Zamykam już (wreszcie?) serię herbaciano-książkowych postów z Egiptu. Bananowa herbata, którą stamtąd przywiozłam, była jedną z kilku owocowych mieszanek, do których zakupu byłam zachęcana na wielu stoiskach. W zasadzie trudno tu też mówić o mieszankach - to po prostu intensywnie aromatyzowane liście czarnej herbaty. Ich zapachy były po prostu odurzające i oszałamiające i ciężko było odmówić ich zakupu zapalczywie targującym się sprzedawcom. Dałam się naciągnąć na tylko jedną, szczęśliwie! Aromat, który roztaczały w Egipcie, po przyjeździe do Polski prędko się ulotnił... Nawet śmiem twierdzić, że nieco stęchły.
Listki wyglądają bardzo specyficznie: mają głęboki, czarny kolor, załamujący się wręcz na granatowo. Są stosunkowo miękkie, wyglądają i dają wrażenie w dotyku zmoczonych, ale wcale nie są ciężkie. Mimo tego niecodziennego wyglądu, parzą się zupełnie normalnie - oddają do wody klasyczny, brązowy kolor.
Bananowa herbata z Egiptu smakuje jak średniej jakości zwykła czarna herbata. Należy do tych raczej słabszych. Wyczuwam w niej jakby metaliczny posmak pod koniec. Krótko mówiąc, szału nie ma (a banana to już na pewno!). Nie polecam. Z Egiptu przywieźcie habak i hibiskus :)
Świetne kubki!
OdpowiedzUsuńA już myślałam, że to fajna herbatka ;)
OdpowiedzUsuńO rany, w zyciu bym nie wpadla na herbate bananowa:)
OdpowiedzUsuńNie lubie bananow (moze to dlatego):)
Tez sie czasem "nabieram" na te super pachnace, ekstra zdrowe i swieze, w najlepszej cenie herbaty straganowo- pamiatkowe. I zawsze potem zaluje myslac, ze byloby lepiej kupic cos w normalnym sklepie herbacianym i wiedziec co sie wrzuca do kubka.
Ale te sztuczne aromaty, to jednak silny wabik.
Do tego ta cała legenda o wzmagających potencje właściwościach :D Naciągnęli nas jak dzieciaki na te aromaty i właściwości :D
OdpowiedzUsuń