niedziela, 15 listopada 2015

Green Hills Kenya Pearl



Oczywiście, jak co roku, nie zgadzam się wewnętrznie z tym, że nadchodzi zima i myśl o niej odsuwam jak najdalej od siebie. W temacie herbat pozostaję w afrykańskich klimatach. Dzisiejsza herbata to propozycja z sieciowego supermarketu, całkiem ciekawa.






Liście herbaty Green Hills Kenya Pearl rzeczywiście pochodzą z Kenii. Są drobniutkie, sztywne, mają głęboki kolor, a wśród nich przebłyskują jaśniejsze - prawdopodobnie fragmenty gałązek. Zostały zamknięte w bardzo przyjemnych w dotyku torebkach-piramidkach. Muszę przyznać, że po otwarciu opakowania nie wydobywa się z niego żaden specjalny zapach. Szkoda.






Zalecone parzenie to 5 minut we wrzącej wodzie. Z temperaturą wody zgadzam się jak najbardziej - w końcu to czarna herbata, ale te pięć minut wprawiło mnie w konsternację. Nie za długo? Otóż nie. Rzeczywiście, ta mieszanka jest najbardziej wyrazista po tym czasie.




Napar, który otrzymujemy, ma piękną głęboką barwę i delikatny, słodkawy aromat. Smakuje nieco gorzkawo, ale nie cierpko (mimo długiego parzenia) i pozostawia na podniebieniu aksamitny posmak. Nie za słodki, ale też nie gorzki. Niestety trochę sztuczny, co stawia tą herbatę na drugim miejscu za ostatnią, w końcu liściastą (!), afrykańską pozycją, którą tu prezentowałam. W każdym razie w tym wypadku porównanie z herbatami assam także jest trafione.




Podsumowując, nieźle jak na herbaciany produkt z supermarketu. Warto sięgnąć bez dużych oczekiwań.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podpisz się, proszę.