sobota, 20 września 2014

John Irving - Syn cyrku



Jeśli miałabym opisywać mój ulubiony styl literacki, zdecydowanie najbliżej byłoby mu do behawioryzmu. Proste zdania, mało przymiotników, rzeczowe dialogi. Postępowanie bohaterów mówi samo za siebie. Wartka, wyrazista akcja. Ten sposób przedstawiania historii wydaje mi się najbardziej autentyczny i jest mi najbliższy. Jednocześnie otwieram się na różne książki, w których niejednokrotnie rzeczywistość przedstawiona zostaje w zupełnie odmienny sposób - za pomocą długich opisów, szczegółowych rozważań, zawiłych rozmów z dużą ilością dygresji. Do takich powieści jest mi się nieco trudniej przekonać, ale niejeden autor piszący w tym stylu zdołał mnie przy sobie zatrzymać dzięki temu, że za tym bogactwem literackich środków stała po prostu genialna historia.

Tak właśnie mam z Johnem Irvingiem. Pisze niesamowite opowieści, które wciągają mnie absolutnie. Jestem w stanie znieść morze dygresji i miliony nieistotnych szczegółów, żeby przekonać się, jaki temat tabu tym razem został wzięty przez pisarza na tapetę i zyskać nowe, lekkie spojrzenie na poważne problemy. Oczywiście poczucie humoru Irvinga gra tu sporą rolę. Świetne! Złośliwe, kąśliwe, soczyste.




Takiej właśnie opowieści oczekiwałam po Synu cyrku. W tej przepastnej lekturze główną rolę odgrywa lekarz ortopeda, który poza swoją specjalizacją zajmuje się badaniami genetycznym karłów, a także pisze scenariusze do hinduskich filmów. Swoje życie dzieli między Toronto i Bombaj, ale w zasadzie nigdzie nie jest u siebie. Osią opisanych wydarzeń jest morderstwo, które ma związek z serią innych, specyficznych zabójstw. Istotnym wątkiem są też losy bliźniaków rozdzielonych w dzieciństwie, z których jeden jest sławnym aktorem, a drugi mnichem i oczywiście spotykają się po latach. Pogmatwane? Nieprawdopodobne? Można się pogubić? Owszem. Tym razem Irving, kolokwialnie mówiąc, chyba przegiął...

W powieści nie brakuje szeregu kontrowersyjnych tematów. Masturbacja, homoseksualizm, dyskryminacja ze względu na pochodzenie, ułomność czy wygląd, a nawet etyka badań medycznych - to tylko niektóre z nich. Charakterystycznego poczucia humoru autora także jest aż nadto. Czyli niby jak zwykle. Jednak tym razem losy bohaterów okazały się zbyt zawiłe i momentami po prostu nudne i frustrujące. Ta książka mnie zmęczyła. Dochodzenie kto zabił? w ogóle nie bawiło, gdyż trzeba było się przedrzeć przez mnóstwo pobocznych wątków. Moja cierpliwość przy tej lekturze się wyczerpała.

Nie polecam. Pierwszy raz zawiodłam się na Johnie Irvingu, przeczytanie Syna cyrku było męką i nie dało mi nic. Nie poprawiło mi humoru, ani nie skłoniło do refleksji jak chociażby Regulamin tłoczni win, nie dało mi nowej perspektywy jak W jednej osobie. Rozczarowanie!

4 komentarze:

  1. Nigdy jeszcze nie czytałem Irvinga, ale teraz poważnie zacząłem zastanawiać się, czy nie warto rozpocząć znajomość z tym autorem właśnie od tej książki. Poznałbym go od bardzo złej strony (chociaż naprawdę aż ciężko uwierzyć, że powieść jest słaba, skoro porusza tyle interesujących tematów, ale mnie również zdarzyło się trafić na świetnie zapowiadające się pozycje, które autor w mistrzowski sposób po prostu schrzanił) a potem mogłoby być już tylko lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno nie czytałam żadnej książki Irvinga, ale wiele lat temu przeżywałam fascynację jego twórczością, z tym, że nawet w okresie największego uwielbienia trafiałam na książki, przez które po prostu nie mogłam przebrnąć. Jedną z nich jest Regulamin tłoczni win (zaczynałam ze 3 razy, w końcu obejrzałam ekranizację), drugą Zanim cię znajdę - zanudziła mnie zanim bohater zdążył skończyć 15 lat. Syna cyrku przeczytałam i byłam oszołomiona ilością wątków, ale nie rozczarowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początek "Regulaminu..." bardzo mnie męczył, ale powieść rozkręciła się i skradła moje serce. Podobała mi się baaardzo! ;)

      Usuń

Podpisz się, proszę.