Minął ponad miesiąc od ostatniej zielonej herbaty tutaj, więc to już naprawdę najwyższa pora na nową! Tym razem Tajemnica gejszy.
Nie dotarłam do pełnego składu tej herbaty... Ktoś nazwał tak farbę do ścian i musiałam się przebić przez wiele linków, zanim dotarłam do tych dla mnie właściwych, ale i tak nie dane mi było poznać, co konkretnie i w jakich ilościach znalazło się w tej mieszance. Z tego, co widzę, to dodatków objętościowo jest naprawdę mało. Obok zielonej herbaty pojawiło się dosłownie kilka małych pączków żółtych róż, kilka rodzynek i kawałków kandyzowanego ananasa. W zapachu suszu jest wyczuwalna odrobinę słodka nuta, ale wiodący jest aromat kojarzący mi się z sianem lub wysuszoną trawą.
Tajemnicę gejszy parzyłam typowo dla zielonych herbat. Początkowo napar jest mętny, szary, ale po oddzieleniu liści (mniej więcej po półtorej minuty) okazuje się słomkowy, żółtawy - naprawdę piękny! Zapach napoju nadal jest bliski sianu, ale już bardziej rozmyty. Smak oceniam średnio... Mało wyraźny i nijaki. Odbiega od innych zielonych herbat, chociaż w sumie nie potrafię powiedzieć, czego właściwie w nim brakuje. Czegoś na pewno. Te półtorej minuty jest najbardziej optymalne - jeśli parzy się krócej, napar jest wodnisty, jeśli dłużej - bardzo cierpnie.
Tajemnica gejszy rozczarowuje. Nie uchwyciłam zupełnie, co jest jej sekretem. Mi niestety nie smakuje, chociaż parzy się cudownie. Miło popatrzeć na ten złocisty kolor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podpisz się, proszę.