Jakoś ciągle nie po drodze mi z yerba mate w wersji prawdziwej, parzonej w bombilli, z suszu. Za to po raz kolejny mam do czynienia z taką torebkowaną. Dodatki do tej mieszanki zwróciły moją uwagę - figa i grejpfrut. Do tego zorientowałam się, że w popularnym dyskoncie ta sama herbatka jest sprzedawana pod nazwą innej marki (skład zgadza się co do procenta). Czy warto po nią sięgnąć?
W rzeczonym składzie znajdziecie 84% yerba mate, 5% korzenia lukrecji, 2% suszonej skórki grejpfruta, 2% suszonej figi i aromat. Torebki-piramidki pachną delikatnie cytrusowo. Zalecone parzenie to gorąca, ale nie wrząca woda przez 3-5 minut - myślę, że spokojnie można parzyć dłużej. Napar ma ciekawy, zielono-brązowawy kolor, a pachnie ziołowo, przypomina mi trochę miętę.
Jak smakuje? Nieźle, ale wydaje mi się, że zbyt delikatnie. Mimo zaleconej ilości wody i dłuższego parzenia napar jest rozwodniony. Utrzymuje się w nim ta ziołowa nuta, troszkę w kierunku naparu z mięty, odrobinkę słodko pod koniec. Czy pobudza i daje energię? Nie wiem, na mnie takie rzeczy nie działają - bez problemu zasypiam po najmocniejszej kawie :) Podsumowując, można tej yerby spróbować, ale nie trzeba. A z pewnością należy wybrać tańszą wersję, bo pod różnymi markami kryje się ta sama mieszanka.
własnie ją wczoraj piłam ,ale w tym drugim opakowaniu kupiona była , tez jakiegoś mocnego wrażenia na mnie nie zrobiła ;) , a ja mam tak samo jak Ty nawet mocna kawa nie potrafi mi "przeszkodzić" w spaniu ;)
OdpowiedzUsuń