Wyruszając na urlop na Półwysep Synaj, nawet nie przyszło mi na myśl, że ta wycieczka będzie bogata w jakiekolwiek herbaciane doświadczenia. W tym względzie raczej zastanawiałam się, czy w hotelu będzie dostępna jakakolwiek (!) herbata i czy do każdego posiłku czy tylko do śniadania (doświadczenie z hiszpańskich hoteli, gdzie smakowałam najpodlejszych naparów w życiu i do tego dostępnych tylko rano). Jakże miło zaskoczył mnie Egipt! Może są to bardziej okołoherbaciane dobra, a niekoniecznie herbata sensu stricte, ale z tej podróży przywiozłam naprawdę sporo wspaniałych produktów.
Wszystkie herbaty, które oglądałam na egipskich straganach, były mieszankami czarnej herbaty z silnymi owocowymi aromatami. Egipcjanie szczególnie upodobali sobie mango oraz banana i tą drugą mieszankę zabrałam ze sobą do Polski. Szeroko dostępny okazał się również hibiskus. Klasyczny składnik owocowych naparów występuje tam w bardzo pięknej formie - naprawdę dużych płatków o intensywnej barwie (co ciekawe, polecany do picia na zimno). Równie popularna jest mięta, zarówno parzona samodzielnie i jako dodatek. Do wzbogacania herbacianych naparów świetnie nadaje się również trawa cytrynowa - zapach tej przywiezionej z Egiptu jest oszałamiający, śmiem twierdzić, że ta, którą już wcześniej spotykałam w herbacianych mieszankach, nawet się do niej nie umywa. Niebo a ziemia.
To wszystko, co opisałam powyżej, nie było dla mnie oczywiście żadną nowością. Nowe i egzotyczne okazało się parzenie kozieradki - nie spotkałam się z tym nigdy wcześniej. Poznałam również sekret herbaty parzonej w tak zwany sposób beduiński - to habak. Jego inna nazwa to też mięta biblijna, chociaż spotkałam się też z opinią, że bliżej mu do bazylii. W każdym razie dodany do czarnej herbaty nadaje jej niepowtarzalnego charakteru.
Herbaty beduińskiej próbowałam po raz pierwszy w wiosce Beduinów na pustyni (prawdziwej? zaaranżowanej? Na pewno utrzymującej się z turystów). Wówczas wydawało mi się, że jest w niej coś w rodzaju anyżu. Jaki smak uzyskałam już w domu oraz jak sprawdziły się pozostałe pamiątki z wakacji - to tematy na kolejne posty. Śledźcie mojego bloga uważnie ;)
A we wspomnianym na początku hotelu herbata w torebkach była dostępna cały czas: do każdego posiłku oraz w barze. Oprócz całkiem znośnej czarnej i zielonej, można było również sięgnąć po hibiskus, rumianek, miętę czy anyż, który mylnie posądzałam o obecność w beduińskich naparach.
Czy macie jakieś herbaciane doświadczenia z Egiptu? A może z innych krajów arabskich? Bardzo chętnie o nich poczytam i skonfrontuję z tym, czego doświadczyłam :)
Już po zdjęciach na instagramie zazdrościłam Ci podróży, a teraz w ogóle jestem zachwycona. Herbaciany Egipt :) Hibiskus czy trawa cytrynowa to może nie taka egzotyczna dziś sprawa, ale w jakich pięknych okolicznościach kosztowałaś tych pyszności! Będę wypatrywać kolejnych wpisów :)
OdpowiedzUsuńMam w palanch wiekszy wpis o herbacie w Maroku (jest nieco inaczej niz w Egipcie, a przynajmniej na to wyglada:)), ale czasu brak:(
OdpowiedzUsuń