Wiadomość o śmierci Tadeusza Konwickiego na początku roku odbiła się echem na większości cenionych przeze mnie blogów literackich. Przyznaję, że wówczas kojarzyłam to nazwisko, ale żebym była choćby zaznajomiona z twórczością artysty, nie mogę powiedzieć. Nadrabiam zaległości i już po pierwszej lekturze nie mam wątpliwości, że zachwyty nad prozą Konwickiego są w pełni uzasadnione.
Wschody i zachody Księżyca mają formę wymykającą się wszelkim klasyfikacją. Po części jest to dziennik, ale różne odniesienia do przeszłości zupełnie zaburzają jego chronologię. Luźne przemyślenia i głębokie rozważania, trochę eseju, fragment powieści - wszystko po trochu. Jeśli doszukiwać się jakiegoś punktu odniesienia, osi, to mogą to być przygotowania autora do ekranizacji Doliny Issy Miłosza. Aczkolwiek w ogóle nie zdziwią mnie inne interpretacje na temat tego, co prowadzi tą opowieść.
Duża część tej książki to portrety. Konwicki pisze o osobach, które odgrywają istotną rolę w jego życiu. Przewijają się tutaj nazwisko bardzo znane i nieznane zupełnie. Niektórym poświęcone zostały całe rozdziały, innym kilka zdań. Każdy jest na swój sposób intrygujący.
Śmiałe komentarze i krytyka odnośnie ówczesnego (początek lat 80-tych) ustroju w Polsce sprawiły, że powieść została zatrzymana przez cenzurę. Z dzisiejszej perspektywy tym bardziej polecam. A sama w bibliotece wypatruję wcześniejszej, bardzo cenionej książki Konwickiego - Kalendarz i klepsydra.
Wschodów i zachodów nie znam, ale z tego co piszesz wynika że są utrzymane w stylu Kalendarza i klepsydry, do którego przeczytania, jak widzę, nie muszę Cię zachęcać :)
OdpowiedzUsuń