Jak często, czytając obcojęzycznych pisarzy, myślicie o tłumaczu, dzięki któremu macie przyjemność obcować z literaturą spoza Polski? Ja przyznaję, że rzadko, aczkolwiek od dłuższego czasu zwracam uwagę na tytuł oryginału i wówczas również spoglądam na nazwisko tłumacza. W ostatnich Wysokich Obcasach Extra ukazał się wywiad z Anną Przedpełską-Trzeciakowską, której zawdzięczamy polskie przekłady dzieł Jane Austen. Nie dość, że pani Anna wykonała dla nas fantastyczną pracę - podarowała nam ważny kawałek angielskiej literatury, to do tego jest niezwykle inspirującą osobą z bogatym życiorysem. Poniżej kilka zdań z tekstu, polecam całość!
Ja na sylwetkę tłumacza zacząłem zwracać szczególną uwagę od momentu mojego zainteresowania literaturą japońską (swoje zrobiło też polskie wydanie utworu "Finnegans Wake" - byłem nawet na spotkaniu towarzyszącym premierze tej książki, w którym miał wziąć udział Krzytof Bartnicki, ale tłumaczowi ostatecznie nie udało się dotrzeć).
OdpowiedzUsuńBardzo lubię powieści, w których umieszczone jest posłowie, albo przedmowa, gdzie tłumacz może wspomnieć z jakimi trudnościami przyszło mu się zmierzyć w trakcie przekładu.
Czytałam wywiad z tłumaczem "Finnegans Wake" - zaimponował mi swoim samozaparciem w pracy nad tym niemal niemożliwym przekładem!
UsuńTeż lubię te noty od tłumacza - ostatnią bardzo ciekawą czytałam przy okazji lektury "Umiłowanej" Toni Morrisson. http://slubnaherbata.blogspot.com/2014/02/toni-morrison-umiowana.html
Ja na szczęście nie odnoszę takiego wrażenia, w ostatnich moich lekturach nie było żadnych zgrzytów, były "gładko" przetłumaczone.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, myślimy o tłumaczu dopiero wtedy, kiedy coś w książce jest nie tak, a dopóki jest wszystko w porządku, jest on zupełnie niezauważalny ;)
Masz rację !
OdpowiedzUsuńtommy