wtorek, 11 września 2018

Nathan Hill - Niksy



Niksy Nathana Hilla weszły na polski rynek wydawniczy z metką wielkiego literackiego odkrycia. Chyba jednak ten balonik był zbyt napompowany... Na pewno to książka zapadająca w pamięć, wyjątkowa, ale mam wątpliwości, czy będzie ponadczasowa.



Na pewno jest to wielkie dzieło z racji rozmiaru - to naprawdę przepastne tomiszcze. Na takiej ilości stron autor z rozmachem rozwinął zarówno główne wątki, jak i te poboczne. Z życia głównego bohatera stopniowo znikają najbliżsi. Najbardziej dotkliwe jest zniknięcie matki, która pewnego dnia wychodzi po prostu z domu i nie wraca. W momencie, gdy Samuel jest już dorosły i wydaje się być pogodzony z tą stratą, matka niespodziewanie znowu pojawia się w jego życiu. Co więcej, ma on okazję poznać i prześledzić historię jej życia, co jest najbardziej emocjonującą częścią książki - pełna okropnych zrządzeń losu młodość kobiety przypada na rozkwit kultury hipisowskiej w Ameryce. Równie ważne są wątki przyjaciół głównego bohatera z dzieciństwa. I tutaj zamknęłabym tą powieść - jest jeszcze parę wątków dotyczących postaci luźniej związanych z Samuelem i wydały mi się niepotrzebne - przede wszystkim dlatego, że zdają się być wyrwane z kontekstu... Nie mają właściwej struktury, nie są zamknięte, a oprócz tego są zbyt daleko od głównych wydarzeń.

Językowo to bardzo dobrze napisana rzecz, świetnie, płynnie się to czyta. Ale czy Nathan Hill stworzył swój niepowtarzalny styl pisania? Raczej nie. Jest po prostu poprawny. Ciekawe postacie i ich losy, które zostały bardzo przystępnie opowiedziane to gwarancja przyjemnej lektury i dlatego Niksy polecam - szczególnie na te coraz dłuższe wieczory.

Przez internet przewija się informacja, jakoby na podstawie powieści miał powstać serial... Rzeczywiście, wydaje się, że to opowieść, która świetnie nadałaby się na scenariusz. Matkę głównego bohatera miałaby rzekomo zagrać Maryl Streep!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podpisz się, proszę.