Wybór herbaty marki Bastek do zaprezentowania na blogu to z mojej strony przejaw lokalnego patriotyzmu. Herbaty tej firmy pakowane są na Mazurach, w bliskiej okolicy moich rodzinnych stron. Tam na sklepowych półkach ich nigdy nie brakuje, w Warszawie natknęłam się na nie kilka razy w dużych supermarketach. Nie mam pojęcia, jak jest z ich dystrybucją w reszcie kraju. Przyznaję, że mój sentyment do tych herbat odgrywa ogromną rolę, ale postaram się napisać coś obiektywnego ;)
Deklaracja na opakowaniu, że to zielona herbata typu gunpowder nie do końca znajduje odzwierciedlenie w swojej zawartości. Listki są zwinięte w charakterystyczny sposób, ale jakby niedbale, nie do końca. Znalazło się tam także trochę herbacianych gałązek. Susz pachnie bardzo ciężko, wgryza się w nos, ale to wcale nie jest nieprzyjemny aromat - herbaciarzom przypadnie do gustu. Ze względu na ten zapach i obawę, że to będzie bardzo gorzki napar, zdecydowałam się zalać listki wodą o dość niskiej temperaturze. Świetnie sprawdziło się 75 stopni.
Zaraz po zalaniu (i później także) herbata pachnie podobnie jak susz - ciężko i gorzkawo, tylko nieco słabiej. Napar nabiera koloru bardzo powoli, ostatecznie jest bardzo jasny, brązowawy, złamany żółtą barwą (parzę dwie minuty). Liście pięknie się w nim rozwijają, ale muszę przyznać, że pozostawiają po oddzieleniu od naparu sporo drobinek, malutkich fragmentów.
Smakuje całkiem nieźle. Powiedziałabym, że przyzwoicie. Bardzo wyraźnie, trochę nierówno, to jedna z mocniejszych zielonych herbat. Można spróbować, żeby się przekonać, czy ją polubicie. U mnie na co dzień z pewnością się sprawdzi.
Pierwsza zielona herbata ktora pilam:) Do tej pory mam sentyment:)
OdpowiedzUsuńSądzę, że w moim wypadku też była to pierwsza zielona herbata, z którą miałam styczność w swoim życiu :)
Usuń