Z tego miejsca chciałabym się wycofać z płomiennej deklaracji, że Paul Auster jest jednym z moich ulubionych pisarzy. Po lekturze Sunset Park pozostał mi ogromny niesmak... To nie jest zła książka, ale nie tak dobra. Bardzo rozczarowująca w porównaniu z Szaleństwami Brooklynu. Ale po kolei.
Rzecz dzieje się oczywiście w Nowym Jorku. Historia toczy się w dwóch kręgach zatoczonych wokół jednego mężczyzny. Jeden z nich to jego rodzina - rozbita, rozkawałkowana chciałoby się powiedzieć. Drugi to garstka znajomych, z którymi dzieli nielegalnie opuszczony budynek w tytułowej dzielnicy. Zarówno z jednej i drugiej grupy główny bohater próbuje się wyplątać, uciec. Z rodziną nie chce utrzymywać kontaktu, z współlokatorami nie chce nawiązywać relacji. W tle sporo zaprzepaszczonych szans, żadnych sukcesów, szczęście za szybą.
To historia o bezdomności, nie dosłownej (chociaż po części tak - w końcu bohater mieszka na squacie), ale metaforycznej. O braku własnego miejsca na Ziemi, o nie przynależeniu donikąd. Wolność? Skądże znowu. Okazuje się, że jeszcze większe zniewolenie.
Auster pisze bardzo dobrze, ma wyrazisty styl. Genialnie portretuje. Drobiazgowo, krok po kroku przepracowuje duszę każdej swojej postaci, wywraca ją na drugą stronę, ukazując ich mocne strony na poły z ułomnościami. Tyle że sami bohaterowie, nawet gdy ich wzajemne relacje są opisane równie świetnie, nie tworzą historii. Powieść wymaga wątku, treści do opowiedzenia, podstawy do snucia rozważań. Historia zawarta w Sunset Park jest miałka, nijaka i nic nie wnosząca.
Jeśli macie ochotę na kawałek Nowego Jorku albo podnoszą Was na duchu opowieści, w których postacie mają jeszcze bardziej popieprzone życie niż Wy - polecam. Ja nie potrzebuje takich historii i to nie była lektura dla mnie. Nie wzruszyła mnie ani trochę i poddała w wątpliwość, czy w ogóle sięgać do Trylogii nowojorskiej.
Herbata ze zdjęć już jutro! Zapraszam.
tez się na tej książce bardzo zawiodłam. Do tego stopnia, że porzuciłam ją po 50 stronach. trylogia nowojorska dla mnie była bardzo taka sobie. na pewno nie miała tej atmosfery i uroku co szaleństwa Brooklynu,
OdpowiedzUsuńTrochę uspokoiłaś moje wyrzuty sumienia, które zawsze odżywają, kiedy czytam cudze recenzje poświęcone twórczości Austera :) Od dawna mam na półce jedną z jego książek, ale ciągle nie mogę się zebrać, żeby ją przeczytać.
OdpowiedzUsuń