Ostrzegam. Jeśli kiedykolwiek zaprosisz mnie do swojego domu, to pewne, że kątem oka dokładnie zlustruję Twoją półkę z książkami. Jest wielce prawdopodobne, że będę nalegać, żebyś pożyczył(a) mi którąś. W ten sposób w moje ręce trafiła powieść Roberta Bolaño 2666, na którą polowałam już od dłuższego czasu.
Kilka lat temu zostali mi sprezentowani Dzicy detektywi tego autora. Powieść bardzo specyficzna, porozrywana, z wieloma narratorami i luźnym głównym wątkiem. Charakterystyczna na tyle, że nie da się jej zapomnieć. Okazało się, że ten sposób konstruowania opowieści to znak rozpoznawczy Bolaño, a wydane pośmiertnie 2666 to dzieło życia pisarza, w którym doprowadził do perfekcji swój niepowtarzalny styl.
W 2666 mamy do czynienia z pięcioma pozornie oddzielnymi historiami. Jednak zagłębiając się w losy bohaterów, powoli odnajdujemy wątki je łączące. W pięciu różnych opowieściach powoli odnajdujemy te same postacie, miejsca i wydarzenia. Gdy przyglądamy się powieści wnikliwie, okazuje się, że tych subtelnych nitek wiążących luźne historie w całość jest dużo, dużo więcej. Od czytelnika zależy, jak wiele ich wynajdzie. Roberto Bolaño pogrywa sobie z nas, ale ma w tym cel.
O czym traktuje książka? W moim odczuciu stanowi o źródłach zła. O tym, że każdy człowiek ma w sobie złą stronę, a okoliczności powodują, że ją ujawnia lub nie. W powieści nie brakuje brutalnych zdarzeń. Jest ich tak dużo, że z kolejnymi stronami obojętniejemy na nie, potwierdzając, że mamy w sobie jakąś mroczną cząstkę, która taki stan rzeczy toleruje. Poza tym nie brakuje tu poplątanych międzyludzkich relacji, wątpliwości co do kondycji psychicznej społeczeństwa, wyzwolenia pierwotnych instynktów. To także swego rodzaju pochwalny hymn na cześć literatury, w którym słowo pisane niejednokrotnie zostaje wyniesione na piedestał.
Język, którym posługuje się pisarz, jest niezwykle bogaty, słownictwo wyszukane, składnia dopracowana. Najbardziej uderzający jest realizm opisów, skrupulatność w wyliczaniu szczegółów. Autor płynnie przechodzi z jednej opowieści do kolejnej, wplata dygresje (multum!). Każdy fragment wydaje się równie istotny, nie ma tu rzeczy nieważnych. Aczkolwiek nagromadzenie bohaterów, spraw, konotacji, nawiązań do historii i sztuki może rzeczywiście przytłaczać.
2666 to powieść z gatunku wielkich. To dzieło niezwykle wymagające, niełatwe w odbiorze, ale obcowanie z nim, przemierzanie tej książki daje ogromną satysfakcję. Tysiąc stron genialnej literatury.
P.S. Percepcja tego utworu to dla mnie wyższy level i potrzebowałam ciszy i spokojnego otoczenia, żeby delektować się tą powieścią. Nie byłam w stanie jej czytać w komunikacji miejskiej, ale widziałam ostatnio jedną osobę z tą książką w autobusie. Widocznie niektórzy potrafią się wyłączyć lepiej ode mnie :)
Przy dzikich detektywach utknęłam po 2/3. Chociaż na początku było nieźle, to robiło się coraz bardziej nużące. A do czytania takiej cegły w autobusie trzeba mieć nie tylko stalowe nerwy ale i mięśnie ramion ;)
OdpowiedzUsuńTo prawda! Format niektórych książek wyklucza ich lekturę w komunikacji miejskiej ;)
Usuń