Obraz Pietera Bruegela starszego, którego fragment został zamieszczony na okładce książki Jerzego Stypułkowskiego Skandynawska wieża Babel, wydaje mi się mroczny i przerażający. Zupełnie jak klimat tej powieści. W szarej, zimnej Skandynawii pewien człowiek ginie w otchłani pewnego urzędu, który stanowi jakoby państwo w państwie. Biurokracja jest tutaj celem samym w sobie, projekty powstają dla samego faktu ich istnienia, na porządku dziennym jest roztrząsanie absurdalnych zagadnień.
Nawiązania do kafkowskiego Józefa K. są dosłowne i bezpośrednie, a pośród nich nie brakuje orwellowskich motywów z Roku 1984. Podtytuł Studium udręki szwedzkiego urzędnika świetnie podsumowuje treść książki i nie pozostawia co do niej złudzeń. Tytułowy urzędnik to osoba rzeczywiście udręczona pracą, którą zajmuje się od dwóch dekad. Jest zupełnie wypalony zawodowo, a przy tym (zdaje się) choruje na depresję, której ekwiwalentem są w jego przypadku zaburzenia snu. Całość tworzy dość przytłaczający obraz jednostki, której życie zostało zdominowane przez system.
Książkę czyta się zaskakująco dobrze. Zaskakująco, bo jej forma to swojego rodzaju wyliczanka kolejnych urzędowych absurdów, a takie podsumowania nie zawsze są przyjemną lekturą. Autor zdecydował się opowiedzieć tą historię językiem pełnym epitetów, porównań i metafor. Widać w tym dużą wprawę, ale nie udało się uniknąć potknięć w tym językowym bogactwie (powtórzeń, zapętleń). Stypułkowski świetnie wykorzystał ironię i groteskę do budowania urzędowego krajobrazu. Większość tekstu skupia się na pracy, ale pojawiają się także fragmenty z czasu wolnego głównego bohatera. Szczególnie zwrócił moją uwagę ten o pisarstwie, któremu tytułowy urzędnik poświęca się wieczorami. Okazuje się (co zresztą potwierdza absolutnie każdy autor wartościowych książek), że ta rzekoma przyjemność to także udręka i ciężka praca...
W powszechnej świadomości Skandynawia funkcjonuje jako cudowne, wręcz utopijne miejsce. Ludzie tam świetnie zarabiają, wspaniale im się żyje, państwo sprawuje nad nimi szeroko pojętą opiekę. Przenosząc tą retorykę na różne obszary życia Skandynawów, przyjęlibyśmy z góry, że także urzędy działają tam niezwykle sprawnie. Jerzy Stypułkowski dobitnie obala ten mit, chociaż z pewnością w sposób przejaskrawiony. Utrzymana w tej konwencji obalania mitów o Skandynawii w zeszłym roku wyszła w Polsce książka Marii Sveland Zgorzkniała pizda (zwróćcie uwagę, że to jeden z niewielu wulgarnych tytułów książek, które przetłumaczono na język polski dosłownie, a nie łagodząc jego wydźwięk). Szwedzka publicystka walczy z wizerunkiem swojego państwa jako oazy równouprawnienia kobiet i mężczyzn na tle Europy. Nie przeczytałam jeszcze tej powieści, postać autorki i jej poglądy poznałam poprzez wywiady, których udzieliła w związku z promocją książki.
Skandynawska wieża Babel skłania do refleksji nad zasadnością procedur, systemów i porządków, które rozrastają się do niebotycznych wielkości już w chyba każdym zawodzie. Jerzy Stypułkowski zawarł w swojej książce apel nie dajmy się zwariować w rzeczywistości, którą pod każdym względem standaryzujemy, klasyfikujemy i zamykamy w sztywnych regułach postępowania. Dla czytelnika ta powieść może być barometrem, czy przypadkiem nie utracił już z oczu głównego celu swoich działań pośród spraw zupełnie nieistotnych.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Novae Res.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podpisz się, proszę.