz tego - wszystko, co robią kobiety, może świetnie zrobić mężczyzna (i nie należy go z tego powodu gloryfikować, to powinno być naturalne) i odwrotnie. Ta książka przyklaskuje moim poglądom.

Oczywiście, są kobiety, które świadomie rezygnują z pracy (w ogóle lub na dłuższy czas niż urlop macierzyński), chcą poświęcić się dzieciom w stu procentach i jest to ich decyzja, a nie splot niekorzystnych okoliczności. Nie można potępiać tej postawy. Aczkolwiek trzeba wyraźnie podkreślić, że dłuższy czas poza rynkiem pracy, to murowane problemy z powrotem do tego środowiska. Ponad rok gdzie indziej zabiera Wam szansę na zrównanie zarobków z osobami, które tak długiej przerwy nie miały. Praca jest wartością samą w sobie, gwarancją niezależności (!). I w tym miejscu skłaniam się ku temu, co na ten temat mówi profesor Magdalena Środa.




Apelujemy (ja i Agnieszka Graff w Matce feministce): nie dyskryminujmy mężczyzn! Niech robią to samo, co kobiety!

I niech przeczytają tą książkę.

2 komentarze:

  1. O, lektura zapowiada się naprawdę ciekawie. Cieszy mnie, że autorka wyszła ze słusznego założenia, że najpierw warto zająć się bardziej podstawowymi problemami, z którymi styka się większość społeczeństwa - walka ze stereotypami, próba zmiany myślenia utartego, które ugrzęzło w koleinie schematów to coś od czego warto zacząć.

    Co do możliwości wykonywania absolutnie wszystkich zawodów przez obie strony to mam drobne zastrzeżenia - są prace fizyczne, które z uwagi na wysiłek energetyczny obecnie zarezerwowane są tylko dla mężczyzn. Wydaje mi się, że w tym przypadku biologii nie ma co oszukiwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja uważam, że niektóre kobiety są wystarczająco silne, żeby wykonywać nawet te najcięższe zawody i moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w nich pracowały :) W ogóle jestem przeciwna "rezerwowaniu" zawodów dla jednej płci.

      Usuń

Podpisz się, proszę.