sobota, 10 września 2016

Wakacyjne podróże: Magdalena Rittenhouse - Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero



Ostatni przystanek tych moich wakacyjnych podróży to dość oczywisty turystyczny kierunek. Miasto, które nigdy nie zasypia. Nowy Jork. Stosunkowo młode miasto na mapie świata, które zupełnie nic sobie z tego nie robi i chce wieść prym pod każdym względem. Stolica mody, teatru, sztuki, architektury. Wszystko naj. Czy warto dać się poprowadzić przez nowojorskie ulice Magdalenie Rittenhouse?




Autorka mieszka w Nowym Jorku już dwadzieścia lat i poznawanie jego zakamarków to jej wielka pasja.
Zwiedzanie miasta w jej wykonaniu nie sprowadza się tylko do podziwiania budynków i obserwowania ludzi. Rittenhouse przeszukuje wszystkie możliwe materiały źródłowe w bibliotekach, przeprowadza wywiady oraz bierze udział w spotkaniach i wykładach poświęconych metropolii. Podstawy do przygotowania Od Mannahatty do Ground Zero miała naprawdę dobre.

Czytając pierwszą część książki - przygotowaną niezwykle drobiazgowo, pełną nazwisk, dat i cytatów z przypisami, miałam wrażenie, że to jakaś rozprawa doktorska, a przynajmniej praca magisterska. Dzieje każdego ważnego zakątka miasta zostały opisane najbardziej szczegółowo, jak tylko się da. Brzmi to wszystko dość sztywno. Fragmenty, gdzie autorka wtrąca wątki, które miały nadać książce trochę spontaniczności i naturalności (migawki ze spacerów, jesienne liści, padający śnieg), wydają się teatralne w zestawieniu z tym naukowym tonem. Nie mówię, że czyta się to źle, przeciwnie, ale potrzeba chwili, żeby się do tego przyzwyczaić.

W drugiej części książki Rittenhouse rozluźnia atmosferę, nie jest już musztrującym przewodnikiem, ale swobodną kumpelką, która oprowadza nas po mieście. Swoją zasługę mają w tym częściej pojawiające się wątki osobiste. Korci mnie, żeby napisać, gdzie pisarka mieszkała, gdy po raz pierwszy przyjechała do Nowego Jorku, ale nie będę psuła Wam tej niespodzianki.

Czy marzę o podróży do Nowego Jorku? Na pewno polecę tam prędzej niż na Spistbergen czy do Japonii. I z pewnością za przewodnik tam posłuży mi Od Mannahatty do Ground Zero.

P.S. A propos trwającego właśnie turnieju US Open, zabrakło mi w tej książce rozdziału o kortach na Flushing Meadows ;)

P.S.2. Piszę ten post z mojego balkonu. Zaszło już słońce, a mimo to ciągle jest przyjemnie ciepło. Ten post kończy serię wakacyjnych podróży i miało być coś o nadejściu jesieni. Ale na szczęście nie będzie! Lato, trwaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podpisz się, proszę.