poniedziałek, 9 czerwca 2014

Sándor Márai - Pierwsza miłość



Pokochałam tą książkę miłością od pierwszego wejrzenia. Za co? Za format, w którym została wydana. Jest malutka, druk jest drobny - taki modlitewnik. Różowa okładka (uwielbiam ten kolor). Ale muszę przyznać, że Pierwsza miłość okazała się bardzo trudna.

Przez pewien okres Sándor Márai wyskakiwał mi z lodówki - czytaj: natykałam się na to nazwisko na blogach, instagramie, w gazetach bardzo często przez krótki okres czasu. Tym prędzej postanowiłam wypełnić moją literacką lukę - do tej pory nie czytałam jeszcze żadnego utworu tego wybitnego, węgierskiego pisarza.




Bohater, którego portretuje w tej książce (w formie dziennika) Márai, to starszy pan - filolog, któremu do emerytury brakuje zaledwie kilku lat. Poza nauczycielskim życiem, zdaje się, że ten człowiek nie zajmuje się niczym innym. Jest zupełnie samotny, nie spotyka się z nikim oprócz osób, z którymi pracuje i gosposią. Co więcej, on nawet nie posiada na tyle umiejętności społecznych, żeby zbudować jakąkolwiek relację. Nie oddaje się żadnym specjalnym pasjom. Rysuje się to smutno, powinno wzbudzać współczucie.

Jednak gdy zgłębiamy losy bohatera, przestaje nam się robić przykro z powodu jego sytuacji. Gdyż okazuje się złośliwy, małostkowy i irytujący... Nie zdołałam go polubić. Mimo własnych, małych obsesji nie rozumiałam tego, czym bez reszty zaprząta swoją uwagę ten autystyczny nauczyciel. Za to ta okropna historia została stworzona wspaniałym, dopracowanym językiem. To ten rodzaj prozy, w której mamy ochotę się zanurzyć, utonąć, niezależnie od tego, o czym by traktowała. Márai wywołuje w czytelniku bardzo silne emocje, nie pozostawia nas obojętnymi - w końcu o to w literaturze chodzi.




Gdzie w tak gorzkiej książce miejsce na tytułową pierwszą miłość? Tych pierwszych miłości znalazłam co najmniej kilka. A wszystkie na przekór i ku utrapieniu głównego bohatera! Na półce mam już kolejne powieści Węgra - czy postacie okażą się choć odrobinę przystępne i przyjazne?

6 komentarzy:

  1. Hehe, widzę, że nie tylko ja mam przygody z nachalnym wciskaniem się w pole widzenia poszczególnych autorów. Goszcząc niedawno w składzie taniej książki w Krakowie spotkałem książki Sándora Máraia właśnie z wydawnictwa Czytelnik, w formacie jak na Twoich zdjęciach. Wtedy palmę pierwszeństwa przyznałem Falladzie oraz Sacksowi, ale czuję, że przy następnej wizycie dam szansę Máraiowi, tym bardziej, że za sprawą Ákosa Kertésza oraz László Németha literatura węgierska nie jest mi obca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam już w kolejce na półce inne książki Maraiego, też z Czytelnika, ale już niestety w większym formacie... :)

      Usuń
  2. Mnie tez Marai zachwycił, podczas zeszłych wakacji. Czytałam wtedy eseje W podróży i była to moja najlepsza letnia lektura tamtego roku. Potem jeszcze miałam przyjemność zaczytać Wyznania Patrycjusza i na pewno na tym nie skończy się moja z Maraiem znajomość. Chociaż ostatnio jednej jego książki nie zmogłam, był to Sindbad wraca do domu, który okazał się wyjątkowo nużącą lekturą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja czytałam Wyspę, która okazała się średnia w odbiorze, ale nie zniechęciła mnie i potem sięgnęłam po Niebo i ziemię i to był doskonały wybór. Wierzę w to, że Marai napisał więcej takich mądrych książek i chcę wrócić do jego prozy w te wakacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie za "Wyspę" się teraz zabieram :) Zarys fabuły nie wydaje się szczególny, ale zobaczymy...

      Usuń

Podpisz się, proszę.