sobota, 27 grudnia 2014

Eleanor Catton - Wszystko, co lśni



Z jaką lekturą spędziliście tegoroczne święta? Ja już od dłuższego czasu planowałam, że będzie to przepastne Wszystko, co lśni Eleanor Catton, które kupiłam już bardzo dawno temu. Wówczas po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów doszłam do wniosku, że ta książka wymaga pełnego skupienia i postanowiłam odłożyć ją na czas, kiedy nic nie będzie rozpraszało mojej uwagi.




Najmłodsza laureatka Nagrody Bookera, która została uhonorowana za najdłuższą książkę w historii tej nagrody - to aż nadto powodów, żeby sięgnąć do Wszystko, co lśni. A do tego garść haseł: Nowa Zelandia, gorączka złota, poszukiwacze cennego kruszcu... Po prostu egzotyka! O ile czytelnicze wycieczki do obu Ameryk robię sobie bardzo regularnie, znam afrykański kontynent nie tylko z reportaży Kapuścińskiego, coraz śmielej zaglądam do różnych zakątków Azji, nie wspominając o Europie zwiedzanej w ten sposób wzdłuż i wszerz, o tyle Antypody były dla mnie zupełną zagadką. I pewnie przede wszystkim dlatego pokochałam tą książkę - przeniosła mnie w miejsce, w którym nigdy wcześniej nie byłam oraz pokazała mi, obok literackiej fabuły, prawdziwą historię zakątka na Ziemi, o której nigdy wcześniej nie słyszałam. A całość na kanwie jakże popularnej formy - swego rodzaju kryminału.




Wydarzenia mają miejsce w drugiej połowie XIX wieku. W okolicach portowego miasta Hokitika w swoim domu zostaje odnaleziony martwy Crosbie Wells. Okoliczności jego śmierci są niejasne, aczkolwiek ten fakt blednie wobec tego, na jak wiele osób ma wpływ ta tragedia. Miejscowi politycy, urzędnicy, bankowcy, aptekarz, poszukiwacze złota, prostytutka - po prostu zastępy ludzi mają coś wspólnego z tą sprawą.

Zależności między bohaterami i stopień ich uwikłania w sprawę Wellsa są tak ciasno i gęsto splecione, że sama autorka w połowie książki robi podsumowanie i przedstawia czytelnikowi streszczenie tego, co już miało miejsce! Przymiotnik misterna pasuje jak ulał do tej powieści i języka, za pomocą którego została opowiedziana. Szczegółowo, drobiazgowo, a jednocześnie z rozmachem. Stąd te monumentalne 900 stron. Warto dać się ponieść tej niesamowitej książce, która trzyma w napięciu dosłownie do ostatniej strony.




Zanim przeczytałam Wszystko, co lśni, natknęłam się na kilka wywiadów z autorką na temat jej książki. Ich ogromna część poświęcona była temu, jak Catton snuła swoją opowieść, nawiązując do układu gwiazd na niebie w czasie, gdy mają miejsca wydarzenia w powieści. Spodziewałam się co najmniej astronomicznej rozprawy i ciągłego zerkania w niebo. Okazało się, że te niuanse to zaledwie dodatek do fabuły. W zasadzie można śmiało pominąć strony z rycinami, nie tracąc nic z historii...

W każdym razie to lektura obowiązkowa. Bardzo polecam!

1 komentarz:

  1. "Wszystko, co lśni" opanowało naszą blogosferę! Sam zaczynam mieć wyrzuty, że nie zaplanowałem żadnej grubej knigi na te Święta :) Ta książka mocno mnie intryguje - z jednej strony czytałem sporo entuzjastycznych opinii, ale natknąłem się też na nieśmiałe głosy sygnalizujące delikatne rozczarowanie, wynikające głównie ze zbyt mocno rozbudzonych apetytów, z uwagi na zbyt duże oczekiwania :)

    OdpowiedzUsuń

Podpisz się, proszę.